Jak co roku największe zainteresowanie w sezonie nagród zbierają nominacje do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej, potocznie zwane Oscarami. Za miesiąc poznamy ich wyniki, podczas 89. z kolei gali rozdania tych prestiżowych i w sumie jednych z najładniejszych statuetek branżowych. Zanim to jednak nastąpi jest okazja, aby tradycyjnie pobawić się w przewidywania względem zwycięzców..
Trzeba przyznać, że w tym roku AMPAS zaskoczył jakością nominacji, przy jednoczesnym wyeliminowaniu wszelakiej kontrowersji. Nie brakuje paru niespodzianek, ale też i zwycięzca praktycznie wyłonił się sam, także w kategoriach muzycznych. Jak zwykle można mieć żal do gremium przyznającego Oscary o to, że wykluczył wcześniej kilka niebanalnych ścieżek dźwiękowych, które spokojnie mogłyby powalczyć o laury. Wszystko na skutek restrykcyjnych i dość swobodnie interpretowanych praw odnośnie użycia muzyki źródłowej w filmie – ofiarą czego padł chociażby świetny„Arrival” Jóhanna Jóhannssona.
Jednak mimo to, finałowa piątka niewiele różni się od wcześniejszych prognoz, będąc właściwie kolejną wariacją nagród przyznanych wcześniej przez poszczególne stowarzyszenia – wliczając w to Złote Globy, z którymi pokrywają się aż trzy pozycje z oscarowej listy. Na dobrą sprawę dziwić może jedynie brak Johna Williamsa („BGF”), który nawet tworząc mniej frapujące ilustracje potrafi zyskać przychylność Akademii. W jego miejsce wskoczył jednak inny weteran Oscarów. Ale po kolei…
_______________
„Jackie” – Mica Levi
Biograficzny film o żonie JKF z Natalie Portman to trochę taki czarny koń zawodów. Dostał zaledwie trzy nominacje, z czego jedna przypadła w udziale właśnie muzyce. Niestety w momencie pisania tych słów produkcja ta nie jest jeszcze wyświetlana w polskich kinach, zatem trudno mi tutaj wypowiedzieć się na temat działania ilustracji w ruchomym obrazie, w konkretnym kontekście. Wyjęta z niego wypada jednakże niezwykle blado na tle konkurencji i jest mocno zbliżona swoją atonalną naturą do wcześniejszego dokonania kompozytorki – „Under the Skin”, dzięki któremu w ogóle stało się o tej artystce głośno. „Jackie” to właściwie dopiero drugi pełnometrażowy film, do którego Levi napisała muzykę i to niestety słychać.
Wcześniej „Jackie” otrzymała jedynie jedną nominację do Złotego Globu – w dodatku aktorską. Niemniej sama Levi przewijała się systematycznie w kolejnych listach wyróżnionych przez poszczególne gremia krytyków, w tym w brytyjskich BAFTA, do których film nominowano dokładnie w tych samych kategoriach. Tak naprawdę jednak jedyną kartą przetargową kompozytorki jest jej… płeć i względy czysto polityczne. Po tym, jak Donald Trump – powszechnie uznawany za szowinistę i rasistę – został prezydentem, będące przeciwne mu od samego początku środowisko artystyczne może za wszelką cenę chcieć zagrać mu na nosie i statuetka dla Levi idealnie wpisywałaby się w ten kontekst. To może być jednak za mało, by wygrać z kolejnym typem na liście…
_______________
„La La Land” – Justin Hurwitz
A jest nim rewelacja sezonu, której także Akademia nie żałowała poklasku, nominując ją do aż czternastu kategorii – w tym dwóch muzycznych. Jako musical „La La Land” jest naturalnie dosłownie niesionym muzyką dziełem i tym samym wydaje się najmocniejszym kandydatem do Oscara. Na potwierdzenie swojej pozycji ma już zresztą worek Złotych Globów. Ważnym wydaje się także fakt, iż Hurwitz zachwycił już parę lat wcześniej, przygotowując doskonałą ścieżkę dźwiękową do„Whiplash” tego samego reżysera – jednak zbyt mocno opierał się wtedy o materiał źródłowy i ostatecznie podzielił wtedy los wspomnianego „Arrival”. W tym roku Oscar może stanowić dla tego kompozytora zatem nie tylko uznanie względem najświeższej pracy, ale też swoistą rekompensatę za poprzednią.
Inna sprawa, że o ile sam film zbiera peany praktycznie ze wszystkich stron, tak kompozytor bywał nagminnie pomijany w wyróżnieniach od poszczególnych grup krytyków. Nie sądzę, żeby fakt ten przesądził o jego ewentualnej porażce w trakcie nadchodzącej ceremonii, ale jeśli gdzieś szukać słabości nominacji dla „La La Land”, to właśnie tutaj. Poza tym to właściwie melomański ideał, perfekcyjnie wypadający zarówno na dużym ekranie, jak i poza nim – co przynajmniej w teorii oznacza murowane złoto w obu muzycznych kategoriach (film nominowano także za piosenki).
_______________
„Lion” – Dustin O’Halloran & Hauschka
Jeśli ktoś oglądał film – a warto! – ten nie powinien dziwić się obecności tego tytułu w głównej stawce. Lwia część „Lwa” opiera się bowiem właśnie na symbiozie muzyki z obrazem i w tym względzie duet O’Halloran/Hauschka absolutnie nie zawodzi. Owszem, muzyka jest troszkę jakby na jedno kopyto, wydaje się monotonna i mało odkrywcza. Ale działa bezbłędnie i może podobać się także w swym płytowym wcieleniu. Co prawda jednym z kluczowych filarów kompozycji jest pominięta przez Akademię piosenka Sii, ale i kompozycje czysto instrumentalne potrafią wprawić w zachwyt. Czy godny Oscara?
Cóż, ani Globa, ani BAFTA nie udało się kompozytorom wywalczyć i zapewne teraz także będą musieli obejść się smakiem, tudzież zadowolić samą nominacją. Świat lubi jednak niespodzianki i warto wierzyć, że to może być również ich noc. Tylko, że jest to dość ulotna, nie podyktowana żadnymi innymi przesłankami nadzieja, która nie pozwala łudzić się zbyt długo. Z piątki nominowanych „Lion” nie jest z całą pewnością najsłabszym dziełem, ale jego szanse oceniam zdecydowanie najniżej.
_______________
„Moonlight” – Nicholas Britell
Sytuacja podobna trochę do „Jackie”, bowiem film Barry’ego Jenkinsa opowiada o niełatwej młodości i kształtowaniu się życia czarnego geja. Czyli o wygranej przesądzić tu może polityczna poprawność – zwłaszcza jeśli produkcja nie wygra w żadnej z pozostałych siedmiu kategorii, do których została nominowana. Ponownie taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, lecz możliwy. Szczególnie, że Britell w miarę regularnie przewijał się przez pomniejsze nagrody i nominacje składających się także na oscarowe gremium krytyków. W ostatnim czasie ilustrował też inny film dotykający kwestii rasowych – „Free State of Jones”, a rok wcześniej jego nazwisko z pewnością przewinęło się w kuluarach przy okazji głośnego „The Big Short”.
Jednak ani za ten ostatni film, ani za „Moonlight” nie zebrał ważniejszych laurów. Poza tym jego muzyka, choć ładna, jest mocno eteryczna, spokojna, skromna i często ustępuje na ekranie piosenkom źródłowym. Oczywiście już dawno Akademia udowodniła – nagradzając chociażby„Brokeback Mountain” o zbliżonej tematyce społecznej – że nie pozostają głusi także na łagodną lirykę. O ile jednak film Anga Lee można było uznać za swego rodzaju przełom, o tyle „Moonlight” nie posiada już podobnej siły przebicia i nie zdziwię się, jeśli nie tylko w kategorii muzycznej zostanie odesłany z kwitkiem.
_______________
„Passengers” – Thomas Newman
Jedyna niespodzianka na krótkiej liście nominowanych. Raz, że to produkt czysto komercyjny. A dwa, że „Pasażerowie” powszechnie uważani są za artystyczno-finansową klapę, w związku z czym ani film, ani kompozytor nie otrzymali absolutnie żadnych innych wyróżnień. Typ, który wskoczył dosłownie w ostatniej chwili, jakby na przekór, wydaje się być zatem wyborem czysto zastępczym, o którym przesądziło jedynie legendarne nazwisko oraz uznanie, jakim maestro cieszy się w środowisku. Co ciekawe, w tym także tkwić może największa siła tego kandydata.
Dla Thomasa Newmana jest to w danej kategorii już trzynasta nominacja do Oscara, którego do tej pory nie wygrał. Pechowy numer mógłby więc tym razem okazać się dla niego szczęśliwy, jeśli Akademia zechciałaby go nagrodzić „za zasługi”. Biorąc pod uwagę ogromną ilość nominacji dla „La La Land” nie brzmi to wcale tak nieprawdopodobnie. Zresztą muzyka Newmana wypada w filmie równie efektownie i okazale, co ilustracja Hurwitza, będąc najbardziej imponującą na ekranie kompozycją z pozostałej czwórki nominowanych. Owszem, nie jest zbyt oryginalna, ale łatwo dostrzec, dlaczego zwróciła uwagę członków Akademii, którzy podobnych powodów mogą przynajmniej próbować ją ozłocić. Dlatego nawet jeśli trudno tu pisać o bezpośredniej rywalizacji, to Newman wydaje się być najbardziej realnym wyborem w razie ewentualnego pominięcia „La La Land” w kategorii najlepsza muzyka.
_______________
Piosenki
Tutaj sytuacja wydaje się być jeszcze klarowniejsza, bowiem nominowano zaledwie cztery utwory, z czego dwa właśnie z „La La Land” – „Audition” i „City of Stars” (za obie odpowiadają Justin Hurwitz, Benj Pasek i Justin Paul). Konkurują z nimi „Can’t Stop the Feeling” z animacji „Trolls” (autorzy: Max Martin, Shellback i Justin Timberlake), „The Empty Chair” z dokumentu „Jim: The James Foley Story” (J. Ralph i Sting) oraz „How Far I’ll Go”, które Lin-Manuel Miranda stworzył na potrzeby disneyowskiej „Moany” (u nas jako: „Vaiana: Skarb oceanu”). I to właśnie ten ostatni hit może stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla „La La Land”.
Istnieje bowiem szansa, że podwójna nominacja automatycznie wyeliminuje musical (dziwi zresztą brak obecności innych, ciekawszych przebojów z tego filmu), gdyż głosy dla niego rozłożą się równomiernie. Jeśli w dodatku „Moana” przegra batalię o statuetkę dla najlepszego filmu animowanego (gdzie głównym faworytem jest „Zootopia”) to wyróżnienie w kategorii piosenkowej może być symboliczną osłodą tej porażki. Szczególnie przy braku poważniejszych rywali, jak to miało miejsce w Złotych Globach, do których Miranda także był nominowany (a wraz z nim także piosenki z filmów „Sing” i „Gold”, których tu brakuje). Raz jeszcze wydają się to być jednak szanse czysto teoretyczne. Jak będzie w praktyce? O tym przekonamy się już za miesiąc, w niedzielę 26 lutego.
0 komentarzy