Ależ ten ślimak zasuwa! Po tym, jak opił się nitrogliceryny, Turbo stał się najszybszym ślimakiem świata. Ba! Może się nawet ścigać z mistrzami Formuły 1. Wszystko po to, żeby najmłodsi widzowie uwierzyli, że „nie ma marzeń zbyt wielkich, nie ma marzycieli zbyt małych”. Dziś jednak nie wystarczy sympatyczny bohater i szlachetne przesłanie, by wkupić się w łaski dziecięcych kinomanów. Film musi być także cool, więc i „Turbo” się stara, a pomaga mu w tym rap.
Nie bez przyczyny pod jednego ze ślimaków głos podkłada sam Snoop Dogg. Może bawić, że jedna z największych gwiazd gatunku uchodzącego za ostry i wulgarny udziela się w kinie familijnym, ale pod względem muzycznym nie ma powodów do narzekań. Snoop Dogg napisał bowiem na potrzeby „Turbo” utwór, który stanowi jeden z jaśniejszych punktów całej ścieżki dźwiękowej. „Let the Bass Go” brzmi zaskakująco serio, ma świetny podkład w refrenie, wydaje się bardzo dopracowany i nawet tekst ma nie tak głupi, jak się może z początku wydawać
Niestety reszta piosenek, jakie pojawiają się w filmie, na płycie się nie sprawdza. Nie chodzi nawet o to, że dla osób niebędących bywalcami w klubach, sporo tu elektronicznego jazgotu. Kłopot raczej w tym, iż jeden jazgot jakoś się z drugim nie klei. Najgorsze są tu napisane specjalnie dla filmu, celowo przerysowane „The Snail Is Fast” i „Here We Come”, które skutecznie przeprowadzają zbrodnię na uszach. Nie różnią się one stylistyką diametralnie od pozostałych, ale rozbieżność klas również może wprowadzać chaos. Sytuację komplikują jeszcze hity sprzed lat – „What’s New Pussycat?” Toma Jonesa i „Goin’ Back to Indiana” Jackson 5, które pasują do reszty, jak pięść do nosa. Co najdziwniejsze, obecność większości tych piosenek na płycie jest niczym nieuzasadniona. Pojawiają się w filmie przez dosłownie parę sekund, nie mając w ogóle wpływu na klimat obrazu.
Chaos potęguje dodatkowo obecność na płycie oryginalnej kompozycji. Henry Jackman postawił na muzyczny eklektyzm. Miejscami bywa zaskakująco staroświecki, przyjmuje konwencjonalną formę budowy ścieżki dźwiękowej wokół wyrazistych tematów, stosuje eleganckie brzmienie tradycyjnej orkiestry. Z drugiej strony stara się być nowoczesny, stąd obfite wykorzystanie elektroniki, próby wprowadzenia dyskotekowej atmosfery. Gdzieniegdzie wychodzi też rockowy pazur, a jakby tego było mało, jeden z tematów ma wyraźnie westernową proweniencję.
Różnorodność z reguły jest cnotą, ale „Turbo” cechuje raczej bałaganiarstwo. Jest to wina nie tylko czerpania z rozmaitych muzycznych konwencji, ale także bardzo silnego powiązania z obrazem. Jackmanowi bardzo rzadko udaje się uciec przed biernym odtwarzaniem filmowych wydarzeń. Częste zmiany nastroju, tempa, szatkowanie tematów w naturalny sposób nie służy samodzielnemu odsłuchowi. Co gorsza, niewiele to daje filmowi. Muzyce ciężko jest się przebić przez ryk silników (względnie muszli). Na płytę dobrano kilka utworów, które dobrze oddają charakter całej kompozycji, jednak nie wpasowują się one płynnie w, i tak chaotyczny, materiał źródłowy.
Komu taka szczątkowa prezentacja dzieła Jackmana nie wystarczy, może sięgnąć po cyfrowe wydanie wyłącznie oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Niewiele więcej jednak z niej wyciągnie. Nadal pozostaje wrażenie bałaganu. Dodatkowo w zbyt wielu miejscach nasuwa się natrętną myśl, że gdzieś się to już kiedyś słyszało. Temat liryczny wyraźnie wypływa ze „Shreka” („Another Day at the Plant”), zaś charakterystyczny smyczkowy akompaniament głównego motywu to zmodyfikowani „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata”.
Tym niemniej „Turbo” pozostaje zupełnie przyzwoitą, rozrywkową propozycją. Jest kilka po prostu fajnych, dynamicznych utworów. Tematy są zgrabne i zapadają w pamięć. Trudno jednak znaleźć dobry powód, by zagłębiać się w całość. Dotyczy to zarówno płytowej edycji, przeznaczonej właściwie wyłącznie do fanów obrazu, jak i cyfrowego wydania oryginalnej kompozycji, która raczej nie zadowoli bardziej wymagających miłośników muzyki filmowej. Da się to wszystko bezboleśnie przełknąć, ale chyba lepiej przełykać coś smaczniejszego.
Album ominąłem szerokim łukiem, ale score Jackmana wydaje się być w porządku, przebojowy stylistyczny miszmasz, adekwatny dla takiej animacji.