Kraków Arena, wypełniona przy okazji inaugurującego jej działalność „Pixar in Concert” na oko 15 tysiącami widzów (w głównej mierze rozwrzeszczanymi dzieciakami), robiła dokładnie takie wrażenie, jakie powinna. Trudno było nie wybiec myślami już do września, kiedy to w tym „współczesnym Koloseum” zobaczymy „Gladiatora” z muzyką na żywo, ale trzeba było powstrzymać wyobraźnię i skupić się na „tu i teraz”. Szczególnie, że nie sposób było mu odmówić rozmachu i ogromnego ładunku emocjonalnego. Muzyka z animacji studia Pixar jest jak pudełko ulubionych czekoladek – cokolwiek nie wyciągniesz, zjesz ze smakiem.
Seria „Toy Story”, „Iniemamocni”, „Dawno temu w trawie”, „WALL-E”, „Gdzie jest Nemo?”, dwie części „Aut” i „Potworów i spółki”, „Merida Waleczna”, „Ratatuj” czy wreszcie „Odlot” – każda z tych animacji pochwalić się może niebanalną ilustracją muzyczną. Tak jak sam Pixar wyznacza standardy we współczesnej animacji komputerowej, tak kompozytorzy tworzący na potrzeby filmów studia niejednokrotnie ustawiają trudną do przeskoczenia poprzeczkę. Na krakowskim koncercie zorganizowanym z okazji dnia dziecka, a przy okazji będącym zapowiedzią nadchodzącego, siódmego Festiwalu Muzyki Filmowej, usłyszeliśmy dobrze znane melodie z czternastu tytułów Pixara, których ścieżki dźwiękowe swoimi nazwiskami opatrzyło w sumie czterech kompozytorów – Randy Newman, Thomas Newman, Michael Giacchino i Patrick Doyle.
Zaczęło się od źródła, czyli „Toy Story”, który jako pierwszy pełnometrażowy film wykreowany całkowicie przy pomocy komputerów, na zawsze zmienił rynek światowej animacji i kino w ogóle. Ścieżka Randy’ego Newmana zabrzmiała czarująco, tak samo zresztą jak zagrane później fragmenty z drugiej i trzeciej części przygód Chudego i Buzza. Szczególnie miło było usłyszeć utwór „The Cleaner” ze świetnej sceny z „Toy Story 2”, imponująco wypadł także dramatyczny „The Claw” z „trójki”. Jednak najmilszym dla uszu utworem ze świata ożywionych zabawek zdecydowanie była piosenka „You’ve Got a Friend In Me”, która zabrzmiała w finale koncertu – kto wie, czy to nie najlepszy kawałek muzyki, jaki w ogóle wyszedł spod ręki Randy’ego Newmana, a już na pewno sztandarowa kompozycja z jaką identyfikujemy serię. Dokonań starszego z rodu Newmanów słuchaliśmy aż siedmiokrotnie, co pozwala uznać go za nadwornego twórcę muzyki w Pixarze. Zabrzmiały suity z „Dawno temu w trawie”, „Potworów i spółki”, „Uniwersytetu potwornego” i pierwszych „Aut”. Do żadnego z wykonań nie można mieć większych zastrzeżeń, chociaż w wyścigu Newman – Giacchino zdecydowanie wygrał ten drugi. Dynamiczny, szpiegowski w klimacie kawałek jego autorstwa „It’s Finn McMissile!” z „Aut 2” zaprezentował się znacznie lepiej niż szybko uchodząca z pamięci suita z pierwszej części. O innych dokonaniach Giacchino później, wróćmy jeszcze do słynnego kompozytorskiego rodu Newmannów.
Dwukrotnie honoru tego nazwiska bronił pracując dla Pixara młodszy kuzyn Randy’ego – Thomas. I obronił go wspaniałymi ścieżkami dźwiękowymi do równie wspaniałych filmów „Gdzie jest Nemo” i „WALL-E”. Wielką przyjemnością było usłyszeć „Define Dancing” z tego drugiego, chociaż cechujący młodszego Newmana styl – subtelniejszy niż starszego krewnego – nie znalazł w akustyce Kraków Areny sojusznika. Szczególnie „Nemo” pokazał, że nie jest to miejsce przyjazne dla pojedynczych instrumentów, które naprawdę dobrze brzmią dopiero, kiedy występują w ławicy dźwięków. Stąd ogólne uczucie pewnego braku oddechu w wykonaniach niemal wszystkich bardziej kameralnych utworów. Być może jednak muzyka Thomasa Newmana wstrząśnie jeszcze Areną, o ile dane będzie nam usłyszeć fragmenty „Skyfall” podczas FMF-owego koncertu „007 – The Best of James Bond” 26 września.
Tylko jednym tytułem, ale za to bardzo mocnym, swoją obecność w Pixarze zaznaczył do tej pory Patrick Doyle. „Merida Waleczna” nie jest może najlepszym filmem studia, ale może pochwalić się jedną z najciekawszych ścieżek dźwiękowych w jego historii. Jako rodowity Szkot, Doyle był odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu – doskonale „poczuł klimat” i stworzył muzykę urzekającą wyjątkową atmosferą i tematami. Oczywiście duża w tymzasługa obecnych w partyturze dud, na których podczas koncertu zagrał wirtuoz tego instrumentu Lindsay Davidson. Wypada raczej powiedzieć doktor Lindsay Davidson, gdyż jest to pierwszy człowiek na świecie który ukończył studia muzyczne w kierunku gry na dudach, stworzonym specjalnie dla niego na Uniwersytecie Edynburskim. Tym większa szkoda, że w perspektywie całego koncertu „Merida Waleczna” zbyt wiele nie wywalczyła, pozostawiając po sobie wrażenie zlepku melodii, w którym zabrakło porządnie spajającego go kleju.
Last but not least – wróćmy do Michaela Giacchino. Do muzyki jego autorstwa należały te najefektowniejsze chwile koncertu. Nie słyszałem wcześniej wiele muzyki Amerykanina na żywo (ot, chyba tylko „W ciemność. Star Trek” na zeszłorocznym Transatlantyku), ale po tym koncercie mam nadzieję, że będę miał ku temu w życiu jeszcze niejedną okazję. Porywające były efektowne rajdy orkiestry w muzyce akcji ze wspomnianych wcześniej „Aut 2” a także świetnych „Iniemamocnych”. W przeciwieństwie do spokojnych utworów, tutaj ponad sto pięćdziesiąt obecnych na scenie mikrofonów dowiodło swojej użyteczności. Dzięki nim dało się wyłapać cechujące Giacchino wyborne orkiestracje i detale. Bardzo dobrze doprawiło to przede wszystkim „Ratatuja”, który smakował wybornie. Nieco gorzej miał się z tym „Odlot”, ale i tak żadna wpadka nie byłaby w stanie zepsuć mi odbioru najbardziej oczekiwanego przeze mnie utworu „Married Life”. Spełnił on pokładane w nim nadzieje stając się najbardziej destrukcyjnym emocjonalnie fragmentem koncertu. Będący esencją tej rewelacyjnej, nagrodzonej Oscarem ścieżki, utwór wyciska ze mnie łzy jak wodę z gąbki. Wspaniałe cztery minuty Pixara, Giacchino i tego koncertu.
Na deser pozostaje posłodzić orkiestrze. Sześć ubiegłych lat nauczyło nas, że imprezy firmowane logo FMF równają się najwyższej klasy wykonaniu. Nie inaczej było w przypadku Orkiestry Akademii Beethovenowskiej pod batutą Amerykanina Erika Ochsnera. Zarówno w ogóle jak i w szczególe – cała orkiestra i każdy pojedynczy muzyk w jej szeregach spisali się wzorowo i pozostaje tylko im podziękować i pogratulować.
Festiwal Muzyki Filmowej zyskał kolejny – po hali ocynowni w Nowej Hucie – obiekt adekwatny do rozmachu, jaki krakowska impreza nabrała przez lata. Kraków Arena pokazała, że jest gotowa na walkę z „Gladiatorem”, chociaż nad kilkoma mankamentami przydało by się jeszcze popracować. Być może to kwestia nieukończonego w pełni wnętrza, ale dało się podczas koncertu słyszeć odbijający się od ścian pogłos. Miejmy nadzieję, że gdy wszystko w hali zostanie dopięte na ostatni guzik, ten problem sam się rozwiąże. Potrzeba jednak dopracować kwestię nagłośnienia, abyśmy we wrześniu mogli rozkoszować się każdą, najdelikatniejszą nawet nutą.
Tymczasem „Pixar in Concert” należy uznać za udaną inaugurację nowego obiektu Krakowa. Chociaż po reakcjach dzieciaków widać było, że bardziej od muzyki liczyły się tutaj wyświetlane na ekranie fragmenty filmów, to przecież przede wszystkim chodziło właśnie o tę frajdę dla najmłodszych. Ta misja została spełniona, a nam pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej w jednym dzieciaku na sali rozpaliła się tego dnia iskra przyszłego, świadomego fana muzyki filmowej.
Autor relacji: Damian Słowioczek
Zdjęcia: Wojciech Wandzel
0 komentarzy