Debiut reżyserski Daniela Petrie Jr. to jeden z tych filmów, których wstyd było nie znać w czasach boomu video w naszym kraju. To film do cna przesiąknięty frywolnym klimatem dopiero co przebrzmiałych lat 80, świetny buddy-movie i jeden z lepszych tytułów akcji tamtego okresu. Jednak w przeciwieństwie do wielu sensacyjnych produkcji z tamtych lat, film ten przetrwał próbę czasu. O ile większość hollywoodzkich ‘akcyjniaków’, które raz po raz oglądało się ongiś z wypiekami na twarzy, dziś jedynie bawi lub wywołuje nostalgię za tym, co nieuchronnie upłynęło, tak "Szkoła wyrzutków" nadal trzyma fason i ogląda się wyśmienicie. Ba! Film wydaje się być nawet bardziej aktualny dziś, niż wtedy (broń i przemoc w szkołach). Choć z drugiej strony patrząc na niektóre jego sceny i odnosząc je do teraźniejszości, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dziś to uczniowie stanowiliby zagrożenie dla terrorystów, a nie odwrotnie. Tak czy siak jest to wciąż doskonały przykład kina z polotem i fantazją, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty i który polecam każdemu. A jak sprawa ma się z muzyką?
No cóż, ilustracja, którą na potrzeby filmu stworzył Robert Folk, została zapomniana i zupełnie pominięta. Płyta z muzyką doczekała się tylko jednego wydania, które choć bardzo obfite, to dziś już niemal zupełnie niedostępne, prawdziwy biały kruk. Tym bardziej więc cieszę się, iż udało mi się na nie trafić i że mam przyjemność je opisać. Ale zaraz, zaraz… Robert Folk? Ten koleś od "Akademii Policyjnej"? Ano, ten sam. I szczerze powiedziawszy znacznie, znacznie lepszy, niż pamiętny temat z ww komediowej produkcji. Co więcej, jest to Folk, który zaskakuje wyrafinowaniem, bogatą tematyką i oprawą, której nie powstydziłby się żaden wielki kompozytor…
Pierwsze, co rzuca się w uszy przy odsłuchu tej kompozycji, to fakt, iż jest ona niemal zupełnie pozbawiona tego beztroskiego klimatu minionej epoki, do której tak świetnie odnosił się film. To kompozycja pozbawiona wesołej elektroniki i potraktowana bardzo serio. I pewnie dlatego film także traktowało się nieco poważniej, niż inne tego typu produkcje. Oczywiście nie jest to muzyka posępna i do cna wyprana z lekkości – co to to nie! W dużej mierze jest właśnie swobodna, a i rozpoczyna się od naprawdę przyjemnej muzyczki – wszystko to jednak pozbawione jest kiczowatości i stanowi pewien nawias dla reszty kompozycji, dodając jej tylko uroku i klasy.
Co prawda nie ma tu wielkiej różnorodności tematycznej, gdyż całość nakręcają jedynie trzy motywy (i parę pobocznych, odnoszących się do poszczególnych scen, jak "Joey's Death"), ale za to są naprawdę świetne i nie dają słuchaczowi ani chwili czasu na wytchnienie. Action score pokazuje się zresztą już w drugim utworze i nie opuszcza nas już do końca albumu, dając się słyszeć czy to na pierwszym, czy na drugim planie. To właśnie on stanowi głównie o sile tej kompozycji, a dwa ze wspomnianych wcześniej tematów głównych należą właśnie do akcji. Pierwszy jest swoistym motywem terrorystów i słychać go właśnie w utworze drugim, "Escape from Barranquilla" – to mocny, orkiestrowy kop ze świetnymi smyczkami w tle i kapitalnym klimatem. Drugi temat można nazwać tematem konfrontacji jako takiej, gdyż słyszalny jest w różnych formach podczas większości scen uczniowie kontra terroryści – pierwszy raz możemy usłyszeć go w "Closing In", potem pojawia się właściwie co chwilę. Teoretycznie jest to taka odnoga tematu z "Escape from Barranquilla", gdyż oparta jest na podobnych instrumentach i klimacie, inna pozostaje jednak specyfika i aranżacja tego tematu. Jest on jeszcze bardziej dramatyczny od poprzednika i często łączy się z trzecim tematem głównym…
…którym jest sam temat przewodni. Ten słyszymy rzecz jasna już w pierwszej ścieżce, "Regis School", gdzie jego forma jest jeszcze bardzo lajtowa. To piękny temat rozegrany pomiędzy trąbką wybijającą się solo ponad sekcję smyczkową, a innymi dęciakami i – w późniejszym stadium – także resztą instrumentów, a nawet i całą orkiestrą. Mimo, iż czuć w nim właśnie taką szkolną samowolkę i mnóstwo frajdy, to jest też bardzo poważny w swej wymowie, w dużej mierze heroiczny, a trochę nawet militarystyczny, przez co jak ulał pasuje do reszty partytury. I choć on także pojawia się często na płycie, co rusz łącząc się z innymi tematami, to jego najlepszą wersją jest finalna ścieżka tytułowa, w której naprawdę można się tylko zakochać 🙂 Natomiast pozostałe tematy są, jak pisałem, w dużej mierze zależne już od konkretnych scen i wydarzeń – mamy więc sporo fragmentów dramatycznych ("Regis Captured", "Narrow Escape") czy suspensu ("Uneasy Quiet", "Removing the Chips"), a całość nastawiona jest głównie na trzymanie widza/słuchacza w napięciu, co oczywiście sprawdza się w 100%. Pikanterii dostarczają jeszcze gęsto stosowane werble i pokaźna sekcja bębnów oraz instrumentów dętych. Poza tym cała orkiestra ma tu pełne ręce roboty, a jej częste wybuchy to prawdziwy popis perfekcjonizmu.
Minusy? Szczerze mówiąc mało co przychodzi mi do głowy. Na ten karb można co prawda zrzucić brak konkretnej chronologii utworów, ale ścieżki ułożone są tak, że czuć płynność i przejrzystość kompozycji, a poszczególne tracki bardzo dobrze się uzupełniają. Tak więc jest to minus tylko dla naprawdę radykalnych fanów filmu, bo pozostali nawet nie zauważą, że ‘coś jest nie tak’. Za to dla nie obeznanych z tym tytułem, minusem mogą być spoilery zawarte w trackliście (acz tych nie za dużo na szczęście). Przyczepić można by się też trochę do zbyt dużej porcji akcji, od której nie można odetchnąć. Tematów spokojniejszych jest jak na lekarstwo (do tej grupy zaliczyć można jedynie "Reflections", "Demands", "Mouthwash Incident" i pierwszą połowę "Border Killing") i też nie są one pozbawione pewnej dawki dramatyzmu, nie mówiąc już o tym, że sporo w nich zwykłej tapety. Poza tym ścieżka jest właściwie idealna (a w kontekście samego filmu jest idealna bez wątpienia), bo te parę słabszych, czysto ilustracyjnych fragmentów w końcówce i odrobinę za długi czas trwania całości trudno uznać za wielce poważną wadę.
Generalnie jest to Folk, jakiego nie znałem do tej pory i choć nie siedzę głęboko w jego dyskografii, to śmiem twierdzić, że to jedna z jego najlepszych kompozycji. I mimo, iż wcześniej kojarzył mi się (jak chyba każdemu) tylko ze słynnym, policyjnym marszem, to od tej pory zawsze na hasło: "Folk" będę odpowiadał: "Toy Soldiers", gdyż muzyka ta zwyczajnie jest tego warta. To naprawdę kapitalna kompozycja, którą zabija jedynie dostępność, a raczej brak tejże. Tak więc, gdy tylko płytka ta znajdzie się w Waszym zasięgu, to nie wahajcie się ani chwili by ją zdobyć, nawet kosztem pewnych strat – choć całej ręki może nie warto sobie za nią ucinać, to już nad palcem należy się poważnie zastanowić…:)
P.S. Wytwórnia Victor wydała swego czasu w Japonii także soundtrack z piosenkami. Natomiast suitę z tego filmu można znaleźć na kompilacji "Robert Folk – Selected Suites" – po szczegóły zapraszam zresztą do osobnej recenzji.
Ano kapitalna, moc tematów, kapitalna akcja, jeden z najlepszych action scorów lat 90, no i jeszcze sam film, który właśnie dzięki muzyce, ogląda się z zapartym tchem. Kolejny przykład na to jak wspaniałym i niedocenianym kompozytorem jest Robert Folk.