Czasami pojawiają się filmy tak dziwaczne i nie dające się zaszufladkować, że jedyną szansę na satysfakcję jest kompletne zanurzenie się w ich świecie przedstawionym. Nie inaczej jest z filmem „Człowiek-scyzoryk”, który do polskich kin… nie trafił. Nie jest to biografia rapera Liroya („Scyzoryk, scyzoryk tak na mnie wołają”), ale historia rozbitka z bezludnej wyspy, który znajduje na brzegu… zwłoki, zastosowanie których godne jest szwajcarskiego wynalazku. Ta wariacka tragikomedia o samotności początkowo może wydawać się zbyt dziwaczna lub porąbana, ale potrafi poruszyć, wzruszyć, a nawet rozbawić.
I powiem od razu jedną rzecz: bez muzyki ten film nie byłby taki sam. Twórcy zatrudnili do tej roboty Andy’ego Hulla i Roberta McDowella – członków zespołu Manchester Orchestra, który orkiestrą nie jest (grają alternatywnego rocka) i nie wywodzi się z Manchesteru, tylko z Atlanty. Realizacja tej ścieżki dźwiękowej była nietypowa z dwóch powodów. Po pierwsze, muzyka powstawała równolegle z filmem, a po drugie twórcy mieli nie wykorzystywać żadnych instrumentów (z paroma wyjątkami) poza własnymi głosami. Brzmi jak szaleństwo? Ale efektem miało być odtworzeniem tego, co nasz bohater może usłyszeć w głowie.
Sama konstrukcja utworów jest oparta na mruczeniach, różnego rodzaju „da da da da” w wykonywaniu grających główne role Paula Dano i Daniela Radcliffe’a czy klaskania. Wszystko to ma budować portret samotności człowieka, powoli tracącego kontakt z rzeczywistością. Głosy zaczynają się zlewać w jeden, niemal chóralny śpiew a capella, z którego czasem wyłuskuje się melodia. I, o dziwo, to wszystko brzmi tak pogodnie, że aż wydaje się nierealne. Powoli każde dźwięki zaczynają zmieniać klimat nawet w jednym utworze – od melancholii i smutku á la Sigur Ros (lekko przygnębiające „Hank Drinks” czy „When I Think About Mom”), przez kojące („History of the Universe”) i dynamiczne („Don’t Overthink Things”) aż po bardziej podniosłe („Talk to Her” ze szczątkową perkusją; „Don’t Tell Sarah”, gdzie pojawia się coś na kształt smyczków).
W uszy rzucają się też dwa fragmenty towarzyszące naszemu bohaterowi w momentach, gdy wydaje się mieć jeszcze kontakt z cywilizacją. Nucony fragment „Cotton Eye Joe”, jak i przeróbka tematu przewodniego z „Parku Jurajskiego” brzmią wręcz piorunująco, a gdy trzeba wręcz epicko. Na pewno bardziej kreatywnie niż oryginały.
Ale prawdziwy stan psychiczny bohatera oddają cztery piosenki wykonywane przez Paula Dano. Najpierw „Cave Ballad”, czyli pierwsze spotkanie naszego bohatera z Mannym, który mógł być szansą na wyjście z sytuacji, a okazuje się tylko trupem („Rescued,/ I thought I was rescued/But you're just a dead dude,/and I'm gonna die). Smutek i przygnębienie mieszają się z akceptacją i pogodzeniem się z beznadziejną sytuacją. „Montage” wydaje się być bardziej optymistyczna, rozklaskana i pełna energii, aczkolwiek fraza „Wszystko czego potrzebujemy to montaż” może sugerować, iż wszystko, co widzimy na ekranie jest tylko wytworem wyobraźni Hanka. Silniejszą relację protagonisty z Mannym podkreśla „River Rocket”, brzmiąca niczym mieszanka poprzednich, gdzie głosy i słowa wręcz nakładają się („Heartless/How were you heartless/I saw your sadness/And make it my own”). Ostatnią jest finałowe „A Better Way”, w której pojawia się… gitara akustyczna na podsumowanie całości.
Równie intrygujący jest finał, a dokładniej trzy utwory przed ostatnią piosenką, gdyż panowie zaczynają łamać regułę z początku i dopuszczają do głosu smyczki z fortepianem. Wtedy zaczynamy poznawać prawdę o Hanku oraz o tym, czego wraz z nim doświadczyliśmy. W połączeniu z wokalizami, są naprawdę mocnym uderzeniem („Don’t Tell Sarah” czy „Finale”), pokazującym przemianę naszego bohatera.
Początkowo „Człowiek-scyzoryk” może wydawać się zbyt dziwaczny i monotonny, a oparcie muzyki tylko na wokalu niezbyt interesujące. Ale tak naprawdę ludzki głos można wykorzystać na wiele różnych sposobów, co pokazuje to duet Hull/McDowell. Oszczędność środków dała porażający efekt, bez którego byłby to zdecydowanie bardziej depresyjny i mroczny film o człowieku, który oszalał. A tak powstało zwariowane, utrzymane w duchu niezależnym kino, pełne zaskakująco pozytywnej energii oraz kopa. To bez wątpienia jedna z najlepszych ścieżek roku 2016. 4,5 nutki dla całości.
0 komentarzy