Rozdanie Oscarów z roku 1984 powinno przejść do historii jako jedno z najmniej interesujących. Zdominowane zostało przez zapomniane już filmy obyczajowe, zaś przebojowe produkcje i epickie widowiska znalazły się gdzieś na marginesie. Akademia skorzystała więc z okazji, by nagrodzić „wielkich pomijanych” – Shirley MacLaine, Roberta Duvalla, a w dziedzinie muzyki filmowej Billa Contiego.
Mimo niewątpliwych zalet jego „Pierwszy krok w kosmos” zdecydowanie nie był największym hitem tamtego sezonu. Wystarczy wspomnieć, że o statuetkę walczył z „Powrotem Jedi” Johna Williamsa i „Pod ostrzałem” Jerry'ego Godsmitha. Jego najpoważniejszym rywalem był chyba jednak Michael Gore, który stworzył ścieżkę dźwiękową do obrazu, który okazał się zwycięzcą oscarowej nocy, zgarniając pięć statuetek.
Muzyka do „Czułych słówek” w porównaniu z konkurencją prezentuje się nad wyraz skromnie. Nie ma tu rozmachu, wielobarwności, nie wbija w fotel, ani nie pozwala się zatopić w kompletnym, złożonym, muzycznym świecie. Jest śmiesznie prosta, tak jak prosty jest film. I tak jak film zresztą działa perfekcyjnie.
Temat główny zasilił już zastępy klasyków gatunku. Oparty na chwytliwej, fortepianowej melodii, która przechodzi w dynamiczne smyczkowe pasaże w niczym nie zaskakuje. W sztandarowej wersji, wspomagany perkusją i keyboardem ma charakterystyczny dla lat 80. posmak tandety. Jest to jednak temat, którego można słuchać na okrągło. Być może powoduje to przejrzysta struktura, upodabniająca go do piosenki. Może kluczowe znaczenie ma tęskna, porywające emocjonalność finału. A może Gore, zdobywca dwóch Oscarów za musical „Fame”, znalazł złoty środek między ukłonem w stronę łaknących przebojów mas, a artystyczną wizją. W każdym razie „Theme from Terms of Endearment” jest perfekcyjny i nie sposób go zapomnieć.
Reszta ścieżki dźwiękowej nie robi takiego wrażenia, ale pozostaje na wysokim poziomie. Gore operuje przeważnie wysokimi rejestrami fortepianu i ciepły fletem, wprowadzając jednoznacznie sentymentalny nastrój. Jego słodka urokliwość nie przeszkadza, gdyż została podszyta solidną dawką rozbrajającej melancholii. Jest w tym pewna „pościelowość”, ale świadczyłoby o pewnej nieczułości, nie poddanie się chociażby tkliwemu, acz powściągliwemu tematowi dojrzałej miłości („This Is My Moment (Garrett & Aurora's Love Theme)”), czy też nastrojowi stonowanej elegijności („Last Look”).
Zachwyty utrudnia przy tym wyjątkowo niemądry montaż płyty. Ścieżkę dźwiękową uzupełniono obfitymi fragmentami dialogów i odrobiną niezbyt dopasowanej muzyki źródłowej. Gdyby kompozycja była o klasę słabsza, taki montaż by ją po prostu zarżnął. Na szczęście dzieło Gore'a niezwykle trudno jest zepsuć.
Ma w sobie ciepło i pogodę ducha, a zarazem smutek i nostalgię. Stąd tak fantastycznie funkcjonuje w filmie, doskonale oddając jego bezwstydną czułostkowość. Gore nie przestraszył się ani kiczu, ani sentymentalności. Prostotą i szczerością zdobył serca słuchaczy, tworząc jeden z największych hitów muzyki filmowej. Nie zawadziłoby przy tym, by hit ten doczekał się nowego, bardziej atrakcyjnego wydania.
Toś poszalał z oceną. Rzeczony temat jest bodaj ostatnim, który pamiętam z tej dekady „ujmującego kiczu”, a nawet na potrzeby recki musiałem go sobie odświeżyć i nie jest to żaden szał. Reszta albumu ma z kolei problemy, które wspomniałeś, ale którym z jakichś względów pobłażasz. Ja nie potrafię, bo albumowa prezentacja jest fatalna wręcz. Powiedzmy jednak, że w filmie się to sprawdza, więc za to naciągam do 3.
To ja stanę w obronie recenzenta. Melodia przewodnia to coś wspaniałego – poruszająca i przebojowa zarazem. Była także jednym z pierwszych tematów filmowych, które mnie zachwyciły x lat temu. Inna sprawa, że płyta faktycznie na 3, bo nic poza rzeczonym motywem nie pamiętam.
Hehe: http://filmmusicreporter.com/2014/09/08/complete-terms-of-endearment-score-released/#more-27136
Rychło w czas 🙂