„…jest przesiąknięty pozytywną energią…”
Piłka nożna ma tylu samo wielbicieli, jak i oponentów. Ale jestem pewny, że obu stronom spodoba się zaskakujący hit Apple Tv+ „Ted Lasso”. Serial stworzony m.in. przez Brendana Hunt i Jasona Sudeikisa (także odtwórca głównej roli), opowiada o trenerze licealnej drużyny futbolu amerykańskiego, który otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Otóż ten człowiek ma szkolić… zawodową brytyjską drużynę piłki nożnej, przechodzącą poważny kryzys. A że nie ma on zielonego pojęcia o piłce nożnej? Nie takich wyzwań podejmował się Ted Lasso, stosując dość ekscentryczne metody trenerskie. Sama piłka jest tu tak naprawdę w tle, a serial opowiada o dobrym gościu, próbującym wyciągnąć z otoczenia wszystko, co najlepsze. Idealna dawka pozytywnej energii w tych szarych, ponurych czasach potrzebna jak nigdy.
A czy do tego obrazka pasuje także muzyka? Tutaj twórcy podjęli tę samą decyzję, co menadżerka klubu wobec Teda – zatrudniono osobę spoza środowiska kompozytorów muzyki filmowej i powiedziano: „pisz pan”. Pechowcem/szczęściarzem (zależy kogo spytacie) został Marcus Mumford – brytyjski gitarzysta, wokalista oraz frontman zespołu Mumford & Sons. Jednak muzyk otrzymał wsparcie od bardziej doświadczonego twórcy – Toma Howe’a, jednego ze współpracowników Harry’ego Gregson-Williamsa.
Nie należało się więc raczej spodziewać mocarnego, pełnoorkiestrowego score’u. Pewniejszym wyborem byłoby skromne instrumentarium, prowadzone przez gitarę akustyczną i fortepian. Jak na komedię – bo tak reklamowany jest ten serial – jest to muzyka bardzo delikatna, spokojna i wyciszona. Skupiona na budowaniu nastroju czy pokazaniu relacji, niż przypisana konkretnym bohaterom, co jest zawsze ryzykownym zagraniem.
Spokojnie dźwięki gitary nigdy nie zmierzają w kierunku znanym z dorobku Gustavo Santaolalli, czyli grania niemal tych samych nut na jedno kopyto 24 na 24. Twórcy bardzo kombinują z tempem oraz dodają parę instrumentów w tle. Akustyczna gitara towarzyszy głównie w scenach wyciszenia czy smutku, jak w poruszającym „Sad Ted”, „Roy on the Rocks” czy minimalistycznej „Oklahomie” z pięknymi dźwiękami fortepianu. Jednak nawet w takich fragmentach Mumford potrafi przełamać nastrój rytmem – jak w „Do You Believe?”, które zaczyna się powolnymi dźwiękami gitary zgranymi z fortepianem. W tle zaczyna wybrzmiewać gitara elektryczna, ale dopiero perkusja zmienia tempo oraz wydźwięk całości. Podobne rozwiązanie mamy w „Dad & Darts” czy pozornie spokojnym „Pretty”, gdzie przebija się hip-hopowa perkusja.
To tylko jedno oblicze muzyki, bo „Ted Lasso” jest przesiąknięty pozytywną energią. Więc są też fragmenty dające mocnego kopa, co czuć choćby w temacie z czołówki. W zasadzie to piosenka śpiewana przez Mumforda, jakby żywcem wzięta z czasów popularności britpopu. Refren jest chwytliwy, gitara z perkusją pracują na pełnych obrotach – jak się nie zakochać? Muzyk ma jeszcze kilka fajnych patentów do użycia: skoczne, gwizdane „Diamond Dogs”, rozpędzone gitarą i zwieńczone momentem wyciszenia „Press Conference Chaos” czy też dynamicznie grająca sekcja rytmiczna w „Intorelable”. Trudno się nie uśmiechnąć podczas tych momentów.
Jednak na bardziej podniosłe momenty trzeba poczekać aż do finału albumu. Podkręcone elektryczną gitarą „Veteran Leadership” jest zarówno delikatne, jak też podskórnie podnosi adrenalinę i może kojarzyć się z dokonaniami grupy Explosions in the Sky (tylko w mniejszej skali). Zwłaszcza, że z każdą sekundą łagodna elektronika, gitara i perkusja podkręcają dynamikę. Ale prawdziwy rozmach – włącznie z dęciakami – daje „American Football”.
Z pracą duetu Mumford/Howe mam w zasadzie dwa problemy, choć mogą wydawać się pierdołami. Po pierwsze, wydany album jest zaskakująco krótki – niecałe 40 minut, co w czasach soundtracków trwających od godziny wzwyż to zbawienie – ze sporą ilością utworów rzadko przekraczających dwie minuty. Chciałoby się troszkę dłuższych kompozycji. Zaś brak chronologii utworów działa tutaj na jego korzyść. Ale najbardziej zaskoczył mnie fakt, że styl użyty przez obu panów przypomina bardzo liryczne fragmenty… „The Town” Harry’ego Gregson-Williamsa. Nie jest to kopia czy plagiat, ale raczej nieodparte wrażenie.
Czy warto dać szansę „Tedowi Lasso”? Jak najbardziej tak. Pozornie delikatne oraz ograne dźwięki, idealnie wpisują się w pozytywny klimat serialu. Jeśli macie doła, czujecie się bezradni, a świat wydaje się jednym wielkim syfem, dzieło Mumforda i Howe’a da wam prawdziwego kopa w zad. Dzięki temu poczujecie w sobie moc, by dokonywać rzeczy, które wydają się dla was niewykonalne – i nie musi być to prowadzenie drużyny piłkarskiej bez znajomości reguł gry.
0 komentarzy