Willow
Kompozytor: James Horner
Rok produkcji: 1988
Wytwórnia: BMG Music Group / Virgin
Czas trwania: 73:15 min.

Ocena redakcji:

W roku 1988 do kin trafiła produkcja, która później na długo pozostała w sercach widzów kina fantasy, czy też familijnego (zależy kto jak patrzy). "Willow" o dziwo nie osiągnął znaczącego sukcesu, którego zwieńczeniem mógłby być sequel (warto podkreślić, że był on na początku planowany). Mimo to stał się jedną z ikon tego gatunku, do czasu "Władcy pierścieni". Dla niektórych jest nią zresztą do dnia dzisiejszego.

"Willow" to jeden z tych filmów, które mógłbym nazwać filmami mojego dzieciństwa. Ciągle katowany przeze mnie na kasecie wideo, był wraz z "Powrotem do przyszłości" jednym z najistotniejszych dzieł filmowych, jakie po dziś dzień wspominam z tego okresu i do którego ciągle chcę wracać. Nie ulega wątpliwości, że film ten (powstały dzięki kooperacji George'a Lucasa i Rona Howarda) nosi dzisiaj miano pozycji kultowej. Oprócz znakomitych efektów specjalnych, wspaniałej fabuły i świetnych kreacji aktorskich, trudno również nie pochwalić pełnej rozmachu ścieżki dźwiękowej. Dwa lata po "Aliens" – jednej z chyba najbardziej charakterystycznych ścieżek dźwiękowych Jamesa Hornera – powstał soundtrack, którego echa nie raz będzie nam dane jeszcze usłyszeć w kolejnych dziełach tego kompozytora (np. w "Troi").

Upchana po brzegi płyta wydana przez wytwórnię Virgin, zawiera 8 utworów, z których większość trwa ponad 7 minut, a najdłuższy ma ich 18. Dla niektórych już to może być minusem, jednak ja nie przykładałem do tego większej uwagi. Z dwojga złego (mam tu na myśli masę krótkich utworów, które często można znaleźć na większości dzisiejszych wydań płytowych) wolę ten sposób zmontowania utworów na płycie. W środku pudełka znajduje się jeszcze książeczka z paroma fotosami z filmu i krótką notką reżysera. Ciekawostką jest zdjęcie na tylnej okładce książeczki, które przedstawia drużynę Willowa przechadzającą się po wzgórzu, łudząco przypominające ujęcie z "Władcy pierścieni". Ciekawe czy w jakiś sposób Jackson wzorował się na "Willow"? Chociaż może to pytanie retoryczne…

Płytę otwiera utwór "Elora Danan", który wprowadza nas w historię księżniczki, opowiadaną na samym początku filmu. Niezwykle urzekające i łagodne brzmienie na początku utworu zmienia się za jakiś czas w niespokojny wir, wywołany przez shakuhachi (japoński flet bambusowy), któremu towarzyszą chóry. Wszystko to niesamowicie oddaje klimat scen, w których mała księżniczka jest ratowana od przedwczesnej śmierci. Utwór kończy się przygrywaną na flecie i śpiewaną przez chór melodią, opisującą spokojną wioskę tytułowego bohatera. Skrzypce wspomagane sekcją dętą, świetnie oddają klimat życia z dala od kłopotów świata… Z całego krążka chyba właśnie do tego utworu lubię wracać najchętniej. Jest po prostu niezwykle urzekający i porywający.

horner-6924533-1590000933"Escape from the Tavern" to już utwór charakterystyczny dla action score'u, pełno tutaj momentów, w których orkiestra wręcz wybucha. Skrzypce i sekcja dęta grają jakby ze sobą walczyły. Cały utwór ilustruje scenę, w której Willow i jego nowy kumpel Madmartigan uciekają po dosyć dwuznacznych wydarzeniach w tawernie. Muzyka skupia tu na sobie słuchacza, nie dając mu właściwie szans, aby zajął się czym innym. Ten utwór bardzo pasuje mi do stylu Madmartigana – taki szalony i nieprzewidywalny. Action score do potęgi.

Ścieżka "Willow Journey Begins" rozpoczyna się dosyć przyjemnie i opisuje moment, w którym drużyna Willowa wyrusza na, jak się potem okaże, wielką przygodę. Jednak w połowie utworu, gdy nasi bohaterowie zaczynają wpadać w tarapaty, orkiestra nie daje nam już taryfy ulgowej. Agresywne przygrywanie skrzypków, shakuhachi i sekcji dętej wprowadza atmosferę niezwykłej mroczności. Pod koniec muzyka sprawia wrażenie jakby się uspokoiła, w tle jednak za jakiś czas przyjdzie nam usłyszeć "najazdy" skrzypiec i "trzaski", które nie raz sprawią, że podskoczymy z wrażenia. Po tym utworze zaczynamy rozumieć, że od tej pory musimy się trzymać na baczności.

Ścieżkę dźwiękową do "Willow" nazwałbym esencją walki dobra ze złem. Jak już pisałem w przypadku drugiego utworu, orkiestra gra tutaj jakby w niej samej rozgrywał się jakiś wielki konflikt. Instrumenty tworzą swoją interpretację tego, co dzieje się na ekranie. Każdy z nich na swój sposób. Daje się to słyszeć właściwie we wszystkich utworach. "Canyon of Mazes" i "Tir Asleen" są następnymi takimi wariacjami. W trakcie "Canyon…" chyba najbardziej da się zauważyć te skoki pomiędzy różnymi stylami. Orkiestra gra bardzo spokojną muzykę, a następnie wybucha nagle i przyśpiesza po to, aby zaraz znowu zwolnić tempo. Osobie postronnej może się to wydać nieco chaotyczne, jednak gdy tylko skupimy się na muzyce, daje się wyczuć naprawdę ciekawe rozwiązania stylistyczne. Ta walka instrumentów toczy się i w "Tir Asleen", gdzie co jakiś czas łączą się one, przypominając nam fantastyczny motyw przewodni. W tle daje się również usłyszeć charakterystyczną perkusję znaną z "Aliens". Pod koniec utwór po prostu wbija nas w fotel kilkoma "walnięciami" orkiestry, głównie sekcji dętej z fletem w tle.

Zdawać by się mogło, że "Willow's Theme" powinno znaleźć się gdzieś na początku krążka, ale dostajemy go dopiero, jako 6 utwór i to dosyć krótki w porównaniu do reszty, bo tylko 4-minutowy. Całkiem możliwe, że był to zabieg przemyślany, dający słuchaczom szansę odpocząć trochę od ataków orkiestry. Utwór otwierają owacyjne i pełne pozytywnych emocji trąbki – podobnie, jak w motywie przewodnim do filmów o przygodach Indiany Jonesa. Kawałek ten to właściwie zlepek tego, co słyszymy w pozostałych ścieżkach, tylko trochę spokojniejszy i przyjemniejszy w słuchaniu. Mi od razu przywodzi na myśl przygody Willowa i Madmartigana. Po prostu miód dla uszu. Piękny motyw.

Najdłuższym, wspomnianym już, 18-sto minutowym kawałkiem na płycie jest "Bavmorda's Spell Is Cast". Rozpoczyna się spokojnie, ale wraz z pomrukami sekcji dętej przeradza się w dziwaczną muzyczną hybrydę. W filmie widzimy wtedy ludzi zamieniających się w świnie, co zapewne wiele tłumaczy. Koło 5 minuty słyszymy śpiewaną przez chórek spokojną melodię – naszemu bohaterowi udaje się przywrócić czarodziejce prawdziwą postać. Następnie orkiestra już się uspokaja, wydawałoby się na dobre. Spokojnie grają skrzypce, spokojnie… wali bęben. Zaczynają się "przygwizdy" japońskiego fletu, czasami dosyć ostre – obrazuje to moment, w którym czarodziejka i Willow stoją sami przed zamkiem królowej. Słuchacz wyczekuje tylko, kiedy orkiestra znowu ruszy pełną parą. Jak zwykle następuje to nagle – wszystko rozpoczyna się granym z impetem tematem głównym, który niemalże daje znak do rozpoczęcia filmowej bitwy. Potem to już klasyczna rozgrywka pomiędzy sekcją smyczkową a dętą, co jakiś czas spowalnianą przez grającą rytmicznie perkusję. W całym utworze, a szczególnie w jego końcówce, można się przekonać ile energii da się wyciągnąć z takiej orkiestry. Ci, którzy wcześniej nie zostali wgniecieni w fotel, tu już na pewno tego nie unikną – natomiast ci już wgniecieni, już chyba całkowicie staną się częścią siedziska.

Bitwa już zebrała swoje wielkie żniwo, czas więc na finał… "Willow the Sorcerer" to utwór pełniący rolę ostatecznego rozwiązania wszelkich konfrontacji pomiędzy bohaterami. Różne wariacje skrzypiec i dęciaków wprowadzają słuchacza w kulminacyjną część filmu – pojedynek ze złą królową. Czuć tu, jak gdyby orkiestra chciała przejść jakąś niewidzialną blokadę i "waliła" w nią aż do skutku. Zwieńczeniem tego jest oczywiście całkowita muzyczna rozpierducha, z której Bavmorda na pewno się już nie podniesie… Dla słuchacza to jednak jeszcze nie koniec.

Jako, że jest to ostatni utwór, nie może obejść się bez radosnego zakończenia. Od około 4 minuty wraca motyw przewodni filmu w swojej najdelikatniejszej wersji. Końcowa muzyka, przygrywana przez – znane już z utworu "Willow's Theme" – charakterystyczne instrumenty, zamyka film ostatnią wizytą w wiosce Willowa. Wraz z napisami końcowymi rozbrzmiewa on z większym impetem, a po nim następuje tradycyjna muzyczna suita – zbiór wszystkich obecnych na płycie utworów.

Ścieżka z "Willow" technicznie stoi na wysokim poziomie. O dziwo nie nudzi szybko, pomimo że większość tego co słyszymy, jest jakąś tam wariacją głównego motywu lub niezwykle mrocznym underscorem. James Horner trochę nawiązuje w tej ścieżce do stylu Johna Williamsa i robi to w bardzo piękny sposób, przeplatając przygodowe rytmy z klimatyczną, mroczną atmosferą. Wspaniały, wciągający motyw przewodni, mocno utrzymuje nas w klimacie filmu. Natomiast ciągle atakująca nasze uszy orkiestra, to w istocie niezwykle wyraźnie nakreślona walka dobra ze złem, dziejąca się w świecie, w którym stykają się one niemal na każdym kroku. Jest to bardzo dynamiczna i zarazem bardzo spokojna muzyka. Wielu nazwałoby ją zapewne także nieco chaotyczną. Rzeczywiście – jako jedną z wad można by jej zarzucić, że jest za głośna i trudno się przy niej skupić. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest to klasyka gatunku fantasy i jedno z bardziej oryginalnych osiągnięć tego kompozytora. Dzieło, które mi osobiście kojarzy się z dzieciństwem, kiedy to świat Willowa był jednym z tych, które najczęściej zdarzało mi się odwiedzać. Tak i dzisiaj wracam do niego i do tej muzyki. Ścieżka dźwiękowa zdecydowanie godna polecenia, aczkolwiek nie na każdy wieczór.

Autor recenzji: Jacek Skulimowski
  • 1. Elora Danan
  • 2. Escape From The Tavern
  • 3. Willow's Journey Begins
  • 4. Canyon Of Mazes
  • 5. Tir Asleen
  • 6. Willow's Theme
  • 7. Bavmorda's Spell Is Cast
  • 8. Willow The Sorcerer
5
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

3 komentarze

  1. mike

    Genialna ścieżka. Powiedziałbym, że taka williamsowska, a styl i klimat Williamsa po prostu kocham, więc muza jest świetna

    Odpowiedz
  2. Łukasz Waligórski

    Największy plagiat w historii muzyki filmowej… ale jak zwykle w przypadku Hornera wysmażony wyśmienicie.

    Odpowiedz
  3. Brian

    Największy plagiat w historii muzyki filmowej to 300. Willow jest świetne.

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...