House, downtempo, techno, ambient, a nawet hip-hop – taką muzykę reprezentuje ta płyta. Co gorsza, nie powstała ona na potrzeby żadnego filmu. Skąd więc jej recenzja tutaj? Ano, mimo wszystko jest to muzyka filmowa… co zresztą już wyjaśniam.
Pod tajemniczym pseudonimem Jakatta kryje się brytyjski DJ o nazwisku Joey Negro. Otóż postanowił on oprzeć swój album na filmowych ilustracjach – konkretnie na pracach Thomasa Newmana, ze szczególnym wskazaniem na "American Beauty". To właśnie ta partytura wyraźnie zainspirowała twórcę i to na niej osadzili swój materiał wyjściowy. Resztę dopisał sam, a do wykonania zaprosił znanych reprezentantów ww gatunków muzycznych. I przyznać trzeba, że odwalili kawał świetnej roboty i wyszła im płyta do bólu newmanowska, o silnym zabarwieniu emocjonalnym i – co oczywiste – wielu smaczkach odnoszących się do źródła inspiracji.
Muzyk skupił się tu szczególnie na dwóch ścieżkach Newmana – "Dead Already" i "American Beauty". Ten drugi stanowi punkt wyjścia dla całej płyty i słyszymy go już w krótkim prologu w postaci "American Dream" – jego dalekie echa i wpływy obecne są potem już do końca. "Dead Already" pojawia się natomiast praktycznie tylko w pełnej wersji "American Dream" (numerek 7). Poza tym grupa sięgnęła także po fragment "Brooks Was Here" z partytury do "The Shawshank Redemption" – ten z kolei posłużył za podkład piosenki Seala "My Vision", która występuje tu w dwóch wersjach (mi osobiście bardziej podoba się ta płytę kończąca). Muszę przyznać, że wszystkie motywy spisują się tu znakomicie – nigdy nie spodziewałbym się, że można z nich stworzyć coś takiego. Ciekawe to tym bardziej, że DJ-owi udało się utrzymać specyficzny styl Newmana, nadając mu tylko inny, niebanalny wymiar. Oczywiście fani kompozytora dopatrzą się tu więcej inspiracji jego pracami. Ja osobiście uważam, że – z uwagi na specyficzną elektronikę – istnieją pewne podobieństwa do "Less Than Zero", ale jest to bardzo naciągana teoria. Po prostu obie pozycje łączy oryginalny klimat i styl muzyczny i nic więcej.
Ale nie tylko po kompozycje Newmana sięgnął Jakatta – przepiękny "Feelin’ Blue" oparty został na "C'est le Vent, Betty" z partytury do "Betty Blue" Gabriela Yareda. I po wnikliwej analizie muszę stwierdzić, że utwór ten przerósł oryginał, będąc jednocześnie jedną z lepszych kompozycji na płycie. Natomiast przepysznie ambientowe "It Will Be" to przerobiony fragment "La Cagaste" Cliffa Martineza, pochodzący z jego ilustracji do "Traffic". Nie ma o tym wprawdzie informacji w książeczce płyty (co wydaje mi się przynajmniej dziwne), ale nie mogło być inaczej – utwory są po prostu bliźniacze, choć ten Jakatty oczywiście bardziej podrasowany elektronicznie z ciekawie dodanym komunikatem głosowym w tle. Z kolei w "The Other World" słychać wyraźnią inspirację "Ocean's Eleven" Davida Holmesa, a w szczególności tematem Tess – choć to trudno akurat wychwycić, więc możliwe, że to po prostu zwykłe, przypadkowe podobieństwo. Poza tym utwór "So Lonely" oparto na piosence zespołu Monsoon "Ever So Lonely". I jakkolwiek by na to nie patrzeć, to wszystkie przeróbki wypadły świetnie. Ogromnym plusem jest też ich niezwykła spójność i poziom – jeden utwór swobodnie przechodzi w drugi, co sprawia, że krążek słucha się jednym ciągiem i czas przy nim spędzony mija błyskawicznie.
Oczywiście płyta posiada parę "wpadek", które z powyższymi kompozytorami nie mają nic wspólnego. Do takich zaliczam "Ride The Storm", "Home Away From You" i " Strung Out". To zdecydowanie najsłabsze fragmenty płyty, które nie mają już takiego klimatu i polotu jak pozostałe, a fakt braku łącznika z filmowymi ilustracjami tylko pogłębia niesmak. Szczególnie zawodzi "Strung Out", który ten łącznik posiada, ale jest po prostu za długi (ponad dziesięć minut) i zbyt nijaki w porównaniu do reszty. Można go zresztą traktować jako swoiste podsumowanie krążka – dokładnie tak, jak czynią to suity filmowe – ale wyraźnie nie jest to udany twór.
Fragmenty te nie przesłaniają jednak wspaniale wibrującej całości, która robi pozytywne wrażenie i zostawia równie dużo emocji w sercu, co przemyśleń w głowie słuchacza. Zdecydowanie polecam każdemu tę niebanalną porcję muzyki. Może nie wszyscy będą w stanie się tu odnaleźć, ale to bez dwóch zdań płyta nietuzinkowa i tyle. Przy okazji stawia też jedno ważkie pytanie: gdzie właściwie kończy się muzyka filmowa i jak ją zdefiniować w dzisiejszych czasach? Zapewniam, że po 'lekturze' tej pozycji odpowiedź wcale nie będzie taka prosta.
0 komentarzy