Star Wars, Episode VIII: The Last Jedi
Kompozytor: John Williams
Rok produkcji: 2017
Wytwórnia: Walt Disney Records / Universal Music Polska
Czas trwania: 77:57 min.

Ocena redakcji:

 

Po dwóch latach przerwy – licząc oczywiście główne filmy z serii – powracamy gdzieś do odległej galaktyki, dawno, dawno temu… I robimy to w dość kontrowersyjny sposób. „Ostatni Jedi” jest bowiem MOCno niespójnym filmem, który niespecjalnie zdaje się przejmować wydarzeniami jakie doprowadziły do jego punktu wyjścia. Nic zatem dziwnego, że zbiera diametralnie różne opinie, z których bardzo dużo jest mu nieprzychylnych. Co ciekawe, jak chyba nigdy wcześniej, również muzyka do VIII epizodu podzieliła fanów.

 

Jej autorem jest, rzecz jasna, John Williams. Niezniszczalny 86-latek do tej pory tylko raz opuścił gwiezdną sagę – przy okazji spin-offu o tytule „Rogue One” – do której wraz z upływającym czasem nie stracił ani trochę miłości czy zaangażowania. Słychać to także w jego najnowszej ilustracji, w której wciąż potrafi bez większego problemu porwać odbiorcę melodyką, poruszyć atmosferą lub zachwycić niespożytą energią bijącą z tematów. Niestety tym razem czyni to jedynie momentami, a cały jego score ostatecznie rozczarowuje, niemal zupełnie nie mogąc równać się z wielkimi poprzednikami.

 

williams-7947117-1590000941Trudno właściwie napisać, dlaczego tak jest. Wszak na pierwszy, a nawet i drugi rzut ucha wszystko zdaje się tu być na miejscu – wliczając w to niezawodne fanfary otwierające ósmą część, jak i bezbłędną wiązankę tematyczną pod jej napisy końcowe. Gorzej, że pomiędzy nimi znajdziemy głównie czyste tło (by nie rzec: tapetę). Ilustrację na poziomie, która nieźle sprawdza się na dużym ekranie – i dużo gorzej na płycie – lecz wydaje się pozbawiona prawdziwego natchnienia. Solidną muzykę, która jednak nie budzi większych emocji, często również niezbyt angażuje oraz… łatwo zlewa się w jedno.

 

Za wyłączeniem krzykliwego, kiczowatego i – podobnie, jak sceny, które ilustruje – właściwie zupełnie nie pasującego estetyką oraz nastrojem do reszty ścieżki (choć mogącego się, mimo wszystko, podobać) „Canto Bight”, taki jest właściwie cały środek tego blisko 80-minutowego albumu. Zdecydowana większość utworów, które tam znajdziemy, reprezentuje albo wyjątkowo posępne, dramatyczne, a przez to także mocno ilustracyjne klimaty; albo też jest na tyle nieinwazyjna i/lub nijak nie wybijająca się ponad gwiezdnowojenny standard, że trudno zapisać je w pamięci na dłużej. Zwłaszcza, że bardzo dużo materiału to po prostu wariacje tematyczne z wcześniejszych części – także tych najstarszych. Ma to poniekąd swoje uzasadnienie w fabule, niemniej samoistnie trudno się tym ekscytować na dłuższą metę.

 

To pisząc, nie można nie docenić, przynajmniej po części, samego kunsztu i polotu takich fragmentów, jak połączenie akcji i liryki w „The Supremacy”, romantycznego sznytu z militarnym zacięciem w „The Rebellion is Reborn” czy w końcu pełnej werwy, staroszkolnej przygody w „The Fathiers” (który dynamiką i płynącą z nut radością przypomina mi nieco klasyczne „Hyperspace” z epizodu V). W ich przypadku nie przeszkadza nawet fakt, że wszystko to słyszeliśmy już w takiej czy innej formie wielokrotnie, bo to po prostu dobra muzyka filmowa. Gdyby ktoś jednak miał ochotę na coś więcej, musi uzbroić się w cierpliwość.

 

Soundtrack rozkręca się bowiem na dobre dopiero w samej końcówce. Począwszy mniej więcej od skąpanego w mistycznej nostalgii „The Sacred Jedi Texts” aż do najdłuższego na krążku finału całej kompozycji, prawie w każdym kolejnym fragmencie znajdziemy czyste muzyczne złoto, napisane w starym, dobrym stylu, pełnym typowego dla sagi przepychu. Prawdziwymi perełkami są tu zwłaszcza potężne, pochodzące z pamiętnej bitwy na soli, niemalże siedmiominutowe „The Battle of Crait” i następujące po nim, poetycko-fanfarowe „The Spark”. Ten duet – któremu w istocie nie brakuje iskry bożej – to przy tym chyba w ogóle najlepsze, co Williams stworzył na potrzeby „Ostatniego Jedi”.

 

Generalnie jednak łatwo tutaj o pewien – spory nawet – niedosyt. Niby wszystko jest OK, niby podczas seansu ścieżka ta wybrzmiewa w odpowiednio godny dla siebie, rozbuchany sposób. Ale nie ma ani tej rewolucji, o której przyszło się (błędnie) mówić w kontekście filmu, ani też nie jest to ten najwyższy możliwy poziom, do którego przecież „Gwiezdne wojny” zdążyły nas przyzwyczaić. W kontekście tego ostatniego narzekać można zwłaszcza na sporą ilustracyjność i zbyt mocne oparcie się maestro o stare, ograne tematy. Pod tym względem opatrzona numerem ósmym część nie oferuje wszak praktycznie nic nowego – nawet debiutujący w sadze motyw Rose wypada blado na tle otaczających go ze wszystkich stron poprzedników.

 

Tradycyjnie nie bez znaczenia pozostaje jeszcze fakt, że im dłużej obcujemy z muzyką Williamsa, tym więcej niuansów zaczyna sprawiać nam frajdę, tym bardziej zaczynamy ją cenić. I w tym właśnie zdaje się tkwić główna siła najnowszej odsłony „Star Wars” – nawet przy założeniu, iż ten nieco przydługi album nie zawsze potrafi obronić się poza kontekstem i bywa zwyczajnie… nudnawy. Fani długo nosem kręcić jednak nie powinni – wszak to „Gwiezdne wojny”, czyli, mówiąc krótko, wielkiej lipy nie ma. I za to ostatecznie 3,5 nutki.

 

P.S. Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć również o bezprecedensowym fakcie całkowitego spolszczenia przez wydawcę grafiki na krajowych edycjach soundtracku (w przypadku „Przebudzenia Mocy” był to tylko jeden z dostępnych wariantów).

Autor recenzji: Jacek Lubiński
  • 1. Main Title and Escape
  • 2. Ahch-To Island
  • 3. Revisiting Snoke
  • 4. The Supremacy
  • 5. Fun With Finn and Rose
  • 6. Old Friends
  • 7. The Rebellion is Reborn
  • 8. Lesson One
  • 9. Canto Bight
  • 10. Who Are You?
  • 11. The Fathiers
  • 12. The Cave
  • 13. The Sacred Jedi Texts
  • 14. A New Alliance
  • 15. „Chrome Dome”
  • 16. The Battle of Crait
  • 17. The Spark
  • 18. The Last Jedi
  • 19. Peace and Purpose
  • 20. Finale
3
Sending
Ocena czytelników:
5 (1 głos)

2 komentarze

  1. Jack Thorne

    Bardzo mi się podoba ten fragment recenzji „znajdziemy głównie czyste tło (by nie rzec: tapetę). Ilustrację na poziomie, która nieźle sprawdza się na dużym ekranie – i dużo gorzej na płycie – lecz wydaje się pozbawiona prawdziwego natchnienia.” Jestem bardzo wdzięczny osobom, które po obejrzeniu filmu przede mną w grudniu ostrzegły mnie, że muzyka do epizodu 8 ssie. Dla większej groteski jeszcze tylko brakuje, aby ta „tapeta muzyczna” za kilka dni dostała nominację do Oscara, co ominęło genialne utwory takie jak Across the Stars w 2002 roku czy Battle of the Heroes w 2005 roku.

    Odpowiedz
  2. Mefisto

    No i jak widać dostała 😉

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Asian X.T.C

Asian X.T.C

Rocznie na całym świecie powstaje mnóstwo filmów i nie mniej ścieżek dźwiękowych jest wydawanych na płytach. Zapoznawanie się z nimi wszystkimi jest z oczywistych powodów niemożliwe, dlatego nikt tak naprawdę nie wie ile arcydzieł i naprawdę świetnych ścieżek...

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...