Lata 70. są uznawane za złoty okres w historii kina. Wtedy objawiły się talenty Francisa Forda Coppoli, Williama Friedkina, Petera Bogdanovicha czy Stevena Spielberga. Także wśród kompozytorów muzyki filmowej obrodziło. Drugą młodość przeżywał Jerry Goldsmith, popularność zyskali John Williams i Lalo Schifrin. To także okres świetności Davida Shire’a, o którym pamiętają już tylko zapaleni pasjonaci kina. Właśnie wtedy napisał partytury m.in. do takich filmów jak „Rozmowa” Coppoli, „Hindenburg” Roberta Wise’a, „Wszyscy ludzie prezydenta” Alana Pakuli czy „Gorączka sobotniej nocy” Johna Badhama. Ale ja chcę opowiedzieć o soundtracku do mniej znanego (co nie znaczy, że gorszego) filmu.
W 1974 roku Joseph Sargent przeniósł na ekran powieść Johna Godeya „The Taking of Pelham One Two Three” (po polsku „Długi postój na Park Avenue” – naprawdę genialne ;)). Była to historia czterech bandytów pod wodzą Mr. Blue (fantastyczny Robert Shaw), którzy porywają pociąg metra i biorą pasażerów jako zakładników, żądając w zamian milion dolarów okupu. Jedynym próbującym powstrzymać złodziei jest doświadczony policjant metra w wykonaniu bezbłędnego Waltera Matthau. W tamtej epoce, w gatunku kryminału i kina sensacyjnego dominowała muzyka jazzowa, rockowa lub funk. Tutaj Shire, poza chwytliwą muzyką, musiał jeszcze zbudować suspens. Jak to zrobił?
Kompozytor wpadł na pomysł wprowadzenia kontrolowanego chaosu w utworach, co fachowcy nazywają dodekafonią oraz jej pochodną – serwilizmem. Słychać to już w fenomenalnym temacie przewodnim, który będzie bardziej lub mniej przewijał się przez cały (dość krótki) album. Jazz-funkowa gra dęciaków, które raz wybrzmiewają bardzo powoli, a raz strzelają jak pociski z automatu, a perkusja gra jakby inaczej od reszty, narzucając tempo i będąc niejako adrenaliną całości. Motyw ten jest siła napędową, która czyni materiał bardzo przebojowym i chwytliwym poza ekranem.
Jednocześnie pozwala to zbudować kilka kompozycji tła, które, o dziwo, brzmi naprawdę przystępnie. Już „The Taking”, bazujące na repetującym uderzeniu dęciaków i werbli, pokazuje nerw za pomocą wchodzących solówek trąbek. Lekkość jest za to odczuwalna w „Dolowitz Takes a Look”, która brzmi jak jazzowa improwizacja. Swingująca perkusja z basem, fortepian i trąbka, które krążą swoimi ścieżkami. I już następny utwór to kompletna zmiana klimatu. „Dolowitz Gets Killed” to wolno snujące się smyczki, które w połowie zastępuje popisująca się perkusja z bębnami. Skrzypki są też podstawą tematu głównego antagonisty („Mr. Blue”).
Lecz Shire potrafi też wcisnąć piąty bieg i stworzyć chwytliwy, a jednocześnie trzymający w napięciu underscore – jak w dwuczęściowym „Money Talking” (dęciaki grają fenomenalnie, fortepian wnosi odrobine nerwu, tak jak zresztą perkusja, czy, w drugiej części, różne perkusjonalia) oraz „The Money Express” (znów strzelające dęciaki i perkusja narzucająca tempo plus swingujący fortepian i mocna gitara elektryczna). Takie podejście sprawdza się tutaj doskonale, mieszając subtelność z dramatem, co wydawałoby się nie do połączenia.
Na ekranie brzmi to bezbłędnie, zaś wydanie Retrogate ma jedną poważną wadę: wiele krótkich utworków, które nie zawsze przekraczają czas jednej minuty i psują odrobinę przyjemność z odsłuchu. Ale w 1996 roku Film Score Monthy pomyślał nad tym i poza ulepszonym dźwiękiem zmontował krótsze utwory w dłuższe kompozycje (11 utworów zamiast 20, kilka pomniejszych sekwencji wycięto na życzenie kompozytora). Choć nie brakuje tu ciężkości i suspensu, brzmi to naprawdę żwawo i finezyjnie. Mimo kilku nieprzyjemnych fragmentów jest to naprawdę wyborna kompozycja, której nie powstydziłby się Schifrin, do którego „…Pelham…” najbliżej stylistycznie. Czy muszę coś więcej dodawać? Ocena, która ostatecznie wynosi aż 4,5 nutki, powinna być wystarczającą rekomendacją…
0 komentarzy