Uwielbiam Żółwie Ninja. Kurczę, sam kiedyś byłem jednym z nich, gdy z ziomkami na podwórku konstruowaliśmy z patyków i "pecefałki" oręż dzielnych Leonardo, Donatello, Michaelangelo oraz Rafaello i ruszaliśmy w bój z Shredderem (pobliskim drzewem?). Komiksy, kreskówki, filmy fabularne, oraz kolekcje nieprzydatnych nikomu gadżetów i przedmiotów użytku codziennego, które oblepiono wizerunkami zielonych bohaterów – każdy miał styczność z chociaż jedną z tych rzeczy. Zawojowały wszak światem na przeszło dekadę, schodząc z panteonu symboli popkultury dopiero w połowie lat 90’. Oczywiście od tego czasu regularnie pojawiają się gry, czy zabawki, ale nie ma na nie takiego bumu, jaki miał miejsce chociażby w roku 90 poprzedniego wieku, gdy do kin wchodziła pierwsza fabularna wersja "Wojowniczych Żółwi Ninja".
Cierpiące na chroniczny brak pomysłów Hollywood prędzej, czy później musiało zabrać się za Żółwi, tak samo jak wskrzesiło po latach kinowej nieobecności Batmana, czy Supermana. Twórcy zrezygnowali jednak z konwencji fabularnej – wszyscy pamiętamy komiczny wygląd aktorów w zielonkawych piankach – na rzecz animacji komputerowej. Efekt wizualny niestety tylko przygnębia – obraz broni się jedynie kultowością głównych bohaterów i nieźle zarysowaną historią, co czyni "TMNT" kolejnym obrazem wyłącznie dla fanów. Szalę mieszanych uczuć przeważa ścieżka dźwiękowa, zarówno ta obecna w filmie, jak i na płycie. Nie jest to bowiem to samo. Jak przystało na produkt stargetowany na młodzież, wydano płytę tylko nazwaną soundtrackiem, a w rzeczywistości będącą składakiem "cool" (z założenia) muzy. W większości jest to mieszanka grunge’a, post-grunge’a, oraz metalu z wpływami rapu i popu. Wśród wykonawców znalazły się zarówno znani jak i nieznani muzycznej sceny. Obecność tych drugich nie dziwi, ale co w tym gronie robi takie P.O.D.?
To materiał na osobny tekst.
Zestaw piosenek uzupełniają dwa utwory Badelta. "I Love Being a Turtle" i "Nightwatcher" to cała ścieżka dźwiękowa do obrazu Kevina Munroe w pigułce i na dobrą sprawę ciężko je jako tako ocenić. Występują na płycie w charakterze reprezentatywnym i w tym kontekście stanowią najjaśniejszy punkt wydania. Lekkostrawny action score będący mieszanką instrumentów dętych i perkusji, które dodatkowo uzupełniają akcenty oddające mieszankę kultury Wschodu i Zachodu – odpowiednio flety, taiko oraz gitary akustyczne. Wszystko naturalnie podrasowane elektroniką, która choć na płycie tak nie irytuje, w samym filmie wręcz dominuje. Jest źle, jest na "odpiernicz". Ale z drugiej strony trudno dziwić się wyrobniczości tej pracy. Kompozytor po raz kolejny padł ofiarą trybów niszczycielskiej maszyny Hollywood, przejmując fuchę po kimś i mając na realizację śmiesznie mało czasu. Pierwotnie oprawę muzyczną do "Wojowniczych Żółwi Ninja" miał napisać Marco Beltrami, ale jego score został odrzucony – był ponoć zbyt mroczny. Teraz każdy meloman wyobraża sobie ten sam film z klimatami a la "Hellboy"… W ramach "rekompensaty" Badelt za inspirację wziął "xXx 2" Beltramiego właśnie.
Nic – nawet czas – nie usprawiedliwia jednak tego, że Klaus Badelt jest twórcą irytująco wręcz nierównym. Potrafi napisać ścieżki dźwiękowe, które na długo zapisują się w pamięci – "Przysięgę" przecież okrzyknięto jednym z najwybitniejszych tytułów muzyki filmowej 2005 roku. "Wehikuł czasu" z kolei, pomimo pewnej wtórności, stanowi miłą perełkę, do której chętnie się wraca. Ale autor tych ścieżek potrafi popełnić też takie gnioty, że za bardzo nie wiadomo, z której strony je ugryźć, vide "Kobieta-kot", czy "Ultraviolet". Niestety w tym roku nie ma zamiaru walczyć ze swoim rozdwojonym emploi – oprawa muzyczna do "Wojowniczych Żółwi Ninja" brzmi jak powtórka z wątpliwej rozrywki znanej choćby ze wspomnianej "Kobiety-Kota". Pewnie dlatego soundtrack z filmu zawiera tylko dwie mini-suity autorstwa Badelta, a resztę płyty wypełniły komercyjne hiciory. Słowem: komercja pełną parą.
Niepotrzebny sequel filmowy jak i muzyczny. John Du Prez i jego 2 tematy mi wystarczą