Seria "Terminator" to temat rzeka dla wielu filmowych maniaków. Jedna z legend dużego ekranu od niedawna obecna jest również na tych mniejszych. Nie mam tu jednak na myśli wydań DVD tych filmów, ale serial o tytule "Terminator: Kroniki Sary Connor", opowiadający dalsze losy bohaterów po wydarzeniach z drugiego filmu Camerona – tym razem występującego w roli kobiecej wersji mechanicznego robota. No chyba, że coś pomieszałem…
Oczywiście przedostatnie zdanie pierwszego akapitu można potraktować jako niezbyt śmieszny żart. James Cameron dalej reżyseruje nowe filmy i wcale nie zmienił płci (żeńskiego Terminatora – Cameron – gra Summer Glau). Serial jednak zrobiono już bez udziału sławnego twórcy, zupełnie jak i poprzednią oraz tą nadchodzącą kinową część. Oprócz reżysera, zmianie uległ też i kompozytor. Twórcy "Kronik…" zdecydowali się na jednego z najbardziej znanych kompozytorów branży telewizyjnej – Beara McCreary, który już nie raz udowodnił co potrafi, choćby przy okazji czterech sezonów "Battlestar Galactica".
"Kroniki Sary Connor" można w skrócie opisać, jako dalsze rozciągnięcie problemów z jakimi borykali się bohaterowie w pierwszych dwóch filmach. Analogiczna fabuła wzbogacona została o nowe postaci i wydarzenia. Muzyka jest jednak nieco inna od stworzonego przez Brada Fiedela pierwowzoru – nie jest też podobna do tworu Beltramiego z części trzeciej. Nowy materiał wcale nie przytłacza oryginału. Wręcz przeciwnie, oba style zgrabnie się ze sobą przeplatają. Czysto elektroniczne brzmienie opisuje tutaj rzeczywistość, w której żyją bohaterowie – ich walkę z mechanicznymi prześladowcami. Natomiast tradycyjne instrumenty odpowiadają czysto emocjonalnym momentom, gdzie charakterystyczny styl Beara zapewne wielu przywoła na myśl BSG. Kompozytor jednak nie poszedł na łatwiznę i nie raz zaskakuje swoimi muzycznymi rozwiązaniami.
Instrumenty najczęściej dają o sobie znać w spokojniejszych utworach – takich jak chociażby, oparty na skrzypcach i wiolonczeli, główny motyw ("Sarah Connor’s Theme"), pełen emocji, ale jednocześnie łagodny. Wydawałoby się, że również świetnie wyważony – czuć tu nie tylko zdeterminowaną matczyną miłość bohaterki, ale i całą otoczkę w postaci wszędobylskich maszyn (narastająca od pierwszej minuty elektronika). Poza tym trzeba przyznać, że również pozostałe postaci z serialu zostały całkiem wyraźnie i zgrabnie opisane przez McCreary’ego ("John and Riley", "Derek Resse", czy "Catherine Weaver"). Mimo to trudno jest jednak uniknąć wrażenia jednolitości tych tematów – opierają się one w głównej mierze na motywie Sary Connor. Niektóre warianty okazują się za to całkiem ciekawe, szczególnie gdy słychać w nich wystukiwany elektroniczny rytm, wspomagany przez grającą w tle wiolonczelę – jak chociażby w "I Love You", albo we wspomnianym wcześniej temacie Dereka. Takie szczegóły to jeden z plusów TSCC, urozmaicający kontakt z tą muzyką. Dlatego też warto czasem posiedzieć sam na sam z dziełem McCreary’ego i po prostu zanurzyć się w klimat ścieżki.
Każdy utwór na płycie ma w sobie coś z dwóch światów – ludzi i robotów. Jednak to w action score zdaje się przeważać sztuczność maszyn. Już początkowy "Cromartie In Hospital" odznacza się dużo bardziej dynamicznym brzmieniem, generowanym właśnie przez elektronikę. Jednak w przypadku utworów akcji chyba najbardziej wyróżniają się "Motorcycle Robot Chase" i "Highway Battle". Ten pierwszy to jednocześnie bardzo skrajny motyw, gdzie w jednej chwili muzyka potrafi kompletnie wypaść z rytmu, staje się zakłócona. Ciekawy to moment, i choć dla niektórych zapewnie kontrowersyjny, to świetnie wpisujący się w klimat Terminatorów. Natomiast siła "Highway Battle" drzemie w świetnie budowanym napięciu, dzięki rytmicznym uderzeniom oraz wspomagającym je w tle tajemniczym dźwiękom, do których dołączą także skrzypce, przygrywające w tle główny motyw.
Oprócz atakującej nas elektroniki i instrumentalnego spokoju, na płycie znajdziemy również dwie piosenki. Pierwszą (także rozpoczynającą krążek) jest naprawdę wysokiej jakości cover "Samson and Delilah" z wokalem Shirley Manson. Po raz kolejny, od pamiętnego "All Along The WatchTower" Bear pokazał, że potrafi świetnie dopasować do klimatu serialu znany szlagier, przez co czuje się, jakby stanowił on część opowiadanej historii. Poza tym na płycie usłyszymy jeszcze "Ain’t We Famous" w wykonaniu brata kompozytora, Brandana McCreary – odrywający się znacznie od przytłaczającego klimatu ścieżki. Natomiast w środku płyty znajdziemy jeszcze utwór "Atomic Al’s Merry Melody". Ta śmieszna i porywająca melodia, z pewnością przypomni wielu słuchaczom czasy, kiedy godzinami przesiadywali przed telewizorem, oglądając przeróżne, zabawne kreskówki.
Muzyka Beara McCreary do serialu z Terminatorem w spódnicy, to interesujące wydanie, które zyskuje właściwie przy każdym kolejnym przesłuchaniu. Jest w niej coś, co naprawdę wciąga słuchacza. Zapewne największa w tym zasługa świetnego motywu przewodniego, który jest podwaliną dla całego krążka. Trzyma go w ryzach, tak samo jak i słuchacza, który cały czas ma kontakt z główną bohaterką tego serialu – Sarah Connor. Niezwykłe jest to, że McCreary dysponując już wypracowanym materiałem Fiedela, stworzył coś innego, a jednocześnie tak znajomego, że momentalnie akceptuje się to jako część cameronowskiej wizji. Ba, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że muzyka to jedyne, co buduje owy klimat w serialu – ten najbardziej odpowiadający oryginalnemu Terminatorowi.
0 komentarzy