"Prawdziwe kłamstwa" to bez wątpienia jeden z lepszych tytułów w filmografii Jamesa Camerona (a przecież oprócz niesławnej "Piranii 2" stworzył on same dobre dzieła), który ogląda się po prostu przefantastycznie. Ten pastisz filmów szpiegowskich oraz doskonały film akcji w jednym ma wszystko dopięte na ostatni guzik i pod każdym względem stoi na najwyższym poziomie. Świetne, pełne barw i ostrości zdjęcia, dynamiczny montaż, który jednak pozwala na obejrzenie wszystkich detali bez bolących oczu; efekty specjalne, których po prostu nie widać, czy w końcu aktorzy grający z sercem, werwą i dystansem do własnych postaci (Arnie nigdy nie powtórzył już takiej roli). I oczywiście muzyka także nie wyłamuje się z tej fali pochwał. Przy okazji tego projektu Cameron ponownie (po obu Terminatorach) spotkał się z Bradem Fiedelem – jego wybór był strzałem w dziesiątkę, gdyż kompozytor doskonale wyczuł klimat filmu i stworzył chyba swoją najlepszą pracę w karierze. Tym bardziej dziwne wydaje się więc to, że od tamtej pory panowie już się nie spotkali…
A muzyka Fiedela prezentuje prawdziwy ogrom ilustracyjny – jest potężna, celowo rozbuchana i dramatyczna i oczywiście podana z lekkim przymrużeniem oka. To wszystko słychać już w początkowym "Main Title / Harry Makes His Entrance", które najpierw wręcz wybucha na tle tytułu na czarnej planszy, a potem inteligentnie podkreśla pierwsze poczynania Harry’ego Tuskera za pomocą stonowanych smyczków, fletów, delikatnej elektroniki i w końcu – jednego ze znaków rozpoznawczych tej partytury – efektu "strzelania palcami". Nie muszę chyba mówić, że do filmowej akcji pasuje to wszystko wręcz idealnie – a i poza filmem spisuje się co najmniej bardzo dobrze. Prawdziwy jednak popis Fiedel daje wraz z kolejną ścieżką, "Escape From The Chateau". To mocna, pełnokrwista muzyka akcji, jakiej dziś próżno szukać w Hollywood. Świetne aranżacje poszczególnych elementów ze wskazaniem na potężną sekcję dętą i smyczkową, którym dzielnie towarzyszą kotły i bębny (oraz inne elementy perkusyjne) sprawiają, że tematu słucha się z prawdziwą ochotą, dosłownie siedząc na krawędzi fotela – niekoniecznie kinowego.
I tak już będzie aż do końca, choć oczywiście z niewielkimi przerwami na spokojniejsze fragmenty. Jest ich oczywiście niewiele, gdyż Fiedel (i sam film) oferują nam nieprzerwaną jazdę bez trzymanki, w wolnych chwilach wywołując dodatkowe uśmiechy na naszych twarzach poprzez sceny/elementy humorystyczne. Tych w filmie więcej, niż na płycie, gdzie znajdziemy zaledwie pięć lżejszych motywów ("Harry's Sweet Home", "Spying On Helen", "Juno's Place", "Shadow Lover" i "Nuclear Kiss") – wszystkie one są dosyć krótkie (jedynie "Spying On Helen" trwa aż 4 minuty) i wpadają chwilami w jazzowe klimaty. Nie są one tak wyborne jak (last?) action score, ale mają swoje momenty i słucha się ich naprawdę dobrze, a i stanowią jego idealną przeciwwagę, sprawiając że jakikolwiek ból głowy od nadmiaru dźwięków jest po prostu niemożliwy.
Naturalnie to akcja rządzi tym krążkiem i to dla niej warto go głównie nabyć. Naprawdę, to co wyczynia tu orkiestra jest chwilami wręcz niemożliwe do opisania – a i też nie chcę psuć nikomu przyjemności, gdyż radości z wyłapywania smaczków czy rozpoznawania konkretnych instrumentów nie ma tu końca. Bo choć jest to w dużej mierze praca na tradycyjną orkiestrę, to jednak Fiedel nie uniknął pomocy kilku mniej popularnych urządzeń oraz szeroko rozumianej elektroniki. Połączył to w iście mistrzowski sposób, o czym świadczą takie fascynujące ścieżki, jak: "Harry Rides Again", "Caught In The Act" (stojący chyba najbliżej muzycznego zgrywu, także za sprawą sceny jaką ilustruje), "Island Suite", "Causeway / Helicopter Rescue" (polecam szczególnie fragment od 1:30 min.) czy w końcu finalne "Harry Saves The Day". To prawdziwe potwory akcji – wszystkie odpowiednio długie, wypełnione po brzegi porywająco-olśniewającą muzyką, do której trudno mieć (nawet po latach) jakiekolwiek zastrzeżenia.
Samo wydanie to nie jest za to pozbawione pewnych mankamentów. Przede wszystkim mamy nadmiar początkowych (i niezbyt atrakcyjnych) piosenek, które z filmem nie mają absolutnie nic wspólnego (jedynym wyjątkiem jest tu znakomite "Alone in the Dark", które towarzyszy równie niesamowitej scenie tańca Jamie Lee Curtis) – na całe szczęście nikt nie próbował wpleść ich pomiędzy ilustrację Fiedela, wobec czego bez problemu można je przewinąć. Znacznie bardziej boli brak jednego z motywów, który rzuca się w uszy już w filmie – chodzi o muzyczny podkład ze sceny poprzedzającej demolkę toalety, w której Harry, śledzony przez dwóch terrorystów, wchodzi do centrum handlowego. To naprawdę bardzo fajny, lekko jazzujący fragment, który spokojnie by się tu zmieścił i nawet nic nie trzeba by było wywalać (choć piosenek bym nie żałował 😉 – tym większa więc szkoda, że o nim zapomniano.
A ponieważ bootlegów do "True Lies" nie stwierdzono, toteż pozostaje nam czekać, aż jakaś wytwórnia pokusi się kiedyś o jakiś sympatyczny remastering i przy okazji nadrobi rzeczony kawałek. Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zachęcić do zapoznania się z tym atrakcyjnym albumem, któremu nie potrafię wystawić innej oceny, niż maksymalna (nawet biorąc pod uwagę te nieszczęsne piosenki i wspomniany brak) – naprawdę nie skłamię mówiąc, iż nie będziecie zawiedzeni.
P.S. Istnieje też wydanie japońskie, zawierające 19 ścieżek, w tym słynne tango obecne w prologu i epilogu filmu.
MEGA FILM, MEGA MUZA