W 1999 roku, podczas 71 ceremonii wręczenia Oscarów, Hans Zimmer miał zły dzień. Zaliczywszy dwie nominacje za naprawdę wybitne dzieła, dwukrotnie po formułce "And the winner is…" nie usłyszał swojego nazwiska. Jego "Książe Egiptu" przegrał z "Zakochanym Szekspirem" Stephena Warbecka, "Cienka czerwona linia" natomiast musiała uznać wyższość muzyki Nicola Piovaniego do idącego wówczas jak burza przez festiwale komediodramatu Roberta Beniniego "Życie jest piękne". Wygrała muzyka dobra, może i nawet bardzo, ale z drugiej strony pełna lukru i niewiele do muzyki filmowej wnosząca.
Przegrała muzyka wybitna, która nie tylko doskonale uzupełnia treść filmu, ale wykracza też daleko poza przestrzeń kinowej sali, co wynosi ją do rangi arcydzieła. Sam Zimmer, po latach miał powiedzieć, że "Cienka czerwona linia" to jedyna jego praca, która na Oscara naprawdę zasłużyła.
Niestety cały film Terrence’a Malicka okazał się wielkim przegranym gali nie otrzymując ani jednej nagrody pomimo 7 nominacji. Wielka szkoda, bo sposób, w jaki Malick przedstawił temat wojny jest niebanalny. Film zgłębia zakamarki ludzkiej duszy, nieustannie towarzyszą nam wypowiedzi bohaterów z offu, którzy rozmyślają na temat okrucieństwa wojny, strachu, sensu życia i istoty Boga. Malick stworzył dzieło kontemplacyjne, ze szczątkową akcją, nastawione na psychologiczny aspekt wojny, jaką każdy bohater stacza we własnym umyśle. Tak wyjątkowe dzieło potrzebowało równie wyjątkowej oprawy muzycznej.
Tutaj Malick zwrócił się właśnie do Hansa Zimmera, który był jedną z pierwszych osób zaangażowanych w projekt, a było to około dwóch lat przed pierwszym klapsem. Na 9 miesięcy przed wejściem ekipy na plan Zimmer zaczął właściwą pracę nad kompozycją. W tym czasie stworzył około 6 godziny muzyki, która następnie sączyła się z głośników już na planie filmowym. Jej celem było wyciszenie ekipy i wprowadzenie w kontemplacyjny nastrój. Zimmer pisał, więc "na czuja", co było nie lada wyzwaniem. Efekt końcowy zwala z nóg. "Cienka czerwona linia" to score wyjątkowy, drugiego takiego ze świecą szukać.
Całość partytury zdominowana jest przez bardzo subtelne, powściągliwe w wymowie instrumenty smyczkowe i dęte drewniane. Towarzyszy im elektroniczny instrument zwany Cosmic Beam, pod władzą Francesco Lupici – przyjaciela reżysera, który miał też swój wkład w muzykę do ostatniego filmu Malicka "Podróż do Nowej Ziemi", gdzie współpracował z Jamesem Hornerem. O egzotyczne brzmienie zadbali muzycy zespołu "Hiroshima", z którymi Zimmer współpracował już przy okazji rewelacyjnego "Czarnego deszczu". Johnny Mori wykonuje partie wokalne i, razem z Dannym Yamamoto, odpowiada za tybetańską perkusję i bębny taiko; Dan Kuramoto gra na flecie shakuhachi, a jego małżonka June na koto (którego brzmienia na albumie nie zdołałem wychwycić, możliwe, że zostało ono użyte tylko w filmie). Do tego wszystkiego dołączają jeszcze harfy i z rzadka dęte blaszane.
Uwagę zwraca fakt marginalnego wykorzystania tak lubianej przez Zimmera elektroniki, co było zasugerowane przez samego reżysera. Stąd jeśli już się ona pojawia, to jedynie jako tło. Nie znajdziemy tu żadnych wojennych marszów wygrywanych przez rytmiczne werble i solowe trąbki, czy podniosłych, patriotycznych motywów tak charakterystycznych dla kina wojennego. Nie uświadczymy tu absolutnie żadnego "action score", jest to kompozycja, która cały ciężar emocji, nawet w scenach batalistycznych, składa na barki "underscore’u". Wszystko to może sprawić, że album ten nie spodoba się fanom "brutalnego" stylu Hansa. Ja sam po pierwszym odsłuchaniu cisnąłem płytkę w ciemny kąt. Warto jednak dać "Cienkiej czerwonej linii" drugą szansę. Można bowiem odnaleźć w tej muzyce najczystsze piękno, niezwykłą głębię i prawdziwą duszę. Musi to brzmieć okropnie patetycznie, ale inaczej emocji, jakich dzieło Zimmera dostarcza opisać się nie da. A pewnie to, co tu napisałem nijak oddaje prawdziwą istotę tej muzyki.
Już na początku daje się poznać wyjątkowy charakter tej partytury. W "The Coral Atoll" z gęstego potoku dźwięków wyłaniają się delikatne smyczki, wygrywające bardzo senną i piękną melodię, która po czasie przechodzi w niepokojący, niski motyw Pułkownika Talla (w tej roli Nick Nolte) słyszany w scenie wydawania rozkazu ataku na wzgórze 210. Po chwili motyw niknie i pojawia się kontrastujący z nim zaaranżowany przez Zimmera amerykański hymn ludowy "We Are The Christian Race", który towarzyszy bohaterowi odgrywanemu przez Eliasa Koteasa – kapitanowi Jamesowi Starosowi. Kolejny "The Lagoon" rozpoczyna przyprawiający o dreszcze wokal Johnny'ego Mori, dla którego tłem są powolne uderzenia w tybetańskie dzwonki (nie zostało to wykorzystane w filmie). Później po raz kolejny z mroku elektroniki odzywają się smyczki, które w całej partyturze, pomimo ogromu smutku w niej zawartego są zawsze maleńkim światłem nadziei. Piąty i szósty utwór na płycie to bardzo mroczne kompozycje. W "Beam" skomponowanym przez Johna Powella po raz pierwszy daje się usłyszeć instrument Lupici. W "Air" z kolei odzywają się najpierw taiko i shakuhachi, a następnie pojawia się coś, co brzmi bardziej jak elektroniczny sampel niż żywa orkiestra. Bardzo podobny fragment znalazł się potem w "Barbarian Hord" z "Gladiatora". "Journey to the Line", "Light" i "Stone in my Heart" to wielka trójka tego albumu, warto przyjrzeć się bliżej każdemu z tych utworów.
"Journey to the Line" to jedno z najwybitniejszych osiągnięć Zimmera. Dla mnie osobiście pod względem ogromu emocji w sobie zawartych równać się z tym utworem mogą jedynie "The Burning Bush" z "Księcia Egiptu" i "Strength and Honor" z "Gladiatora". Na tle klikających sampli i bębnów Taiko (które w filmie są znacznie lepiej słyszalne, na albumie zostały przyciszone) pojawia się trzynutowy motyw, który narasta do momentu, aż upchane w nim emocje najprościej w świecie eksplodują wylewając z siebie nieopisane piękno. Chociażby dla tej ścieżki warto album Zimmera zakupić. Kiedy emocje opadają, muzyka wycisza się i po chwili słyszymy już tylko smyczki, które leniwie prowadzą nas do kolejnego utworu. Ten fragment z kolei znalazł się z niewielkimi zmianami w "The Way of the Sword" z "Ostatniego Samuraja".
Następujący po "Journey to the Line" utwór "Light" jest najprościej mówiąc piękny. Klarnety odgrywają cudowny motyw,a delikatne szarpnięcia strun harfy od razu wprowadzają nas w sielankowy niemalże nastrój. Po momencie pojawia się na chwilę znany już z "The Lagoon" motyw, a następnie skrzypce odgrywające melancholijną elegię. Na koniec pojawia się ponownie hymn "Christian Race".
Trzeci z wyróżniających się utworów, a więc "Stone in my Heart" nie znalazł się w filmie (to samo dotyczy także utworów 6, 8 i 11). Osobiście postawiłbym go zaraz po "Journey to the Line". Utwór ma dwupłaszczyznową budowę. Na pierwszym planie słyszymy spokojny temat na smyczki i dęte drewniane, na drugim natomiast mnogie instrumenty odgrywają krótkie linie melodyczne, które ciągle powtarzane składają się na dynamiczne, zróżnicowane tło. Całość nieustannie ewoluuje poprzez stopniowe dodawanie brzmień kolejnych instrumentów, które doskonale wzajemnie się uzupełniają. Największym smaczkiem tej ścieżki jest pulsująca trąbka. Kiedy cały motyw już opadnie, po chwilowym wtargnięciu dętych blaszanych główną melodię odgrywają solowe, bardzo emocjonalne skrzypce.
"The Village" i "Silence" właściwie kończą jednolity klimatycznie score Zimmera. Obydwa utwory oparte są głównie na motywie "Journey to the Line", ale każdy z nich prezentuje także inną aranżację tematu "Stone in my Heart". Na uwagę zasługuje prawdziwie magiczny początek "The Village" z solo na fagot. Ostatni utwór "Sit Back and Relax" skomponowany przez Francesco Lupicę, chociaż nie przeszkadza, to moim zdaniem odstaje nieco od reszty partytury prezentując nie pasujące do niej brzmienie. Natomiast pieśń "God U Tekem Laef Blong Mi", której towarzyszy miły dla ucha akompaniament orkiestry, to raczej ciekawy dodatek niż wnosząca coś do całości kompozycja. Spokojnie można by utwory te zastąpić jakimiś fragmentami muzyki Zimmera z filmu, których na płycie nie usłyszymy, chociażby całkowicie pominiętym motywem Witta, odgrywanego przez Jima Cavietzela.
"Cienka czerwona linia" to z całą pewnością dzieło uduchowione, stworzone pod jakimś wielkim natchnieniem. Pomimo przygnębiającego klimatu muzyka ta pomaga się wyciszyć, zrelaksować i przynosi wewnętrzny spokój. I chociaż sam album mógłby być wydany lepiej (przede wszystkim zawierać więcej muzyki z filmu), to nie wyobrażam sobie wystawienia tej płycie oceny innej niż maksymalna.
Geniusz, stworzony pod wpływem jakiegoś nieziemskiego natchnienia. Inaczej się tego określić nie da.
Arcydzieło
Zimmer w najlepszym wydaniu.
Journey to the line, najlepszy utwór w muzyce filmowej jaki słyszałem
Temat Witta znajduje się na płycie, a mówiąc ściśle, to nawet w formie oryginalnej suity napisanej przed ilustrowaniem scen. Tematem Witta jest Stone in My Heart i powtórzony zostaje w The Village.