„…pełnokrwisty pastisz…”
Wojciech Smarzowski to jeden z bardziej wyrazistych polskich reżyserów, krążący wokół tego samego tematu – Polaków portretu własnego w krzywym zwierciadle. Nie inaczej jest w jego najnowszym filmie, czyli „Weselu”. Ale zaraz, zaraz – przecież jedno „Wesele” już mieliśmy w 2004 roku. Tym razem reżyser robi kolejną imprezę, gdzie znowu mierzymy się z zakopaną przeszłością, mrocznymi tajemnicami oraz grzechami, a historia i teraźniejszość złączą się w nierozerwalnym tańcu. Ale nie wszystkim ta mieszanka się spodobała, zarzucano twórcy wtórność oraz chaotyczną narrację.
Rzadko wydawana jest muzyka z filmów tego reżysera, za którą odpowiada głównie Mikołaj Trzaska. Znając brzmienie saksofonisty należy się spodziewać bardzo oszczędnej, ale jednocześnie chropowatej i nieprzyjemnej oprawy, nie nadającej się do odsłuchu poza ekranem. Niemniej jednak wydano ścieżkę dźwiękową do filmu jako album „Wodzirej”, z piosenkami… disco-polo. Nie wykonuje ich jednak żadna wielka gwiazda tego gatunku, tylko sam Arkadiusz Jakubik. Płyta ma formę występu, gdzie piosenki poprzedzone są zapowiedziami w wykonaniu tytułowego mistrza imprezy i w aranżacji Olafa Deriglasoffa.
Samo w sobie brzmi to fajnie, a stylistycznie przypomina muzykę z oryginalnego „Wesela” od Tymona Tymańskiego. Czyli jest świadomie tandetna, z wieloma znanymi hitami oraz głosem Jakubika, który jest miejscami zmodyfikowany (jakby tych głosów było kilka). Nie jest to jakiś problem, ale nie wszystkim musi się to podobać. Nadal jest prosto, chwytliwie i melodyjnie. Koneserzy gatunku znają takie utwory jak „I tak kocham Cię”, „Moja ex”, „Kiedyś to było”. Nie brakuje też nieśmiertelnego „Białego misia”, który wieńczy całość. Choć muszę przyznać, że psychodeliczna wersja Tymańskiego i jego zespołu zrobiła na mnie większe wrażenie.
Wszystko to wydaje się przypominać concept album, który można słuchać w oderwaniu od obrazu filmowego. Ale o rodowodzie tego dzieła przypominają wstawki między piosenkami. Nie są to tylko zapowiedzi kolejnych zabaw (czasem bardzo żenujących), lecz wplecione fragmenty dialogów z filmu. Są to sceny niepowiązane z samą zabawą, ale momenty z przeszłości jednego z bohaterów i potrafią zmrozić krew w żyłach. Język polski, niemiecki, rosyjski oraz język nienawiści przeplata się ze sobą, tworząc brudną mieszankę.
„Wesele” AD 2021 to pełnokrwisty pastisz, który lepiej działa autonomicznie. Chociaż piosenki w filmie przewijają się głównie w tle (poza „Dziękuję Ci”), jest to na pewno spójne stylistycznie oraz utrzymuje równy poziom. Choć film jest dla mnie rozczarowaniem, muzyka weselna zdecydowanie wypada lepiej. Pod warunkiem, że jesteście w nastroju na disco-polowe popisy i chcecie poznać inną twarz Jakubika.
0 komentarzy