Saga "Gwiezdnych wojen" jest z pewnością jedną z najbardziej kultowych, jakie kiedykolwiek powstały. Niewiarygodne efekty specjalne i wyśmienita gra aktorów pozwoliły nakręcić Lucasowi najbardziej kasową trylogię Hollywood. Każda z części pokazała widzom coś innego. "Imperium Kontratakuje" jest uważane zarówno przez krytyków, jak i zwykłych widzów, za najlepszy epizod trylogii. Nie trudno było się domyślić, kto napisze muzykę do piątej części Gwiezdnej Sagi. Po ogromnym sukcesie muzyki z "Nowej Nadziei" Lucas musiał wręcz zaprosić do współpracy Johna Williamsa. Ten spełnił wszystkie oczekiwania i napisał kolejny soundtrack, który przeszedł do historii muzyki filmowej!
Ścieżka dźwiękowa z "Nowej Nadziei" charakteryzowała się potężnymi fanfarami. Williams oczywiście, przy tworzeniu kolejnej części sagi, skorzystał dosyć obszernie z dzieła, które napisał trzy lata wcześniej. Jednak następny soundtrack ma zupełnie inny charakter, muzyka nie ma już tak przygodowego i pompatycznego charakteru. W jej miejsce pojawiły się niepokój i złowieszcze, groźne akordy. To jednak nie oznacza, że muzyka jest tylko przerażająca. Bardzo przyjemnie słucha się również delikatnych i przepełnionych napięciem kompozycji.
Wraz z początkiem filmu można po raz kolejny usłyszeć genialne fanfary Williamsa. Podobnie dzieje się na ścieżce dźwiękowej, jednak utwór otwierający nie jest w całości tak podniosły jak w "Nowej Nadziei". Po ponad minucie robi się złowieszczy, a jeszcze później delikatny. Jest to świetną zapowiedzią zmian, które nastąpią w partyturach kolejnej części Gwiezdnej Sagi. Od razu uwagę przykuwa "Marsz Imperialny". O ile czwarty epizod charakteryzował się nadzwyczaj "przygodową" trąbką, to w ścieżce dźwiękowej z "Imperium Kontratakuje" ten instrument zostaje wykorzystany w zupełnie inny sposób. Najlepiej pokazuje to właśnie temat Vadera. Jej dźwięki robią się przerażające, a zarazem niezwykle dostojne. Williams pokazał po raz kolejny, że żeby muzyką wyrazić strach wcale nie trzeba szybkich, chaotycznych i nielogicznych dźwięków. "Marsz Imperialny " to jedna z najcudowniejszych i najbardziej przesyconych emocjami kompozycji całej muzyki filmowej. Jest znany nie tylko fanom soundtracków i "Gwiezdnych Wojen", został przechwycony nawet do popkultury. Tylko ten utwór mógłby unieść brzemię całej płyty i uczynić ją kultową.
Jednak Williams jak przystało na kompozytora najwyższej klasy obdarzył nas jeszcze wieloma innymi świetnymi kompozycjami. Jedną z nich jest „Temat Yody". Delikatny, ale bardzo wyrazisty utwór wręcz pieści uszy słuchacza. Główną rolę pełni w nim wciągająca gra instrumentów dętych drewnianych. Mimo, iż kompozycja jest dość powolna, wcale nie nuży i można jej słuchać godzinami. Wraz z poprzednio opisywanym utworem weszła na stałe do klasyki muzyki filmowej. Niestety temat miłosny nie wyszedł Williamsowi już tak idealnie. Każda z części starej trylogii miała melodię charakteryzującą księżniczkę Leię. W "Imperium Kontratakuje" motyw ten nazywał się "Han i Leia" (Love Theme). Niestety nie istnieje kompozycja, która byłaby w pełni mu poświęcona. Pojawia się on tylko jako przyjemne, aczkolwiek krótkie wstawki w innych utworach.
Oczywiście to nie koniec innowacji na płycie, znajdziemy na niej całkiem sporą grupę innych mniej genialnych, aczkolwiek wciąż ciekawych i godnych uwagi kompozycji. Wyróżnia się tu między innymi "The Asteroid Field". Świetnie działa w filmie i w pewnym sensie oddaje brawurę Hana Solo. Co ciekawe na jej początku i końcu możemy kolejno usłyszeć kilka sekund tematów Vadera i Leii. Trochę ubarwiło to kompozycję, ale wydaje mi się, iż do stworzenia dobrego utworu wystarczyłby tylko środkowy motyw. Wyśmienicie prezentuje się również "The Clash of Lightsabers", podobnie jak poprzednio opisywany utwór, jest częściowo zbitką kilku innych motywów. Jednak warto jest czekać na jego właściwą część, bowiem kompozycja ta emanuje wielkim napięciem. Muzyka idealnie pasuje do pojedynku na miecze świetlne, a od wciągających dźwięków puzonu wręcz nie można się oderwać.
Nie mniej fascynująca jest ostatnia kompozycja na płycie. Muszę się przyznać, że przed przesłuchaniem "The Rebel Fleet/End Title" miałem nadzieję na coś naprawdę wyśmienitego. Nie zawiodłem się. Utwór zaczyna się od dobrze znanego już z wcześniejszego epizodu "Tematu Mocy". Jednak najciekawsze jest to, co usłyszałem zaraz po nim. W pewnym sensie "Force Theme" został przedłużony. Williams dołożył kilka nutek do pierwowzoru i mogłem wysłuchać jedną z najbardziej lirycznych aranżacji tego motywu w całej trylogii – a to jeszcze nie koniec tego, ponad sześciominutowego, utworu. Potem było tylko lepiej, muzyczna sekwencja "End Titles" była swoistym przypomnieniem o tym, jak wspaniały jest "Luke's Theme". Po niej pojawiły się najlepsze utwory ścieżki, czyli tematy Yody i Vadera. I chociaż ostatniej kompozycji płyty trochę brakuje do pełni geniuszu "The Throne Room And End Title" to całość naprawdę wyśmienicie dźwięczy w uszach odbiorcy.
O tym jak muzyka współdziała z obrazem nie trzeba chyba dużo mówić. Wystarczy obejrzeć film, a w nim Williams znalazł złoty środek. Zachował to, co najlepsze z "przygodowego" zaplecza poprzedniego filmu i wprowadził bardzo dużo nowych tematów. Te nowości podkreślają przede wszystkim złą naturę imperium, ale można również usłyszeć delikatne utwory, gdzie pełnię możliwości pokazują instrumenty dęte drewniane. Osobiście największą przemianę dostrzegłem w trąbce. Zmieniła ona prawie całkowicie swój waleczny klimat i jej dźwięki stają się bardziej złowieszcze.
Wiele osób zachwala sobie tę płytę, jako najlepszą z trylogii. Zdumiewa ich przede wszystkim ładunek emocjonalny "Marszu Imperialnego" i lekkość nowo odkrytych przez Williamsa melodii… Faktycznie jednak, to w tym epizodzie powstało najmniej nowych motywów. Niewykorzystana została szansa porwania słuchacza tematem miłosnym. Uważam, że te niewielkie minusy zaważyły na tym, iż jest to najmniej nowatorski soundtrack z całej trójki. Jednak nawet te drobne rysy nie są w stanie zmienić obrazu całości. Temat Vadera jest najgenialniejszy z wszystkich, jakie można, by było sobie wyobrazić. W porównaniu do przeciętnych płyt z muzyką filmową, jakie się współcześnie ukazują, liczba nadzwyczaj przyjemnych dla ucha motywów jest porażająca. Świetne wykorzystanie orkiestry i emocje, którymi są przepełnione utwory to kolejna domena tej ścieżki dźwiękowej. Ta płyta bezapelacyjnie zasługuje na piątkę, a każdy szanujący się słuchacz muzyki filmowej powinien zatopić w niej swoje ząbki (uszy). Rekomenduję w stu procentach.
0 komentarzy