Hummie Mann jest, mimo wyjątkowości swego imienia, jednym z wielu hollywoodzkich kompozytorów drugiego sortu, jakich mało kto, o ile w ogóle, kojarzy. Twórca ten, często pełniący rolę orkiestratora i/lub dyrygenta m.in. u Christophera Younga i Marca Shaimana, przewija się głównie przez ekrany telewizji, co zresztą zaowocowało jedynymi w karierze nagrodami (z czterech nominacji zyskał dwie statuetki Emmy). W kinie najbardziej znaczącą przygodą okazało się zilustrowanie dwóch ostatnich filmów Mela Brooksa, gdzie niejako zastąpił w roli nadwornego kompozytora Johna Morrisa. Być może do tego angażu przyczyniła się właśnie ścieżka dźwiękowa do, dziś już zapomnianego, przygodowego filmu Petera Yatesa, z czarującą Penelope Ann Miller i awanturniczym Timem Daly (z wąsem a la Tom Selleck) w rolach głównych.
Już otwierające album „Maggie Goes To Scotland” udowadnia zasadność ulokowania Manna w produkcji pokroju „Robin Hood: Faceci w rajtuzach”. Przyjemna liryka, zabarwiona chwytliwą, lecz nie narzucającą się tematyką – tutaj odpowiednio zaprawioną szkockim brzmieniem, celnie odzwierciedlającym miejsce akcji – oraz bardzo przyjemny klimacik wielkiej przygody, to dokładnie te cechy, które znajdziemy potem w parodiach Brooksa. Nawet i komediowe zacięcie jest obecne w „Roku komety”, choć muzycznie potraktowane jest z podobną powagą, co w „Robinie…” (za wyjątkiem może zbyt dosłownego „Formula On The Box”). Główna różnica polega właściwie na skali ilustracji, która mimo dobrego początku i drzemiącego w niej potencjału, nie zostaje niestety wykorzystana w pełni.
Co ciekawe, na dużym ekranie nie rzuca się to bardzo w uszy. Choć film nie grzeszy ani oryginalnością, ani nie wychodzi powyżej przeciętnej, to jednak zgrabnie korzysta z partytury Manna i tam, gdzie ma być akcja, tam muzyka staje się odpowiednio głośniejsza, dynamiczniejsza i atrakcyjniejsza, a tam, gdzie ma iskrzyć jedynie pomiędzy aktorami, tam kadr wypełnia zgrabne ‘plumkanie’. Niedosyt pojawia się dopiero na krótkim, gdyż jedynie 35-minutowym albumie od Varese.
W autonomicznym odsłuchu okazuje się, iż niezbyt angażująca dramaturgia (na szczęście pozbawiona nieprzyjemnego underscore’u) oraz wspomniana strona liryczna stanowią element dominujący. Przez to muzyka nie wypada już tak fajnie, jak w filmie i nie jest też równie atrakcyjna poza kontekstem. Owszem, nutom romantycznym trudno odmówić uroku, ale raz, iż nie wychodzą one poza pewien ilustracyjny standard, a dwa, że jedynie w kilku momentach potrafią wybić się w naszej świadomości (oprócz „Maggie Goes To Scotland” taka jest choćby końcówka „The Seduction” i „It's Gotta Be Love!”). Reszta jest ładna, ale trochę bez wyrazu i w dodatku potrafi bardzo szybko zlać się w jedno.
Tym samym najwięcej frajdy daje skromny action score. Oparty na jednej i tej samej melodii, niezbyt w dodatku zróżnicowanej aranżacyjnie, jest po prostu zbyt przyjemny i wkręcający, by nie dać mu się porwać. Także i w nim zawarto najwięcej atmosfery szkockich plenerów. Niestety, oprócz highlightu płyty w postaci „Helicopter Chase” możemy usłyszeć go jeszcze tylko w zdecydowanie za krótkich „Driving Through Scotland” i „Chasing The Greeks” (ten ostatni to przy tym najbardziej dosadna wariacja danego tematu). Inny moment akcji, czyli „Fight On The Lake” podchodzi już pod standardową narrację sytuacyjną, a więc świdrujące smyczki mieszają się tu z wybuchami sekcji dętej. Niespecjalnie to ciekawe.
Szkoda, że Peter Yates – autor przecież takich hitów, jak „Bullitt” czy „Krull” – nie potrafił z tej zawadiackiej historii wykrzesać czegoś więcej. Czegoś, co pozwoliłoby Hummie Mannowi napisać bardziej odważną i pamiętną muzykę, która mogła by stawać w szranki z tematami Schifrina i Hornera z ww filmów. Pomysł na to i potencjał słychać bardzo wyraźnie. Ostatecznie wyszła jednak ścieżka bardziej ujmująca, niż zachwycająca, która poza ‘szkockim brzmieniem’ nie oferuje słuchaczowi zbyt wiele. Za ten urok (bijący wszak już z bajecznej okładki), oraz za rewelacyjnie zmontowane, będące esencją całej kompozycji „End Title”, moja finalna nota sięga aż trzech i pół nutek. Dla wielu może się to jednak okazać zbyt słabym wabikiem, by sięgnąć po cały album. O portfelu nie wspominając…
P.S. W filmie pojawiają się jeszcze trzy utwory źródłowe: „(I Need A Pick Axe To Break Your) Heart Of Stone” Susan Marder, „A Lot Of Livin’ To Do” duetu Adams/Strouse oraz „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta, w aranżacji Charlotte Georg.
0 komentarzy