Mozart i Doyle. Te dwa nazwiska przykuwały uwagę mieszkańców Krakowa już na kilka tygodni przed wyjątkowym koncertem, jaki miał miejsce 16 listopada. Nazwiska kompozytorów z różnych epok i (pozornie) różnych światów, umieszczone na plakatach, zapowiadały niezwykłą gratkę zarówno dla miłośników muzyki klasycznej, jak i filmowej. Dla tych pierwszych bowiem była to kolejna już okazja, aby usłyszeć świetną Sinfoniettę Cracovię w sali koncertowej Filharmonii Krakowskiej – w dodatku w mniej oczywistym repertuarze wiedeńskiego klasyka. Dla tych drugich, nie dość, że obiecywała przekrój pokaźnego filmowego dorobku Patricka Doyle’a, to jeszcze stwarzała możliwość usłyszenia jego pozafilmowych utworów (w tym jednego premierowego). A wreszcie zwabiła do Krakowa samego kompozytora, dając również pretekst do przyjrzenia się bliżej jego twórczości.
Meet & Greet
W przeddzień koncertu w Pałacu Potockich odbyło się spotkanie z kompozytorem. Zaskoczonego gościa przywitały oklaski dość licznej (jak na wtorkowy wieczór) grupy fanów i dziennikarzy. Podczas półgodzinnej rozmowy Patrick Doyle opowiedział o swoich początkach, które, o czym niewiele osób dziś wie, miały również związek z aktorstwem. Jako absolwent Royal Scottish Academy of Music and Drama podkreślił niezwykłą przydatność tego ostatniego członu nazwy swojej alma mater w karierze kompozytorskiej. Po ukończeniu szkoły przez kilka lat pracował zarówno jako nauczyciel muzyki, jak i aktor oraz dyrektor muzyczny w teatrach. W momencie, gdy zdecydował się skupić na karierze kompozytora, przypadkiem poznał Kennetha Brannagha, z którym współpracuje do dziś. A przecież ich wspólnym projektem była właśnie filmowa adaptacja Szekspirowskiej sztuki teatralnej Henryk V. Doyle przyznał też, że jego doświadczenie aktorskie było jednym z czynników, które zapewniły mu angaż przy czwartej części przygód Harry’ego Pottera.
Wspominając Johna Williamsa, zwrócił uwagę na jego ogromny wpływ na obecny wygląd muzyki filmowej – przypominając, że w latach premier kolejnych Gwiezdnych Wojen w ścieżkach dźwiękowych dominował jeszcze jazz i elektronika. Wejście niejako w jego buty było natomiast dla Doyle’a z jednej strony oczywiście dużym wyzwaniem, ale też wspaniałym doświadczeniem – nie tylko ze względu na ogromną popularność serii, ale też fakt, że w tamtym momencie cała opowieść stawała się mroczniejsza, bohaterowie dorastali, zaczęły pojawiać się wątki romantyczne, ale też miały miejsce dramatyczne zdarzenia związane z ginącymi postaciami. Dzięki temu, mógł rozwijać pomysły muzyczne Williamsa, wliczając w to zmiany harmoniczne w słynnym „temacie Hedwigi”.
Zdradził przy okazji swoje bardzo klasyczne podejście do komponowania, w którym rozwój pomysłów opiera się na pracy motywicznej czy technice wariacyjnej, wywiedzionych z dorobku Beethovena czy Paganiniego. Według Doyle’a, znajomość różnorodnej muzyki podnosi u kompozytora pewność siebie i jest skutecznym orężem. Zatem zapytany o opinię na temat współczesnych metod, takich jak temp tracks, przyznał, że jest to problem, ale nauczył się nie angażować w niego emocjonalnie. Zamiast tego stara się skupić się na tym, co tak naprawdę jest kluczem do zrozumienia propozycji reżysera czy producentów. Na zakończenie rozmowy poruszono też kwestię pozafilmowych utworów przygotowanych na koncert. Patrick Doyle zaskakująco wyznał, że według niego pisanie do filmów wcale nie jest ograniczające i również daje mnóstwo twórczej wolności, często dają niesamowite pole do popisu. Jednak cieszy się też
z możliwości pisania utworów autonomicznych.
Mozart…
Można by się zastanawiać, czy środowy koncert przyciągnął po równo fanów muzyki i filmu czy po prostu entuzjaści dobrego kina są nieraz jednocześnie wytrawnymi melomanami. Jednak faktem jest, że bilety wyprzedały się już dobre kilka dni wcześniej, a z rozmów w kuluarach wynikało, że widownia jest obeznana w obu tych tematach. Prowadzący koncert próbowali zresztą w swoich zapowiedziach te światy łączyć. Po pełnej werwy uwerturze do Mozartowskiej opery Rzekoma ogrodniczka na scenę został zaproszony Radosław Kurek, aby wykonać partię solową Koncertu fortepianowego G-dur nr 17.
Ten wybitny pianista nieprzypadkowo zapewne znalazł się w tym repertuarze, bowiem pośród jego licznych osiągnięć jest również zdobyte w 2012 roku na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym w Dublinie wyróżnienie The Bridget Doolan Prize za najlepsze wykonanie utworu Mozarta właśnie. Jego interpretację Koncertu charakteryzowała duża gracja i subtelność, a towarzyszyła mu oczywiście świetna Sinfonietta Cracovia pod batutą charyzmatycznej Katarzyny Tomali-Jedynak, nowej Dyrektorki Artystycznej Orkiestry. Przed wykonaniem utworu prowadzący kolejny raz zaproponowali pomost pomiędzy muzyką Mozarta, a sztuką filmową. Gdy z głośników zaczęły dobiegać dźwięki natury, widzowie zostali zachęceni do zamknięcia oczu i wyobrażenia sobie, jak młody Mozart, przechadzając się po targu znajduje udomowionego szpaka, którego kupuje i zabiera ze sobą do domu. Podobno śpiew tego właśnie ptaka podsunął kompozytorowi temat III części Koncertu.
Patrick Doyle…
Drugą część programu wypełniła muzyka brytyjskiego gościa, który już od początku był obecny na balkonie sali koncertowej Filharmonii. Tym razem nie rozpoczęła jej uwertura operowa, a Ouverture z Szekspirowskiego Wiele hałasu o nic w reżyserii Kennetha Brannagha. Już w tym pierwszym utworze, wprawdzie pozostającym w atmosferze klasyki i teatralności, słychać było dużo większy, filmowy rozmach. Nastrój zupełnie zmienił pozafilmowy Corarsik, w którym na chwilę w rolę solisty (nagrodzonego zresztą, chwilę później, zasłużenie gromkimi oklaskami) wcielił się koncertmistrz Sinfonietty, Maciej Lulek. Corarsik powstał w 2009 roku jako prezent na 50. urodziny aktorki, a także scenarzystki, Emmy Thompson. Jak opowiadał dzień wcześniej Doyle, utwór ten miał odzwierciedlać jej romantyczną i delikatną naturę, ale też niezbędną w jej zawodzie pewność siebie oraz nawiązywać do zmiennej pogody rodzimej kompozytorowi Szkocji.
Podobnie jak w części poświęconej Mozartowi, tak i w części z muzyką Doyle’a publiczność usłyszała mniej znane utwory kompozytora. Mimo pominięcia jego nominowanych do Oscara prac z lat 90., a także kilku nowszych, ze znanych szerszej publiczności filmowych hitów, nie mogło jednak zabraknąć chociaż jednego utworu ze ścieżki dźwiękowej do Harry’ego Pottera i Czary Ognia. Pełny magii, ale też i wdzięku Harry in Winter został wykonany dwukrotnie, również jako bis pod koniec koncertu. Zanim to jednak nastąpiło, publiczność miała jeszcze możliwość wysłuchać La Valse de L’amour z jednej z nowszych adaptacji baśni o Kopciuszku (z 2015 roku; w reżyserii Kennetha Brannagha) oraz pogodnego The Wedding z filmu Francuzka (reż. Régis Wargnier; 1995). Wybór mniej oczywistych pozycji z dorobku kompozytora okazał się jednak dość przemyślany.
Światowa premiera…
Po tych kilku filmowych miniaturach na scenę powrócił Radosław Kurek, aby razem z Sinfoniettą Cracovią wykonać po raz pierwszy Piano Fantasię. Tym razem solista był zmuszony do wykazania się dużo większą wirtuozerią. Z kolei kompozytor, chociaż w swojej pozafilmowej twórczości również trzyma się klasycznej konwencji, to chyba z nieco większą wolnością wykorzystał tym razem aparat orkiestrowy (wykorzystując choćby już w początku utworu w wiolonczelach i kontrabasach tzw. pizzicato bartokowskie). Światowe prawykonanie Fantazji usatysfakcjonowało nie tylko krakowską publiczność, ale też chyba i samego kompozytora, który rozpromieniony pojawił się po chwili na scenie. Prowadzący zapewnili zaś, że ten wyjątkowy koncert nie był ostatnim, w którym Sinfonietta Cracovia połączyła światy muzyki klasycznej i filmowej.
Zdjęcie główne: Piotr Markowski / Sinfonietta Cracovia
Świetny koncert, oby więcej podobnych z równie sympatycznymi gośćmi-kompozytorami.