Warto słuchać polskiej muzyki filmowej. Mimo że płyt z nią jest niewiele, to i w tym nieurodzaju można znaleźć pozycje naprawdę wartościowe. Jedną z nich są niewątpliwe "Tulipany" Daniela Blooma. Film powstał w roku 2005 i jest jednym z ciekawszych dzieł młodego pokolenia polskich filmowców. Jego reżyser – Jacek Borcuch – opowiedział w nim o przyjaźni dojrzałych mężczyzn i ich refleksjach na krawędzi życia. "Tulipany" utrzymane są w klimacie filmów z lat 70’. Monochromatyczna kolorystyka, rewelacyjne kreacje aktorskie, nieśpieszna narracja i nostalgiczna ścieżka dźwiękowa, budują unikalną atmosferę obrazu. To ucieczka od skomercjalizowanego świata i wyścigu szczurów oferująca urzekającą i pełną ciepła historię, która skłania do refleksji i nowego spojrzenia na otaczający świat.
O Danielu Bloomie przed powstaniem "Tulipanów" słyszało zapewne niewielu entuzjastów muzyki filmowej. To kompozytor, multiinstrumentalista i producent zafascynowany muzyką lat 70’, który ma na swoim koncie kilka projektów solowych i realizacji dźwiękowych dla Teatru Polskiego Radia. Swoją przygodę z filmem zaczął w roku 1999 od "Kallafiorra" – debiutu reżyserskiego Jacka Borcucha. "Tulipany" scementowały współpracę obu artystów, przynosząc im uznanie nie tylko publiczności, ale i krytyków.

Analizując twórczość Blooma można zauważyć jego fascynację muzyką elektroniczną lat 60' i 70'. Niczym muzyczny archeolog wyszukuje on najlepsze prace z tego okresu, odświeża i nadaje im współczesnego połysku. Poziom erudycji jaki udało mu się osiągnąć doskonale słychać w "Tulipanach", które są mocno zakorzenione w takiej właśnie stylistyce. Ścieżka dźwiękowa łączy się pod tym względem z filmem na kilku płaszczyznach muzycznej estetyki.
Z jednej strony Bloom angażuje brzmienia znane chociażby z dawniejszej twórczości Ennio Morricone. Pojawiają się tu charakterystyczne wokalizy, harmonijka ustna, organy Hammonda, niespieszna rytmika i popowe aranżacje. Wszystko to kreuje charakterystyczny klimat starych filmów, ale jednocześnie unika kiczowatości, w jaką zazwyczaj popadają podobne stylizacje. Jest to też zasługą drugiego bohatera tej ścieżki dźwiękowej – Leszka Możdżera, który stanowi tu istotną przeciwwagą, kolejny poziom owej muzycznej estetyki. Dzięki swoim stylowym, jazzowym aranżacjom tematu przewodniego, pogłębia on wartość artystyczną całości, przybliżając ją do innego muzycznego wyznacznika lat 60' – Krzysztofa Komedy.
Leszek Możdżer pojawia się na tej płycie w dwóch konfiguracjach. Z jednej strony kieruje się ku rdzennemu brzmieniu jazzu w klasycznym trio – fortepian, kontrabas i perkusja. Jednocześnie można go usłyszeć grającego solo lub z towarzyszeniem Hammonda Daniela Blooma. Obie konfiguracje wykorzystują temat przewodni filmu jako oś do budowania odpowiednich emocji. Dominuje oczywiście stylowa nostalgia, która koreluje z głównymi bohaterami filmu – starszymi mężczyznami snującym refleksje o swoim życiu. Także główna melodia, dzięki swojej prostocie i romantyzmowi, bliska jest idei filmu, nie komplikując go i nie odwracając uwagi widza nadmierną egzaltacją. Jak w filmach ze starych lat, ta jedna melodia jest rdzeniem całej ścieżki dźwiękowej, modulując płynące z niej emocje za pomocą odpowiednich aranżacji. A wszystko to w obrębie bardzo skromnej i intymnej palety brzmieniowej.
Podobnie jak bohaterowie filmu dzieło Daniela Blooma jest dojrzałe, ma klasę i nie ulega chwilowym modom. Jest mocno zakorzenione w przeszłości, ale można w nim dostrzec też świeżość i autorski rys twórczości Blooma. To muzyka, która nie ogranicza się do odkurzania starych standardów, ale raczej tworzenia nowej jakości w ramach pewnej stylistyki. Wielkim atutem tej ścieżki dźwiękowej jest udział Leszka Możdżera. Wnosi on tu swoją wirtuozerię i niezwykłe czucie przestrzeni jazzu, które sygnują jego pozafilmowe projekty. To niezwykle intymna i stylowa muzyka, oferująca sporą dawkę relaksu i ukojenia.
0 komentarzy