„…intrygująca i jednocześnie eklektyczna…”
„Wojna światów” Herberta George’a Wellsa to jedna z najważniejszych książek w dziejach literatury SF. Opowieść o inwazji Marsjan na naszą planetę była pierwszą historią o kontakcie z cywilizacją pozaziemską, stanowiąc podstawę dla wielu filmów poruszających ten temat. Wśród licznych adaptacji i/lub samego wykorzystania tego motywu najbardziej nieoczywistą wersję zrobił w 1981 roku Piotr Szulkin. Jego „Wojna światów – Następne stulecie” wykorzystuje inwazję Marsjan do opowiedzenia o zniewoleniu i wyróżnia się mocnym zabarwieniem politycznym oraz fantastycznymi rolami Romana Wilhelmiego, Krystyny Jandy, Mariusza Dmochowskiego i Stanisława Tyma. Na osobną uwagę zasługuje też muzyka.
Reżyser filmu od początku chciał zatrudnić zespół SBB, kierowany przez Józefa Skrzeka. Nazwa grupy została wykorzystana ostatecznie tylko jako… sieć telewizyjna, gdzie pracuje główny bohater. Kompozytorowi udało się jednak zebrać nowych muzyków (gitarzysta Robert Gola i perkusista Janusz Ziomber z Krzaka, Jan „Kyks” Skrzek oraz Tomasz Szukalski) oraz nagrać materiał. W tym samym czasie Skrzek pracował nad „Józefiną”, przez co rzadko brał udział w nagrywaniu muzyki 7 stycznia 1981 roku. Jakby tego było mało, w filmie wykorzystano tylko część materiału – Szulkin dorzucił do całości m.in. utwory Johannesa Brahmsa, Jerzego Maksymiuka czy Franza Grubera.
Lecz to, co wykorzystano, stworzyło bardzo sugestywną, podniosłą, ale też i niepokojącą mieszaninę prog-rockowych dźwięków. Na szczęście już w 1981 roku wydano soundtrack do filmu, w tym też te niewykorzystane kompozycje. Omawiane przeze mnie wydanie pochodzi natomiast z 2009 roku od Metal Mind Productions i zawiera dodatkowe nagrania z sesji dla WFDiF w Warszawie z czerwca 1981 roku. Mimo tego dość pokrętnego procesu album jest zaskakująco spójny oraz interesujący i ma wiele pięknych fragmentów.
Całość zaczyna się od muzyki z… napisów końcowych („The War of the Worlds”), gdzie w rytm marszowej perkusji nakładają się na siebie elektroniczne dźwięki Mooga oraz… dzwony. Potem następuje wyciszenie, by znowu gwałtownie przejść w czysto rockowy popis zdominowany przez kosmicznie brzmiące syntezatory, a także wpleciony chórek śpiewający „War of the Worlds”. Mocarne uderzenie, które jeszcze powróci choćby w bardziej agresywnej „Wojnie światów” czy gitarowym „Porno Magazine”.
Jednak poza agresją maestro nie zapomina o bardziej delikatnych momentach. „Dla Aliny” przypomina bardziej spokojny, wolno snujący się odjazd, zdominowany przez ciepłe klawisze imitujące flet oraz solo saksofonu. Podobnie gra „Szakal”, ale więcej takich spokojnych fragmentów pojawia się dopiero w materiałach bonusowych.
Są też tutaj piosenki wykonywane przez Skrzeka po angielsku. Pojawiają się one w filmie czy to w tle, czy podczas sceny koncertu. Wspomniane wcześnie „Porno Magazine” i „Interception” pasują do tego obrazka. Tak jak bardziej zadziorne „65th St. Sermon”, zaskakująco country’owe (dzięki harmonijce ustnej) „Fade Away” czy utrzymane w duchu Pink Floyd „Wonderful Sky-Ride” z mocnym solo saksofonu na początku. Jest również jeden polski utwór – „Nieznany list” na podstawie wiersza Tadeusza Różewicza. Bardziej delikatny, z ciepłym fortepianem, elektroniką oraz wokalizami w tle. Zaskakujące dzieło.
Druga połowa płyty to materiał stricte instrumentalny. Pierwsze fragmenty są niespodziewanie krótkie – zaczynając od czołówki wiadomości Irona Idema, przez odgłosy chodzenia po ulicy („Ulica”) aż po melancholijne pociągnięcia smyczków znane z późniejszych dzieł Angelo Badalamentiego („Smutek”). Cel jest jasny: zbudowanie bardzo niepokojącej, depresyjnej atmosfery. Stąd dominacja elektroniki, która z jednej strony jest rozmarzona i liryczna („Gwiezdna nimfa”, przepiękna „Jaśkowa melodyjka” czy płynący niczym woda na plaży „Spacer z Pultyną”), a z drugiej bardzo mroczna („Białe wieże”, przypominający Tangerine Dream „Płacz Mimozy”) i skręcająca w nietypowe rewiry bluesowe („W pogoni za koniem”) lub czysto saloonowe („Wycieczka do wujka Władka”).
To bardzo intrygująca i jednocześnie eklektyczna ścieżka dźwiękowa, choć dziwi jej śladowa ilość w filmie. Słychać, że Skrzek ma wszelkie zadatki na pełnokrwistego kompozytora muzyki filmowej, choć jego muzyka jest mocno naznaczona progresywnym stylem macierzystej formacji. Stąd obecność różnych stylów. Nie bójcie się przy tym czasu trwania, bo jest on bardzo dobrze wykorzystany i nie będzie to czas stracony. Choć nie brakuje tu momentów tapety czy dziwnych niespójności, to całości daję naciąganą, ale czwórkę.
0 komentarzy