Najnowszy projekt Disneya – znany w niektórych krajach również jako „Zootropolis” – tradycyjnie szturmem podbił kina, zbierając także solidne opinie krytyków. To niezwykle przyjemny, dość oryginalny jak na to studio projekt, który mimo iż kompletnie nie wykorzystuje swojego potencjału, to potrafi zapewnić dwie godziny porządnej rozrywki. Technicznie to oczywiście wysoki poziom wykonania. Dziwić może zatem rozczarowująca w niemal każdym calu ścieżka dźwiękowa.
Jej autorem Michael Giacchino, dla którego zdawał się to być pomysł idealny. Amerykanin ma wszak na swoim koncie sporo doskonałych soundtracków do wielu animacji, zatem ani kolorowa kreska, ani zwierzęcy punkt widzenia nie są mu obce. Całe miasto wypełnione barwami i różnorakimi gatunkami fauny musiało jednak przytłoczyć maestro, gdyż ten potraktował je mocno zachowawczo, serwując chyba najmniej natchnioną pracę w swym dorobku – a przynajmniej tej jego części stworzonej na potrzeby milusińskich.
Na dobrą sprawę jedynym, czym tak naprawdę bezproblemowo porywa słuchacza „Zootopia” jest piosenka promująca i jednocześnie kończąca film. Odpowiada za nią w pełni Shakira (lub też filmowa Gazella) i na albumie znajdziemy ją już na samym początku tracklisty. Tym bardziej poraża więc, że reszta z blisko godzinnego materiału od Giacchino nie jest w stanie zbliżyć się do tego samego, równie wciągającego poziomu ekspresji. Mimo kilku przebłysków można ją co najwyżej określić mianem sympatycznej. Ale nic ponad to.
Intrygująco wypada druga połowa „Grey's uh-Mad at Me” – żwawa, rytmiczna, charakterna. Niestety utwór ten, jak i kilka innych, nie ma czasu by się rozwinąć lub odpowiednio poodbijać w uszach, bo jest za krótki. Podobnież „Ticket to Write” przywołujące na myśl karnawał w Rio (tudzież dokonanie Johna Powella z filmu o takim tytule). Przyjemne są nuty „Foxy Fakeout”, a do rytmu „Jumbo Pop Hustle” czy „Walk and Stalk” można sobie radośnie potupać nóżką. Fanów adrenaliny z pewnością przyciągnie „Hopps Goes (After) the Weasel”, gitarowe fragmenty „Ramifications” oraz świetna końcówka „A Bunny Can Go Savage”, a wielbiciele mantry osiągną nirwanę przy leniwym „The Naturalist”. Z kolei miłośnicy rosyjskich klimatów powinni być ukontentowani swojskimi dźwiękami „Mr. Big” oraz bałałajkowym zwieńczeniem „Weasel Shakedown”. Nie jest to zresztą praca, która od razu odkrywa wszystkie swoje karty – czasem trzeba ostro pomyszkować za najlepszymi kęsami.
Poszczególne tematy są jednak zbyt mocno od siebie oderwane, a całość zwyczajnie się nie lepi. Melodie są tu mocno eklektyczne, rozbieżne zarówno brzmieniowo, jak i dramaturgicznie, a przy tym pozbawione wyraźnego motywu przewodniego. Jakiejś myśli łączącej, która nadała by im sensu, osobowości, ducha oraz głębi. Ilustracja ta przypomina raczej luźny zbiór mniej lub bardziej udanych pomysłów narracyjnych, z których – niczym w lodziarni – możemy sobie wybrać ulubiony zestaw smakowy. Cała paleta na raz psuje jednak apetyt na więcej, odbija się czkawką i w rezultacie szybko się nudzi, przez nadmiar tęczowych wrażeń wręcz męczy.
Liczba grzeszków „Zootopii” jest generalnie całkiem długa: straszny miszmasz gatunkowy pogania brak spójności stylistycznej, sporo topornego mickey-szczuringu tonie w mało wyszukanym underscorze, do tego niezbyt zachwycająca zająca akcja, a i dzika liryka na standardowym (czyt. nieszczególnym) poziomie. Jak na Giacchino to mało wyrazista, wycięta z gotowego szablonu kompozycja, z której niewiele zostaje w głowie leniwca. Sporo z jej jasnych punktów ginie przy tym w ogólnym rozgardiaszu, tłumie przeciętnego, małpiego tła. Być może dlatego, jak rzadko kiedy, miałem poważne problemy z zapełnieniem wrażeniometru jakąkolwiek maksymalną notą.
Aczkolwiek krążek miewa naprawdę dobre momenty, a wieńcząca go suita jest, jak zawsze u tego twórcy, w pytkę. I to właśnie do niej odsyłałbym w pierwszej kolejności ludzkich jegomości, bo reszta ilustracji nawet w filmie wypada jedynie poprawnie, przez większość czasu w ogóle nie docierając do świadomości odbiorcy. Zatem ‘suchy’ album może okazać się prawdziwym testem cierpliwości, którego nie każdy na sawannie będzie w stanie zaliczyć.
Średniak, który idzie docenić tylko w połączeniu z obrazem. Na płycie szybko umyka i nuży.