Syberia – miejsce ciągłego mrozu i strachu, gdzie przetrwają tylko najsilniejsi. Polacy wielokrotnie się o tym przekonywali, zwłaszcza ci, co byli wysyłani tam z powodów politycznych. Członkowie powstania styczniowego czy nasi krajanie zesłani przez Związek Radziecki tylko za swoje pochodzenie, o których opowiada ostatni film Janusza Zaorskiego według książki Zbigniewa Domino – „Syberiada polska”. Produkcja ta spotkała się z dość chłodnym przyjęciem, zarzucającym twórcom m.in. epizodyczną konstrukcję oraz brak zaangażowania emocjonalnego.
Swoje zrobiła za to muzyka, za którą odpowiada weteran polskiej muzyki filmowej – Krzesimir Dębski. Być może powodem zatrudnienia maestro był fakt, że sam pochodzi z rodziny kresowej, ale to raczej nie było decydującym czynnikiem angażu. Efekt finalny okazał się lepszy niż sam film. Nie jest to kompozycja skrajnie depresyjna i mroczna, lecz jednocześnie naznaczona wyrazistym duchem rosyjskiego krajobrazu.
Chociaż początkowe wejście smyczków w otwierającym score motywie tytułowym może budzić skojarzenia ze… „Zjawą”, to jednak następne sekundy zmieniają kompletnie klimat. Niemal rozmarzony akordeon, flet oraz płynące skrzypce brzmią znakomicie, a gdy wejdzie chór, to ciarki na plecach gwarantowane. Pod koniec utworu wszystko się wycisza, by "załkać". Temat ten w swej mroczniejszej aranżacji pojawia się w „Pieśni Sybiraków” (na ciężką wiolonczelę) czy bardziej lirycznym „Serce w tajdze mi przemarzło”.
W podobnym, ale zupełnie innym tempie utrzymana jest wręcz sielska „Spokojna, kresowa wieś”, gdzie mamy bardzo ciepłe dźwięki harfy oraz wręcz taneczny walczyk z fletami w rolach przewodnich. Tęsknota bije z kolei z – nomen omen – „Tęsknej pieśni”, gdzie chwyta za serce wokaliza kobieca. Równie melancholijne jest pełne smyczków „Nasz nowy dom / Barak” czy troszkę przypominające styl Ennio Morricone „Bez początku i końca / Tajga”.
Niepokój i mrok pojawiają się już w „Wywózce”, gdzie iście horrorowym pociągnięciom skrzypiec w tle towarzyszą przygnębiające dźwięki akordeonu. Jeśli dodamy do tego harfę oraz gitarę akustyczną, to mamy pełny obraz strachu Polaków przybywających w obcym, nieprzyjaznym świecie. Underscore jest jednak tutaj bardzo przystępny, a czysta tapeta pojawia się bardzo rzadko („Wszędzie śnieg”, „Wyręb lasu”), zyskując na pomysłowej i nie do końca sztampowej aranżacji. Poza akordeonem i smyczkami słychać tutaj wszelkiego rodzaju flety i harfy oraz mistyczny, tybetański wokal („Żydowski cmentarz”, końcówka „Trenu”).
Pojawia się także i nutka radości. Ale żeby ją usłyszeć, trzeba dotrzeć aż do samego końca płyty, gdzie znowu powraca znajoma, chociaż mniej intensywna aura z początku wydawnictwa. Tak jest w przypadku „Krainy szczęścia”, gdzie ponownie wybrzmiewa główna melodia, wspierana tym razem przez eteryczne wokalizy. W podobnym tonie zaczyna się „Powrót do Polski”, gdzie po minucie przyjemnego walca pojawia się poruszające solo smyczków i znów robi się mrocznie.
Krajobrazu muzyki dopełniają dwie piosenki. Otwierająca i promująca całość „Syberiada” to porządne popowe granie, gdzie dość zgrabnie uzupełnia się duet Ania Wyszkoni-Piotr Cugowski. Za to znacznie lepsza jest bazująca na głównej melodii, intymna „Nim kartka spłonie”. Bez popisywania się, efekciarstwa, bardzo stonowanie i refleksyjnie, co także jest zasługą wykonawczyni, Anny Jurksztowicz.
„Syberiada polska” jest powrotem do formy Krzesimira Dębskiego, który pokazuje tutaj swoje bardziej liryczne oblicze. Jest to bardzo delikatna, "mroźna" muzyka, potrafiąca zwyczajnie wzruszyć. Można się przyczepić do faktu, że jedna melodia jest dość często powtarzana, jednak nie osłabia to siły całej pracy, która koi duszę i potrafi chwycić za serce. Godna polecenia nie tylko na długie zimowe wieczory.
0 komentarzy