Minęły cztery lata i Chudy z Buzzem są najlepszymi kumplami. Kiedy ten pierwszy zostaje przez pomyłkę sprzedany, Buzz wyrusza z odsieczą. Tak pokrótce można streścić fabułę „Toy Story 2”, które dorównując części pierwszej tylko potwierdziło nieprzeciętny talent Pixara w tworzeniu animacji. Czy Randy Newman także był w stanie zaproponować coś nowego?
Album, tak jak w przypadku poprzedniej części, zaczyna się piosenkami. Pierwsza – „Woody’s Roundup” – to stylizowana na westernową modłę piosenka ze starego serialu z kowbojem w roli głównej. Zgrabna i lekka melodyjka z obowiązkowymi smyczkami oraz akordeonem i gitarą. Prawdziwą petardą jest natomiast bardzo delikatne „When She Loved Me” z poruszającym głosem Sarah McLachlan, przypisane postaci Jessie. Musiało również pojawić się „You’ve Got a Friend In Me” – tym razem w wersji jazzowej, której nie powstydziłby się Frank Sinatra (świetne dęciaki), a którą zamiast Newmana, przyzwoicie wykonuje aktor/piosenkarz Robert Goulet (na koniec dostajemy jeszcze wersję instrumentalną, z saksofonem).
Dalej jest całkiem interesująco, gdyż kompozytor skręca w stronę pastiszu zarówno spod znaku s-f, jak i westernu. Temat Buzza został bardziej rozbudowany w „Zurg’s Planet”, z potężnymi fanfarami, jakich nie powstydziłby się Alan Silvestri (dęciaki, dynamiczna perkusja). Jego wróg, Zurg, ma swój własny, krótszy, choć mroczny temat rozpisany na sekcję dętą („Emperor Zurg vs. Buzz”). Western odnosi się oczywiście głównie do postaci Chudego, co najbardziej słychać w „Woody’s Dream” (samotna trąbka, werblowa perkusja oraz łagodne smyczki) czy dynamicznym „Jessie and The Roundup Gang”, charakteryzującym jego nowych kompanów. Mała perełka.
Technicznie mamy kilka świeżych, ciekawych pomysłów – miesza się jazz (kontrabas w „Chicken Man” czy „Al’s Toy Barn”), walc („The Cleaner”) i resztki underscore’u, który nadal sprawia problemy poza filmem, choć tym razem broni się niezłymi aranżacjami oraz smaczkami gatunkowymi. Dobrze wypadają także śladowe ilości liryki, związane bezpośrednio z Jessie („Jessie’s In Trouble”).
Widać niewielki progres w porównaniu z oryginałem. Niezłe aranżacje i pastiszowy charakter muzyki czyni ten album bardziej strawnym. Nadal jednak razi newmanowski underscore oraz mickey-mousing, który bywa zbyt archaiczny i sprawia, że to znowu piosenki kradną show. Niemniej jest lepiej, więc właściwa ocena to 3,5 nutki.
0 komentarzy