Pewnie większość osób słyszała o "Zmierzchu" – zarówno wersji książkowej, jak i jej adaptacji. Stereotypowa historia miłosna, ubarwiona odrobinę wątkiem wampirycznym. Po ślubie matki Bella przeprowadza się do ojca – do małego, zimnego miasteczka Forks, gdzie niemal zawsze pada. W nowej szkole spotyka intrygującą rodzinę Cullenów. Jest wśród nich przystojny Edward, który od jakiegoś czasu ma siedemnaście lat i jest wampirem. Bella i Edward zakochują się w sobie, są zmuszeni stawić czoło kilku problemom (niechętne zimnokrwistym plemię Indian czy wrogie wampiry), by móc cieszyć się swoim szczęściem. Film sympatyczny, dość ckliwy, zaskakuje pozytywnie kilkoma scenami, zachwyca zaś muzyką Cartera Burwella.
Carter Burwell kojarzy mi się przede wszystkim z filmami Ethana i Joela Coenów. Do moich osobistych faworytów z tej kolekcji należą przede wszystkim ścieżki z "Bracie gdzie jesteś", "Fargo" czy "Burn After Reading". Jednakże stworzył też wiele fantastycznych ścieżek, które znakomicie ilustrowały wspaniałe i uznane obrazy. Zaliczają się do nich m.in.: "Bogowie i potwory", "Rob Roy" czy "Before Night Falls". Stworzenie muzyki do filmu dla młodzieży, na który czekała połowa nastolatek świata, nie było więc dla niego ogromnym wyzwaniem.
"Zmierzch" jest nakręcony w zimnej kolorystyce – dużo to szarości, ciemnej zieleni i błękitu. Zadaniem kompozytora było dopasowanie do ujęć muzyki, która pomogłaby w stworzeniu klimatu charakterystycznego dla małego miasteczka na północy Stanów Zjednoczonych, gdzie pada przez większość dni w roku, a pojawienie się słońca to wielkie wydarzenie. Burwell musiał także nadać swojej muzyce motywy charakterystyczne dla grup postaci – nieco inaczej brzmią fragmenty ilustrujące pojawianie się na ekranie ludzi, od tych stworzonych dla wampirów.
Nie ma wątpliwości, że kompozytor stanął na wysokości zadania i jak zwykle zilustrował film perfekcyjnie. "Zmierzch" byłby o wiele słabszy bez jego muzyki – nadała ona obrazowi odpowiedniego charakteru. Zaczyna się ona od motywu, który przewijać się będzie przez całą płytę w różnych wersjach ("How I Would Die"). Kolejny ilustruje pojawienie się wampirów – słychać chórek nucący ulotną melodię, przechodzącą w mocniejszy fragment, który podkreśla pierwsze spotkanie Belli i Edwarda. Później zaś mamy utwory podkreślające momenty akcji: złe wampiry zaczynają polowanie na Bellę, ucieczka czy bardzo dobra końcówka – walka wampirów w studio baletowym. Dla równowagi kompozytor umieścił na płycie spokojne, romantyczne melodie, które ilustrują rodzące się między dziewczyną i wampirem uczucie, jak np. "The Lion Fell in Love with a Lamb".
Największy jednak plus należy się "Bella’s Lullaby" – to chyba najlepszy utwór na płycie, ze znakomitym fragmentem granym na pianinie. Melodia z jednej strony zwiewna, ulotna, z drugiej zaś nie pozbawiona siły. W znakomity sposób charakteryzuje główną bohaterkę – pokuszę się o stwierdzenie, iż Burwellowi udało się zilustrować muzycznie fragment książki, a to już sztuka.
Kolejny punkt za perfekcyjne zgranie całości. Przede wszystkim muzyka znakomicie sprawdza się na ekranie, tworząc klimat tajemnicy i przygody z jednej strony, zaś typowej love story z drugiej. Zaletą muzyki do "Zmierzchu" jest również to, że znakomicie słucha się jej w oderwaniu od filmu. Bez zgrzytów przechodzimy tu z jednego utworu do kolejnego. Płyty można słuchać absolutnie wszędzie – nie przeszkadza w czytaniu, nauce czy pracy, a jednocześnie jest na tyle charakterystyczna, że nie ginie w gąszczu innych filmowych ilustracji. Oczywiście warto zapoznać się z obrazem Catherine Hardwicke, żeby docenić w pełni kunszt Burwella – to jak znakomicie muzyka podkreśla poszczególne fragmenty filmu.
Bezbłędna ścieżka, a temat głównej bohaterki przewijający się w np. ,,Bella’s lullaby” – boski.