Wyreżyserowane przez Madonnę „W.E.” to opowieść o kobiecie zafascynowanej historią amerykańskiej rozwódki – Wallis Simpson – i jej romansu z królem Edwardem VIII. O ile punkt wyjścia wydawał się interesujący, to film mocno rozczarowuje brakiem emocji oraz nudą. Broni się tak naprawdę tylko warstwa wizualna oraz muzyka.
Jej autorem jest Abel Korzeniowski. Polak został zatrudniony po obejrzeniu przez reżyserkę „Samotnego mężczyzny”. Zaowocowało to podobnie lirycznym i delikatnym materiałem oraz bardzo kameralnym brzmieniem. Słychać to już w otwierającym całość „Charms”, gdzie przewija się temat przewodni w przepięknej aranżacji oraz idące w stronę klasycznego walca skrzypce i wiolonczela. Taki rytm jest uzasadniony i zrozumiały względem czasu akcji opowieści (lata 30. ubiegłego stulecia). Z czasem pojawiają się pewne ubarwienia (delikatna gitara elektryczna w „Duchess of Windsor” czy powolny kontrabas w „Revolving Door”), jednak nie zmieniają one charakteru kompozycji.
Poza smyczkami dużo do powiedzenia ma też fortepian – subtelny, czasami dostojny („Revolving Door”), czasami dynamiczny i agresywny („Abdication” z elektronicznym finałem). Muzyka podkreśla przede wszystkim emocjonalną temperaturę, przedstawia miłość w różnych odcieniach, lecz zawsze w niezwykle stylowym, eleganckim wydaniu. Najlepiej słychać to w finałowych „Letters” oraz „Dance for Me Wallis”, chociaż po drodze dostajemy jeszcze swoistą odmianę tanga („I Will Follow You” z szybkimi posunięciami skrzypiec i prostą perkusją).
Chociaż liryzm i prostota sprawdzają się tu niezawodnie, nie jest to jednak muzyka pozbawiona wad. Na pewno czymś takim jest piosenka Madonny „Masterpiece”, która sama w sobie jest niezła, ale nie do końca pasuje do ilustracji Korzeniowskiego – oszczędna elektronika po prostu gryzie się z całą resztą. Drugim, dość często stawianym zarzutem są oczywiste zapożyczenia z „Samotnego mężczyzny”. Daje to o sobie znać głównie w solowej grze smyczków oraz bliźniaczo podobnym, jednostajnym tempie gry, znowuż opartym o charakterystyczne tykanie zegara/metronomu. Nie wynika to jednak z lenistwa kompozytora, ale ze zbytniego zamiłowania reżyserki do oryginalnej pracy, która chciała w swym filmie zbliżonej stylistycznie muzyki.
Generalnie filmu Madonny nie polecam – chyba, że nie macie innego pomysłu na spędzenie dwóch godzin życia. Z kolei muzyka, mimo wspomnianych zapożyczeń, pozostaje bardzo liryczną i poruszającą ścieżką, która nie potrzebuje kontekstu, aby uwieść słuchacza. Więcej chyba nie da się powiedzieć – tego trzeba posłuchać.
Czy tylko u mnie nie widać gwiazdek?
Nigdy nie było u nas gwiazdek, więc pewnie u nikogo ich nie widać 🙂
U mnie też nie pokazuje nutek ani oceny wrażeniometru.
U mnie wszystko widać, więc nie wiem o co może chodzić. Czasem warto odświeżać.
Dla mnie przepiękna muzyka, cudne „charms” i „Abdication”.
Może recenzja „Penny Dreadful?:)