Każda saga ma swój początek i każda saga ma swój koniec. Każda ma także coś pomiędzy początkiem i końcem. Co to takiego? W przypadku "Gwiezdnych Wojen" to właśnie koniec. Trochę to zagmatwane i nie do końca logiczne, ale za to świetnie zrozumiałe. George Lucas doskonale wiedział, co robi, kiedy filmowanie swojej gwiezdnych opowieści zaczynał od środka. Dzięki temu seria jego filmów ustrzegła się znanego "efektu sequela", który sprawiał, że każdy kolejny obraz z jakiejś serii tracił widownię i nadawał całej serii komiczny i "taśmociągowy" charakter. Lucas bardzo sprytnie postanowił najlepsze zostawić na koniec zaburzając nieco chronologię przedstawiania swojej sagi. Tym samym najważniejsze wydarzenia, o których mowa w całej serii pokazane są dopiero teraz. Dopiero teraz też odkryta zostaje przed nami największa tajemnica "Gwiezdnych Wojen" – dlaczego Anakin Skywalker przeszedł na ciemną stronę mocy? Dzięki temu, mimo iż "Zemsta Sithów" jest już szóstą z kolei nakręconą częścią sagi, to jest chyba tą najbardziej oczekiwaną.
Przez niektórych ścieżka dźwiękowa z "Zemsty Sithów" była najbardziej wyczekiwaną ścieżką tego roku. Ze wszystkich niemal portali poświęconych muzyce filmowej atakowały nas reklamy i doniesienia z sal nagraniowych Johna Williamsa. Pojawianie się w sieci króciutkich sampli wywoływało sensację i podniecenie. Wszyscy byli przekonani, że ostatnie dzieło Williamsa do gwiezdnej sagi będzie takie samo jak sam film – "naj" w każdym wymiarze. Kompozytor z pewnością czuł presję kilku milionów fanów niecierpliwie czekających na przypływ genialnych dźwięków tego najsłynniejszego kompozytora Hollywood. Czy John Williams podołał tym oczekiwaniom i stworzył dzieło równie gigantyczne jak budżet filmu? Miałem się okazję przekonać o tym jeszcze przed polską premierą filmu "Gwiezdne Wojny Część III: Zemsta Sithów".
Ta płyta jest przykładem na to, że do każdego wydania muzyki filmowej należy podchodzić indywidualnie bez szukania jakichkolwiek schematów. Mimo, iż takie schematy istnieją i są one czasami wręcz denerwujące, traci się przez to ostrość postrzegania prawdziwego piękna muzyki. Przyznam się od razu, że nie należę do fanów "Gwiezdnych Wojen". Można nawet powiedzieć, że oglądam te filmy z lekkim uśmiechem zastanawiając się, na czym polega ich światowy fenomen. Wnioski, do jakich dochodzę, zawsze skupiają się na szablonowości tych filmów. Mamy bohaterów dobrych i złych, jakieś ważne wydarzenia, na tle których rozgrywają się osobiste dramaty i oczywiście miłość. Wszystko to zostało ubrane w efekty specjalne warte kilkadziesiąt milionów dolarów i tak powstała najsłynniejsza saga filmowa zmieniająca prostych ludzi w fanatyków świetlnych mieczy. Jednak najciekawszą dla mnie sprawą jest muzyka do tych filmów. Muzyka, która sprawia, że to błyskające wybuchami widowisko z płytką fabułą nabiera prawdziwej głębi. To właśnie, według mnie, stanowi o wielkości Johna Williamsa. Potrafił on z błahej historii wycisnąć tyle emocji, że widzowie na te kilkadziesiąt minut spędzonych w kinie zapominają o całym świecie. Na tym polega właśnie siła muzyki z "Gwiezdnych Wojen", że film bez niej nie byłby już tym samym filmem. Dlatego też do słuchania i oceniania tej ścieżki należy podejść nie tylko jak do kolejnej ścieżki dźwiękowej, która pojawiła się na rynku, ale przede wszystkim jak do podsumowania pewnego cyklu, który stanowią wszystkie soundtracki z sagi "Star Wars". Jednocześnie trzeba pamiętać, iż mimo że jest to ostatni film z sagi, to muzyka musi zachować chronologię z częściami, które powstały wcześniej, a obrazują dalsze wydarzenia. To właśnie dlatego fani na całym świecie z niepokojem wyczekiwali na ostatnie dzieło Williamsa wierząc, że i tym razem w kinowe fotele wciśnie ich nie tyle potok dolarów płynący z ekranu w postaci efektów specjalnych, co doskonała muzyka mistrza.
Mistrz i tym razem nie zawiódł. Muzyka z "Zemsty Sithów" jest dokładnie taka, jak można było się spodziewać i co istotne – taka, jakiej oczekiwano. Przede wszystkim jest tutaj więcej partii chóralnych niż było w pozostałych częściach razem wziętych. Trochę moje osobiste nadzieje zostały zawiedzione i nie pojawia się tutaj genialny motyw "The Duel Of The Fates", który powstał do "Mrocznego Widma" i przebrzmiał jeszcze raz w "Ataku Klonów". Okazuje się, że to właśnie w "Epizodzie II" pojawił się on po raz ostatni. Trudno. Nie znaczy to jednak, że działa to na szkodę całej ścieżki, ponieważ pojawiają się nowe motywy wykorzystujące potężne brzmienie chórów.
Początek płyty już tradycyjnie otwierany jest przez "Star Wars Main Title Theme", który wprowadza nas w świat "Gwiezdnych Wojen", a zaraz po nim pojawia się doskonale przearanżowany jeden z motywów pojawiających się na wcześniejszych soundtrackach. W utworze tym Williams pokazuje swoje doskonałe wyczucie rytmu i umiejętność tworzenia dynamicznych utworów opartych na instrumentach perkusyjnych i dętych. "Star Wars and The Revenge Of The Sith" trzyma nas w napięciu do samego końca, zaskakując co chwilę nowymi pomysłami zarówno w prowadzonych motywach, jak i w formie ich realizowania. W ten sposób po dynamicznych werblach przychodzi czas na groźnie pomrukujące smyczki. Mimo iż ta kompozycja trwa niemal osiem minut, przez cały czas coś się w niej dzieje. Kolejny utwór – "Anakin's Dream" – to bardzo spokojna początkowo aranżacja "Across the Stars" z "Ataku Klonów". Tym razem jest ona jeszcze bardziej liryczna ze względu na wiolonczelę, która pojawia się w tle. W dalszej części kompozycji robi się nieco mroczniej, co zresztą będzie cechować całą ścieżkę. Niskie dźwięki smyczków niepokojąco i mrocznie kończą ten właśnie utwór. I oto w "Battle Of The Heroes" po raz pierwszy słyszymy chór na tej płycie i to od razu wykonuje on zupełnie nowy i naprawdę monumentalny motyw. Nie jest on może tak dynamiczny i przebojowy jak "The Duel Of The Fates", jednak wciska w fotel swoim ogromem i potęgą. Można by go porównać do tego, co Vangelis starał się, osiągnąć w "Aleksandrze", tyle, że Williams nie wspomaga się elektroniką, co sprawia, że taki surowy głos chóru potrafi autentycznie przytłoczyć i zachwycić. Także w kolejnej kompozycji, "Anakin's Betrayal", pojawia się chór, tym razem lirycznie wspomagając tylko kolejny nowy, piękny motyw stworzony przez mistrza. Teraz jednak jest nieco spokojniej, choć muzyka krąży wokół nas jak w każdej chwili chciała się zerwać i znów zachwycić potęgą chórów. Tak się jednak nie dzieje i narastające emocje są wyciszane przez subtelny chórek w stylu "The Abyss" Alana Silvestri.
Można by długo opisywać kolejne kompozycje pojawiające się na płycie, ale tak naprawdę nie spełniałoby to żadnej roli. Nikt bowiem nie jest w stanie opisać tej muzyki słowami tak, aby niczego jej nie ująć. W większości kompozycji mamy do czynienia z charakterystycznym dla kompozytora dynamicznym kontrapunktem. Takie kompozycje stanowią tutaj swego rodzaju przerywnik pomiędzy kilkoma naprawdę ciekawymi pod względem muzycznym i stylowym kawałkami. Do takich z pewnością należy "Palpatine's Teachings", który można by równie dobrze nazwać ilustracją godną horroru. Mamy tutaj niskie i złowieszcze pomruki, z których po dwóch minutach wyłania gdzieś w tle mroczny motyw Lorda Vadera. Po przesłuchaniu tego utworu miałem wrażenia, że Williams miejscami chciał wyciągnąć nieco mroku z kompozycji Jamesa Newtona Howarda i jego "Znaków", "Osady" czy może nawet "Kronik Riddika" Revella. Wydaje się, iż ostatecznie udało mu się znaleźć w tych kompozycjach wspólny pierwiastek mroku i strachu i przedstawić go tutaj w czystej postaci. Interesująca jest także kompozycja "Padme's Ruminations", w której już nie na żarty zacząłem szukać podobieństw z "Kronikami Riddika", a nawet z "Pasją". Mamy tutaj znów niskie, z pewnością generowane elektronicznie dźwięki, przez które przebija się samotna, zawodząca wokaliza, niczym właśnie z "Pasji". Dalej melodia wije się niczym wąż przy pomocy połączonych niskich dźwięków smyczków i fletów, dając niesamowicie mistyczny i niepokojący efekt.
Bardzo interesujący jest także utwór "Anakin vs. Obi-Wan", gdzie jesteśmy świadkami czegoś na kształt walki dwóch motywów, z których jeden pojawił się po raz pierwszy w kompozycji "Battle Of The Heroes", tyle, że tym razem nie jest wykonywany przez chór, a sekcję dętą. Drugi natomiast jest doskonale znany wszystkim oglądającym starsze części "Star Wars" – to motyw Lorda Vadera. Trudno określić, który z tych motywów wychodzi z tej potyczki zwycięsko, ale pewne jest, że ten często zmieniający tempo i rytmikę utwór jest jednym z najciekawszych na płycie. Ta walka motywów jest zresztą – jak sugeruje tytuł utworu – niezwykle adekwatna do sceny, którą ilustruje, co po raz kolejny dowodzi, że każdy zabieg włączania dawnych tematów do tej muzyki jest dobrze przemyślany i zaplanowany. Trudno nie wspomnieć także numeru 10 na płycie – "Anakin's Dark Deeds". Zaczyna się bardzo mistycznie i bardzo podobnie do "Władcy Pierścieni – Drużyna Pierścienia", gdzie Howard Shore bardzo ciekawie wykorzystał chór w kompozycji "The Treason Of Isengard". Tutaj zaczyna się wręcz identycznie, jednak już po kilkunastu sekundach muzyka powraca na obrany wcześniej przez Williamsa tor, usłany licznymi eksplozjami fanfar, nagłymi zwrotami i kontrapunktem – choć ciągle słyszalne są podobieństwa do dzieła Shore'a. Pojawiający się dalej motyw kojarzy się także trochę z słynnym "O Fortuna" Carla Orffa. Klasyczną dla Williamsa kompozycją wydaje się także, "Grievous Speaks to Lord Sidious", w którym pojawiają się w pewnym miejscu bardzo ciekawe, nieco "wykrzykiwane" chórki. Genialne są także nieco sakralne chórki pojawiające się w "The Birth Of The Twins and Padme's Destiny", które wprowadzają tutaj pewien mistycyzm i mrok średniowiecza. No i w końcu "A New Hope and End Credits" – 13-minutowy utwór, który jest przeglądem przez niemal wszystkie pojawiające się na tej płycie motywy z słynnym "Finale Theme" na czele. Także tutaj chór nie oszczędza gardeł, dając prawdziwy popis swojej potęgi. Ciekawostką są także pojawiające się w siódmej minucie fanfary, nieco przypominające marsza weselnego Mendelssohna, a w rzeczywistości będące przejściem między prezentacją kolejnych motywów. Ta ostatnia kompozycja będąca jednocześnie ostatnią kompozycją całej sagi jest, można wręcz powiedzieć, monologiem samego Williamsa, który pokazuje nam jak wielką rolę w "Gwiezdnych Wojnach" odegrała muzyka, a wybuchowe zakończenie z "przytupem" potwierdza, że to już definitywny koniec muzycznej opowieści o kosmicznej sadze.
Zatem czas na podsumowanie. Muszę przyznać, że zabierając się do słuchania tej ścieżki dźwiękowej nie liczyłem na nic wielkiego. Zdawałem sobie sprawę, że tej ścieżki nie można tak naprawdę oceniać tylko za to, jak jej się słucha, ale także za to, jak wypełnia ona lukę w całej muzycznej sadze duetu Lucas-Williams. Na szczęście zgodnie z oczekiwaniami powstała muzyka przemyślana, podejmująca zarówno motywy z wcześniejszych części, jak i późniejszych. Przy okazji Williams stworzył także kilka nowych wciekających w fotel tematów muzycznych. Zaskoczyła mnie także różnorodność form, które można było tutaj znaleźć – od klasycznego, orkiestrowego grania, przez chóralne arcydziełka po mroczne, wzbogacone egzotycznymi wokalizami perełki. Jak zwykle u tego kompozytora pojawia się także dynamiczny i pełen zwrotów kontrapunkt. Można bez wahania powiedzieć, iż ta muzyka to Williams w czystej postaci. Można tutaj znaleźć, po dokładnym wsłuchaniu się, nawiązania do "A.I" czy "Harry'ego Pottera". Jednak mimo to ma się wrażenie, że słucha się czegoś nowego i świeżego. Tym samym moje obawy, że tak naprawdę płyta ta będzie tylko odgrzaniem istniejącego już, gigantycznego materiału muzycznego z całej sagi "Star Wars" okazały się nieuzasadnione. Kolejną cechą, która charakteryzuje tę ścieżkę jest to, że miejscami jest ona bardzo mroczna. Mimo dużego zróżnicowania nastrojów tutaj panujących, ostateczne wrażenie, jakie pozostaje po dokładnych przesłuchaniu, wskazuje właśnie na te kilka niezwykle mrocznych kompozycji, jak "Palpatine's Teachings" czy "Padme's Ruminations", jako na istotę tej ścieżki. Zachwyca także pewne poczucie wielkości podczas słuchania tej partytury. Dzięki licznym, monumentalnym partiom chóralnym i charakterystycznemu pogłosowi orkiestry prowadzonej przez Williamsa ma się wrażenie wielkiej przestrzeni – kosmicznej przestrzeni.
Tak, więc nie pozostaje nic innego jak tylko wystawić tej płycie końcową ocenę. I tutaj niestety mój entuzjazm wygasa. Ocena tej ścieżki jest dla mnie autentycznym dylematem. Z tego co napisałem wynika, że jest to jednak ścieżka wybitna, ale moja faktyczna ocena to 4,5 nutki… Już pędzę z wyjaśnieniami. Wiedząc tyle o kompozytorze i poprzednich ścieżkach z serii, nie mogę nie docenić jej wielkości. Mimo to jednak trzeba przyznać, że sama płyta do słuchania może wydać się odrobinę trudna. Dla człowieka interesującego się twórczością Williamsa i dziejami gwiezdnej sagi, studiowanie tej muzyki i jej nawiązań do pozostałych części będzie na pewno fascynujące. Spośród pozostałych części "Gwiezdnych Wojen" ta muzyka z pewnością prezentuje się najlepiej, ale mimo to jak dla mnie nie jest ona wystarczająco zachwycająca (zresztą pozostałe części także). Może to wynika z mojego dystansu do całej serii filmów, który pozwala mi trochę krytycznie spojrzeć na tę muzykę. Do pewnych wniosków zmusiła mnie zresztą opinia znajomego, który stwierdził, że ta partytura jest po prostu kiepska… Nie potrafię się z nim zgodzić, ale muszę przyznać, że po dwudziestym już jej przesłuchaniu ciągle nie jestem pewien czy soundtrack zasługuje na najwyższą notę. Gdyby najnowsze dzieło Williamsa zachwyciło mnie już przy pierwszym przesłuchaniu – to nie byłoby pewnie problemu. Jednak dopiero w miarę słuchania zacząłem się przekonywać, że oto powstało dzieło niemal (!) wybitne. Nie pojawia się tutaj także żaden nowy motyw na miarę przebojowego "The Duel Of The Fates", mimo, iż są one naprawdę świetne. Poza tym nie potrafię wystawić maksymalnej oceny muzyce, której jeszcze nie słyszałem w filmie – dlatego na razie moja ocena tej ścieżki to bardzo mocne 4,5 nutki. Wszystko może się zmienić tylko na lepsze, jeśli obejrzę film. Póki co polecam z pełną odpowiedzialnością. A dlaczego na górze widnieje jednak 5 nutek? Poniższy akapit wszystko wyjaśnia…
A więc trzeba jeszcze co nieco napisać o wspaniałym dodatku dołączonym do ścieżki dźwiękowej, a mowa o bonusowym krążku DVD – "Star Wars: A Musical Journey". Jego zawartość jest zaiste doskonała: około 70 minut materiału, na który składa się 16 videoklipów (każdy ze słowem wstępnym Iana McDiarmida – filmowego kanclerza Palpatine). Owe videoklipy to coś w rodzaju montażówek przeróżnych fragmentów z całej sagi, gdzie podkładem są najlepsze i najbardziej wyraziste motywy muzyczne Johna Williamsa z wszystkich części "Gwiezdnych Wojen", wraz z dialogami i odgłosami, a całość odnowiona w systemie dźwiękowym Dolby Digital 5.1. Wszystkiego słucha się (i ogląda) wyśmienicie – oby więcej takich dodatków dołączanych do wydań ścieżek dźwiękowych! Prócz tego w pudełku znajdziemy rozkładany plakat z filmu. Dzięki takiemu sposobowi wydania jestem skłonny dorzucić pół punktu do oceny końcowej i ostatecznie wystawić maksimum, chociaż jak wspominałem już w poprzednim akapicie – moja ocena samej muzyki to 4,5 nutki.
0 komentarzy