“It Arrives.”
Super film! To właściwie wystarczyłoby za podsumowanie „Super 8”. Abrams wysmażył bardzo smakowite i sprawne filmidło, zachwycajace skradzionym z poprzedniej epoki klimatem i wciągającą konstrukcją. Jasne, nie jest to film pozbawiony wad i mankamentów, które mogą drażnić (akcja po łebkach w finale pokazuje to chyba najdobitniej), niemniej w ogólnym rozrachunku to bardzo dobre, satysfakcjonujące kino z odpowiednią dawką magii – jakże dziś brakującej wielkim blockbusterom. Nic więc dziwnego, że film odniósł sukces (może nie tak ogromny jak Pottery, Transy, czy inne franczyzy dzisiejszej, mętnej rozrywki made in Hollywood, ale jednak). Tym bardziej trudno zrozumieć czemu tak długo przyszło czekać na soundtrack z tegoż. Podczas, gdy płyty z muzyką do wielkich hitów potrafią często lądować na sklepowych półkach nawet i na miesiąc przed premierą, „Super 8” musiało na ten przywilej czekać dodatkowo dwa razy tyle – dopiero w sierpniu bowiem ukazało się fizyczne CD, a dobry miesiąc po otwarciu w kinach, nabyć ją można było w formie elektronicznej, np. poprzez itunes. Czy warto było tyle czekać?
“If you speak of this, you and your parents will be killed.”
Trzeba przyznać, że ilustracja Michaela Giacchino spisuje się w filmie wyśmienicie. Kompozytor wspaniale oddaje ducha starych prac Johna Williamsa do filmów Stevena Spielberga (a do/na nich przecież film nawiązuje/wzoruje się – zresztą Spielberg był producentem „Super 8”), przy jednoczesnym zachowaniu własnego brzmienia i stylu. Ostrożnie dawkowana, świetnie budująca klimat i napięcie muzyka, rozwija się stopniowo, pojawiając się przy tym sporadycznie, często delikatnie przemykając w tle (głównie w pierwszej połowie filmu). Jednocześnie wzorowo podkreśla wszelkie, często dramatyczne relacje między bohaterami, które zręcznie łączy z kolejnymi zwrotami akcji i tajemniczymi wydarzeniami. Obawiałem się jednak, czy to wszystko równie dobrze wypali na płycie – szczególnie znając dzisiejszy rozmach wśród producentów i modę na niekończące się płyty. Na szczęście „Super 8” broni się dzielnie, choć część z moich obaw niestety się potwierdziła.
“Bad things happen… but you can still live.”
Choć prezentowany przez Giacchino underscore nie jest jedynie pustą ścianą dźwięku, niosąc ze sobą odpowiednią dawkę zarówno emocji, jak i suspensu, a przy tym będąc dość pomysłowo napisanym (notabene warto zwrócić uwagę na, jak to u Giacchino, ciekawe, często zabawne – odwołujące się nie tyle do filmu, co do popkultury jako takiej – nazwy utworów), to jednak trudno nie kręcić nosem przy prawie 80-minutowym kolosie, w dodatku podzielonym na dużo (za dużo), często krótkich utworów. Te, choć w większości niezłe, w kontekście całości niewiele wnoszą, a ich pozafilmowa egzystencja jest mocno wątpliwa – ergo, to jedynie zbędne rozdrabnianie się. Pomaga co prawda zachowana względem filmu chronologia, niemniej taki układ albumu może okazać się dla niektórych ciężką przeprawą – tym bardziej, że trzeba dość długo czekać na bardziej absorbujące melodie, potrafiące zachęcić czymś więcej, niż tylko budowaniem napięcia (dla mnie takim zwrotem jest utwór 15, spodziewam się jednak, że gros osób ‘obudzi się’ dopiero przy numerku 22). Ale warto czekać, bo to, co kompozytor serwuje w drugiej części albumu, to naprawdę solidna – godna przywołanego Williamsa z dawnych lat – dawka muzyki na najwyższym poziomie.
“I believe you.”
Zachwycają jednak nie tylko świetne, rytmiczne tematy akcji z militarnym marszem („The Evacuation Of Lillian” będące wykorzystaniem/nawiązaniem do tematu z gry komputerowej „Secret Weapons Over Normandy”) i pędzącymi na złamanie karku wybuchami orkiestry na czele („World’s Worst Field Trip” – nie tylko z nazwy odnoszący się do serii „Lost”), ale też śliczna, podana z wdziękiem i wyczuciem liryka. Choć zaprezentowana zostaje ona już wcześniej (ładnie wprowadzający utwór tytułowy, czy też ostatecznie nieużyte w filmie, ale pięknie intymne „Mom’s Necklace”), to jednak rozwija się stopniowo na całej długości albumu, by ostatecznie spotkać się, wymieszać i eksplodować wraz z pozostałymi jego elementami w efektownym finale („Letting Go” i „Super 8 Suite”). Finale, który nieco niepotrzebnie oddala, ale na szczęście nie psuje 10-minutowy, niezgrabny gigant przed („Creature Comforts”), a który całkowicie satysfakcjonuje. Swoją drogą, to głównie tenże finał (a nie, jak można by przypuszczać cała partytura) ocieka klimatem (imituje?) Kina Nowej Przygody – głównie „Bliskich spotkań…” i „Kokonu” (temat Hornera z powodzeniem użyto w zwiastunie filmu). Zresztą na tym nie koniec, gdyż na deser dostajemy jeszcze fajną, podszytą bardzo zakręconym, elfmanowskim wręcz brzmieniem ilustrację krótkometrażowego filmu o… zombie, autorstwa jednego z bohaterów „Super 8”. Prawdziwa wisienka na torcie – warto posłuchać.
“Production Value!”
Z pewnością nie jest to pozycja, która zapisze się złotymi nutami w historii, jednakże – mimo swych wad – potrafi przyciągnąć i z pewnością będzie chciało się do niej wracać. Szczególnie po zapoznaniu się z filmem, gdyż zarówno chronologiczna kolejność utworów, jak i poszczególne melodie działają świetnie w roli wspomagacza pamięci. I choć nawet i poza ekranem ilustracja ta może się podobać, to jednak bez pełnego kontekstu trudno odkryć jej wszystkie tajemnice, wejść w klimat i w pełni dać się porwać magii. W przypadku „Super 8” tenże kontekst jest bowiem mocno filmowy.
P.S. A oto lista piosenek pojawiających się w filmie:
„Don’t Bring Me Down” – Electric Light Orchestra (dzieciaki wychodzą ze szkoły oraz napisy końcowe)
„Easy” – Commodores (Joey z tatą w restauracji)
„Bye Bye Love” – The Cars (w samochodzie Alice, gdy dzieciaki jadą kręcić film)
„Silly Love Songs” – Wings (w kawiarni, gdy rozmawiają o wypadku)
„Heart of Glass” – Blondie (sączy się z walkmana chłopaka na stacji benzynowej)
„Undercover Angel” – Alan O’Day (Donny pali trawkę w aucie)
„Le Freak” – Chic (Donny pojawia się przy zdezelowanym autobusie)
„My Sharona” – The Knack (raz śpiewana przez bohaterów, drugi podczas napisów końcowych).
MINT!