Po blisko dekadzie Zach Braff powrócił jako reżyser. Jego drugi film to idealny przykład coraz popularniejszego systemu niezależnego finansowania – kasę na produkcję (blisko 6 milionów $) wyłożyli bowiem fani, za pomocą tzw. crowdfundingu. Ta nie zwróciła się jednak w kinowych kasach. Być może dlatego, że Braff, prócz zabawy formą, nie proponuje widzowi niczego nowego względem – kultowego już wszak – „Garden State”. Ten sam klimat, te same spostrzeżenia, podobni, nie mogący odnaleźć się w życiu bohaterowie…
Nawet muzyka zdaje się być taka sama, choć i jej brak podobnej świeżości, co soundtrackowi z debiutanckiego filmu. Mimo iż twórca znów zgrabnie podobierał hity do konkretnych scen, a i album stanowi niezłą godzinę przyjemnego grania, to wydźwięk i emocje towarzyszące ścieżce dźwiękowej nie mają już tej siły rażenia.
A zaczyna się od znajomych dźwięków, bowiem album otwiera nikt inny, jak grupa The Shins – i raz jeszcze ich piosenka stanowi jeden z najmocniejszych punktów programu. Innym jest bez wątpienia „Holocene” w wyk. Bon Iver – pojawiający się nie tak dawno również w „The Judge”, acz nieobecny na albumie z muzyką Thomasa Newmana. Nie zawodzi także Paul Simon i jego „The Obvious Child”, a do listy ulubionych niejeden meloman doda z pewnością także „The Mute” formacji Radical Face. Oczywiście, w zależności od gustów, ta lista może powiększać się także i o inne utwory, jak chociażby tytułową piosenkę, w której siły łączą Coldplay i Cat Power.
Gros muzyki wpisuje się jednak w zbliżoną, jednorodną atmosferę ‘hipsterskich’ rytmów indie rocka – w większości jest to więc przyjemne, acz miejscami mocno ulotne, nieinwazyjne granie. ‘Brzdękanie’ które potrafi odnaleźć się na ekranie bez problemu, ale również i zatracić pośród kolejnych propozycji dźwiękowych, jakie co chwila pojawiają się podczas seansu.
Nie jest to zatem zły soundtrack, a wręcz przeciwnie – jestem w stanie ciepło go polecić na każdą chwilę, gdyż jest to niezwykle przyjemna pozycja, od której miejscami aż bije serducho i pasja. Daleko jednak do unikalnego oraz niezwykle spójnego klimatu „Garden State”, który sprawiał, że do płyty chciało się raz za razem wracać, a ona sama jakoś wyróżniałaby się z tłumu innych składanek. Stąd jedynie 3,5 nutki ode mnie.
P.S. Na płycie zabrakło jeszcze czterech utworów źródłowych: „Tangled Up In Blue” Boba Dylana, „Sweet Baby James” Jamesa Taylora, „Fallin'” w wyk. Cary Brothers oraz „Kilo” grupy Bonde do Rolê.
0 komentarzy