Jak co roku o tej porze oczy całego przemysłu filmowego kierują się na Hollywood, gdzie szanowna Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej przyznaje swoje nagrody – Oscary. Na ten jeden wieczór, wszyscy zapominają, że prawdziwa sztuka to nie rywalizacja i nagrody, a coś zupełnie innego. Tego jednego wieczoru wszyscy pragną tej złotej statuetki, która przez lata stała się synonimem sukcesu, prestiżu i zwycięstwa. Już 27 lutego na czerwonym dywanie pojawią się największe gwiazdy światowego kina łaknące nieśmiertelności, jaką ofiarowuje Oscar…
Ktoś kiedyś słusznie zauważył drobny fakt, że nagrody Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej za Najlepszy Film odbierają jego producenci a nie reżyser. Tym samym można uznać Oscar jest nagrodą przyznawaną najlepszym produkcjom filmowym, sprowadzając cały prestiż ten nagrody do wyróżnień dla przemysłu filmowego. A jak wiadomo na tym polu bezkonkurencyjna jest Fabryka Snów, czyli Hollywood…
W tym roku zdecydowany prym wśród nominowanych tytułów wiodą cztery filmy, między którymi rozegra się ostateczna walka: „The Social Network”, „Incepcja”, „Jak zostać królem” i „Prawdziwe męstwo”. Pierwsze trzy z nich otrzymały nominacje w kategorii Najlepsza Muzyka, dostając się tym samym pod lupę mojej corocznej analizy muzycznych nominacji do Oscara – nagrody całkowicie nieprzewidywalnej i na ogół rządzonej interesami największych wytwórni w Hollywood. Grono pięciu nominowanych ścieżek dźwiękowych uzupełniają dwa tytuły z kompletnie różnych biegunów muzycznego świata: „Jak wytresować smoka” i „127 godzin”.
Jak co roku nie obyło się bez rozczarowań i pomyłek. Wielu fanów i krytyków zaskoczył fakt nieobecności w szacownym gronie nominowanych duetu Daft Punk, który stworzył niebanalną muzykę do filmu „Tron: dziedzictwo” – zapewne niejeden widz chciałby zobaczyć dwa roboty przechadzające się po czerwonym dywanie i odbierające tę prestiżową nagrodę. Również Alexandre Desplat, mając niezwykle pracowity rok, został wyróżniony za ścieżkę dźwiękową, po której niewiele osób się tego spodziewało (częściej wskazywano „Autora widmo”). Wiele, niezwykle popularnych i docenionych przez krytyków prac zostało zdyskwalifikowanych już w przedbiegach („Prawdziwe męstwo”, „Czarny łabędź”).
„Co było a nie jest, nie pisze się w rejestr”, dlatego nie rozwodząc się szczególnie nad ścieżkami dźwiękowymi, które przegrały wyścig o nominację, czas zająć się tymi pięcioma najważniejszymi. Oto kilka słów mojego subiektywnego zdania na temat tegorocznych szans na muzycznego Oscara…
„Incepcja” – Hans Zimmer
Trudno znaleźć postać bardziej kontrowersyjną we współczesnym świecie muzyki filmowej niż Hans Zimmer – mistrz autopromocji, jedna z najbardziej wpływowych osób w Hollywood i niewątpliwy talent muzyczny. Kontrowersje wywołuje nie tyle sama postać Zimmera, co jego sposób tworzenia muzyki. Nie od dziś wiadomo, że słynny Niemiec powierza realizację większości swoich zleceń, młodym i utalentowanym kompozytorom, którzy zdobywają w ten sposób nieocenione doświadczenie. W rezultacie stworzona przez niego firma Media Ventures, później przekształcona w Remote Control Productions, stała się wręcz fabryką muzyki filmowej, rezerwując dla siebie największe filmy Hollywood. Tegoroczna nominacja do Oscara jest już ósmą w karierze Zimmera. Jak do tej pory kompozytorowi udało się tylko raz zdobyć tę nagrodę – w roku 1995 za „Króla Lwa”. Zimmer od kilkunastu lat jest na absolutnym topie, jeśli chodzi o kompozytorów muzyki filmowej, czego dowodem jest chociażby odsłonięta niedawno jego własna gwiazda na hollywoodzkiej Alei Gwiazd.
„Incepcja” to przykład muzyki idealnie odzwierciedlającej twórczość Hansa Zimmera. Z jednej strony mamy bowiem muskularne, drapieżne brzmienia będące połączeniem orkiestry, ambientu i folkloru. Ale jednocześnie to muzyka w inteligentny sposób powiązana z fabułą filmu, będąca miejscami jego najważniejszym elementem – mowa tutaj o wykorzystaniu motywu rytmicznego piosenki Edith Piaf, „Non, je ne regrette rien”; niezwykle istotnej dla filmowej akcji. Zimmer sprawił, że jego ścieżka dźwiękowa stała się nie tylko ilustracją i tłem fabuły, ale także elementem warstwy dźwiękowej filmu i ważnym składnikiem budującym jego napięcie. Podobny mechanizm zastosował Dario Marianelli w niedawnej (Oscarowej) „Pokucie”.
W „Incepcji” bardzo wyraźny jest też trend, któremu Zimmera stara się sprostać od jakiegoś czasu – dążenie do prostoty. Pomijając uwielbienie do brzmienia wielkiej orkiestry, perkusjonaliów i instrumentów dętych blaszanych, niemiecki kompozytor upraszcza swoje melodie, tak bardzo jak to tylko możliwe. W rezultacie tematy w „Incepcji” porażają swoją prostotą i banalnością, ale jednocześnie trafnością. Niezwykłym talentem Zimmera jest odkrywanie jakiejś przedziwnej pierwotnej i intuicyjnej melodyki, która mimo swojej prostoty hipnotyzuje i zachwyca. Pojawiające się w „Incepcji” tematy muzyczne posiadają tę cechę.
Pod względem muzycznym „Incepcja” jest zdecydowanie jednym z najbardziej udanych filmów ubiegłego roku – nominacja do Oscara jak zdecydowanie zasłużona. Szanse na otrzymanie statuetki niemiecki kompozytor ma duże, a jedyną przeszkodą może okazać się on sam. Medialna aktywność kompozytora, jego nieustanne wywiady i analizy własnej twórczości mogą ostatecznie wywołać znużenie. Zimmer niepotrzebnie tłumaczy swoją muzykę w licznych publikacjach, zamiast pozwolić jej obronić się samej. Dla mnie „Incepcja” nie jest jednak muzyką filmową godną miana najlepszej, jaka powstała w ubiegłym roku. To po prostu bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, nieco wystająca ponad średni poziom tego kompozytora, która z pewnością zawita na stałe w płytotece wielu entuzjastów muzyki filmowej.
„Jak wytresować smoka” – John Powell
John Powell to jeden z najbardziej płodnych kompozytorów Hollywood. Swoją karierę rozpoczynał pod skrzydłami Hansa Zimmera, aby po kilku latach wejść do grona najpopularniejszych twórców muzyki filmowej. Nominacja do Oscara za „Jak wytresować smoka” jest jego pierwszą i to jak najbardziej zasłużoną. Gdy kilka miesięcy temu po raz pierwszy miałem okazję wysłuchać tej ścieżki dźwiękowej, już byłem przekonany, że to pewny kandydat do zdobycia tej prestiżowej nagrody.
To propozycja, która zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych nominacji do Oscara. Jest głośna, dynamiczna, melodyjna i dostarcza niemałej rozrywki. To typ muzyki filmowej, jakiego częściej chcieliby słuchać entuzjaści tego gatunku. Dla mnie, pod względem artystycznym, jest to absolutny faworyt tegorocznego rozdania Oscarów, mimo że konkurenci Powella mogą pochwalić się całą masą innych atutów. Sympatyczny Anglik zachwyca przede wszystkim niezwykłą odwagą. W sytuacji, gdy większość powstających współcześnie ścieżek dźwiękowych operuje subtelnymi brzmieniami, minimalistyczną melodyką i oszczędną ekspresją, muzyka w „Jak wytresować smoka”wręcz przytłacza obraz. Zresztą właśnie ta jej cecha stała się jednym z zarzutów głoszonych przez niektórych krytyków. Ponoć ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Powella przerysowuje obraz, zagłusza go i sprowadza to roli teledysku. Zgodziłbym się z tymi zarzutami gdyby nie jeden szkopuł – to animacja! Ten gatunek filmowy rządzi się swoimi prawami w kontekście muzyki. Aby tchnąć życie w animowane postaci, nie wystarczy nadać im trzeciego wymiaru i realistycznego wyglądu. Od samego początku istnienia animacji, to muzyka była odpowiedzialna za uwypuklanie emocji i motoryki tego typu kina. Naręcza Oscarów, jakie dwie dekady temu zgarniał Alan Menken za swoją muzykę do animacji Disney’a tylko to potwierdzają. W przypadku tego rodzaju filmów więcej znaczy lepiej!
Jak wytresować smoka” to mój faworyt tegorocznego rozdania Oscarów. To muzyka, która porywa w trakcie oglądania filmu, a poza nim staje się istną ucztą dla uszu. Kilkunastominutowe rajdy orkiestry, barwna i zadziorna melodyka, doskonałe wykonanie oraz niesamowite tempo stanowią o ogromnej popularności tej ścieżki dźwiękowej. Ubiegłoroczny Oscar dla Michaela Giacchino za „Odlot” pokazuje, że Akademicy nie stronią od muzyki, która czyni film jeszcze bardziej rozrywkowym. Taką właśnie funkcję odgrywa ścieżka dźwiękowa w „Jak wytresować smoka” i oby okazało się to przepustką Johna Powella do tegorocznego Oscara.
„Jak zostać królem” – Alexandre Desplat
Niesamowita passa Alexandre’a Desplat trwa! Wydaje się wręcz niemożliwym komponowanie tylu ścieżek dźwiękowych w ciągu roku, jak to ma miejsce w przypadku tego twórcy – w roku 2010 Francuz napisał muzykę do 5 filmów, wśród których znalazły się takie blockbustery jak „Harry Potter i Insygnia Śmierci” czy „Księżyc w nowiu”. Podobnie jak w zeszłym roku, także teraz nominacja do Oscara dla tego twórcy była absolutnie pewna. Wybór Akademików padł na najbardziej dystyngowaną z jego ubiegłorocznych prac: „Jak zostać królem”. To już 4 nominacja dla Desplat w ciągu 5 lat.
Podobnie jak w zeszłym roku francuski kompozytor otrzymał nominację do Oscara za pracę, której dawano na to małe szanse. Wśród słuchaczy i krytyków zdecydowanie więcej pochlebnych opinii dostawała jego muzyka z „Autora Widmo” – filmu Romana Polańskiego. „Jak zostać królem” to bardzo pogodna, dystyngowana i niemal arystokratyczna ścieżka dźwiękowa, a więc idealna do takiego filmu. Nie ma jednak w niej nic ponadprzeciętnego, co sprawiałoby, że po wyjściu z kina chciałoby się chociażby kupić płytę. Żadnego chwytliwego tematu, a bardzo klasyczne instrumentarium, ugrzeczniona rytmika. Paradoksalnie najbardziej pamiętnym momentem filmu pod względem muzyki jest jego finał, w którym wykorzystano fragment 7 Symfonii Beethovena.
Tą muzyką Alexandre Desplat udowadnia, że potrafi doskonale odnaleźć się w każdym rodzaju kina. Temat „królewski” nie jest mu zresztą obcy – zapewne wszyscy pamiętają, że jeszcze kilka lat temu był nominowany do Oscara za muzykę do „Królowej”. Obie prace różnią się jednak i to na niekorzyść „Jak zostać królem”. Najnowsza praca Francuza jest bowiem jedynie delikatnym tłem dla akcji filmu, subtelnie zarysowującym atmosferę niepewności, napięcia a jednocześnie uwypuklając komizm niektórych sytuacji. To czego nie można odmówić temu kompozytorowi to ogromna klasa. Jego muzyka jest elegancka, stylowa i bardzo przejrzysta. Pod tym względem Alexandre Desplat to najprawdziwszy arystokrata w świecie muzyki filmowej.
W ocenie szans „Jak zostać królem” na Oscara trzeba jednak przyznać, że są one niewielkie. Sam film zapewne zdobędzie ich mnóstwo, jednak muzyka w nim pozostaje niezauważalna (choć subtelnie odczuwalna). Innymi słowy Alexandre Desplat będzie musiał jeszcze trochę poczekać na swojego Oscara…
„127 godzin” – A.R. Rahman
A.R. Rahman powraca! Po tym jak dwa lata temu przebojem wdarł się na salony Hollywood, po raz kolejny mamy okazję podziwiać jego muzykę w anglojęzycznym filmie. Zatrudnił go nie kto inny jak Danny Boyle – reżyser Oscarowego „Slumdog Millionaire”. Jego najnowszy film „127 godzin” opowiada prawdziwą historię młodego alpinisty, który podczas jednej z górskich wypraw zostaje przygnieciony przez spadający odłamek skalny. Aby uwolnić się ze śmiertelnej pułapki musi… naprawdę warto obejrzeć film do samego końca! Muzyki w nim jest sporo, jednak tylko część została skomponowana przez A.R. Rahmana. Lwia część ścieżki dźwiękowej to piosenki, co w przypadku tego reżysera nie powinno dziwić.
Ta nominacja wywołała zdecydowanie największe zdziwienie wśród entuzjastów muzyki filmowej. Podobnie jak Gustavo Santaolalla w „Babel”, także A.R. Rahman w „127 godzin” stworzył muzykę niemal niezauważalną i stanowiącą łącznik pomiędzy kolejnymi piosenkami. Zgodnie z najnowszymi trendami, próżno szukać w niej wyrazistego tematu czy jakiegokolwiek pamiętnego elementu (nawet finał filmu brzmi schematycznie). Kompozytor z Indii popisuje się swoją muzyczną erudycją mieszając rock, pop i klasyczną ilustrację instrumentalną, jednak nie osiąga efektu, który można by uznać za ponadprzeciętny – co najwyżej poprawny. Prawidłowo buduje napięcie, wzmaga niepewność, tworzy muzyczne fatamorgany i hipnotyzuje widza. Sprawia, że los uwięzionego w skalnej rozpadlinie alpinisty zyskuje na dramatyzmie, a jednocześnie przeistacza się w swoiste doznanie duchowe.
„127 godzin” to kolejna muzyczna nominacja do Oscara, którą można uznać za poprawną, choć nie zniewalającą. Muzyka A.R. Rahmana nie robi tak wielkiego wrażenia jak cała ścieżka dźwiękowa z filmu, a więc również wykorzystane w nim piosenki. Ten swoisty kolaż muzyczny niesamowicie koloryzuje opowiadaną historię sprawiając, że film jest naprawdę wciągający i zajmujący. Danny Boyle doskonale wybrał poszczególne utwory, podkreślając tym samym swój niezwykle barwny i ryzykowny styl filmowania. Po jaskrawym i roztańczonym „Slumdog Millionaire”, znów atakuje widza feerią barw, brzmień i emocji, które w zadziwiający sposób opowiadają tę dramatyczną historię. Tym razem jednak wkład A.R. Rahmana w sukces całości jest zdecydowanie mniejszy niż w przypadku „Slumdog Millionaire”, a tym samym mniejsze są jego szanse na Oscara…
„The Social Network” – Trent Reznor, Atticus Ross
Tegoroczne rozdanie Oscarów przebiegać będzie pod dyktando czterech filmów, które zdobyły najwięcej nominacji – „Incepcja”, „Prawdziwe męstwo”, „Jak zostać królem” i „The Social Network”. Trzy z nich uzyskały, między innymi, nominację za najlepszą muzykę, choć moim zdaniem statuetkę w tej kategorii zdobędzie zupełnie inny tytuł. Gdyby jednak oceniać szanse Hansa Zimmera, Alexandre’a Desplat i duetu Trent Reznor/Atticus Ross miano faworyta należałoby przyznać muzykom Nine Inch Nails. To właśnie oni, zaledwie kilka tygodni wcześniej, zostali nagrodzeni Złotym Globem i zdobyli liczne grono rozentuzjazmowanych fanów filmu i Facebooka. Niestety ścieżka dźwiękowa z „The Social Network” niewiele ma do zaoferowania i w mojej opinii zdecydowanie przegrywa w starciu z pozostałymi nominacjami.
Muzykę do „The Social Network” można uznać za skrzyżowanie ścieżki dźwiękowej ze starej gry telewizyjnej (ktoś pamięta jeszcze Pegasusa?) i „The Book Of Eli” – niedawnego dzieła Atticus Rossa. Z jednej strony mamy bowiem prostą i karykaturalną elektronikę, a z drugiej klimatyczny ambient. Takie połączenie skutkuje dość niezwykłą ścieżką dźwiękową, która dobrze realizuje powierzone jej w filmie zadania, choć po jego obejrzeniu pozostaje niemal niezauważalna. Obraz opowiada o powstaniu Facebooka, a więc komputery i programowanie stają się podstawą całej historii. Podobnie jest z muzyką, dla której punktem wyjścia są podstawowe, elektroniczne dźwięki, które pierwotnie wydawały z siebie komputery. Ambientowe szumy, delikatny fortepian i budujące napięcie tekstury stanową wypełnienie pozbawione jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego. W zasadzie jedynym fragmentem filmu, w którym zdajemy sobie sprawę z obecności w nim muzyki jest moment wykorzystania elektronicznej wersji „W grocie króla gór” Griega. Przez pozostałe dwie godziny filmu kompozytorzy nie są w stanie zaproponować nic bardziej zajmującego i elektryzującego.
Największym atutem tej muzyki są jej twórcy, którzy będąc postaciami znanymi ze sceny muzycznej mogą polegać na bezkrytycznym uwielbieniu swoich fanów. Co ciekawe podobna sytuacja miała miejsce przy okazji duetu Daft Punk, który stworzył niedawno muzykę do filmu „Tron: dziedzictwo”. W ich przypadku muzyka zdecydowanie przerosła oczekiwania, zyskując uznanie nie tylko u fanów słynnych muzyków, ale i zatwardziałych krytyków muzyki filmowej – zresztą brak nominacji do Oscara dla Daft Punk można uznać za spore rozczarowanie. Trent Reznor i Atticus Ross nie zdołali stworzyć muzyki, która byłaby zapamiętana na lata – a tego oczekuje się od zdobywcy Oscara. Niemniej „The Social Network” pozostaje czarnym koniem w tej kategorii, który ostatecznie może zgarnąć statuetkę przed nosa Johna Powella. Już wkrótce się o tym przekonamy…
Jakie zatem wnioski należałoby wyciągnąć z powyższej analizy? Otóż subiektywnym zdaniem jej autora faworytem tegorocznego rozdania Oscarów jest John Powell i jego „Jak wytresować smoka”, niemniej tuż za jego plecami czai się czarny koń w postaci „The Social Network” i duetu kompozytorskiego: Trent Reznor i Atticus Ross. Pozostałe trzy nominacje stawiam na równi i trzeba przyznać, że zwycięstwo zarówna Desplat, Zimmera jak i Rahmana nie stanowiłoby wielkiego zaskoczenia, bo gdzie dwóch o Oscara walczy, tam trzech pozostałych może korzystać.
0 komentarzy