Spider-Man Uniwersum
„…łamie schematy…”
Spider-Man – jeden z najbardziej popularnych komiksowych superherosów od Marvela. W ciągu ostatnich dwudziestu lat mieliśmy aż trzy jego filmowe inkarnacje: Tobeya Maguire’a (trylogia Sama Raimiego), Andrew Garfielda (reboot „Niesamowity Spider-Man”) oraz Toma Hollanda (MCU). Znamy tą historię wręcz na wylot: zwykły nastolatek pogryziony przez zmutowanego pająka nabywa supermocy, ginie jego mentor (wujek Ben), „Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność” oraz pogodzenie życia nastolatka z walką przeciw złu. Co jeszcze można opowiedzieć nowego o tym bohaterze, czego nie wiedzieliśmy? Sony – a dokładniej ich ekipa odpowiedzialna za animacje – znalazła rozwiązanie: wprowadźmy do Nowego Jorku… kilku Spider-Manów z różnych światów i niech sobie radzą z tą sytuacją, a zamiast Petera Parkera naszym głównym bohaterem będzie Miles Morales. Wszystko przez Zderzacz skonstruowany przez Doktora Octopusa dla Kingpina. W efekcie powstała najbardziej wywrotowa animacja, mieszająca wszelkie możliwe style: od ręcznej animacji przez CGI po anime, co wali mocno po oczach. Do tego masa zabawy konwencją oraz humoru meta związanego ze Spider-Manem w każdym aspekcie. Bez wątpienia jest to najbardziej oryginalny film superhero od lat.
Do tego film potrzebował równie wywrotowej i nieobliczalnej muzyki. Sugerując się faktem, że za produkcję odpowiada duet Phil Lord/Christopher Miller, spodziewano się jednego nazwiska: Mark Mothersbough. Tak się jednak nie stało, a zamiast niego pojawił się inny kompozytor, który podchodzi do pisania muzyki w sposób niekonwencjonalny. Bo jak inaczej opisać Daniela Pembertona? Anglik tym razem znowu zaszalał, mieszając z orkiestrą symfoniczną elektronikę oraz hip-hop. Po nagraniu poszczególnych instrumentów całość umieszczono na winylu i… zeskreczowano na etapie miksowania. Jestem więcej niż pewny, że Anglik przy nagrywaniu muzy nosił na sobie elegancki dres.
Jej niekonwencjonalny charakter oraz wplecenie czarnych brzmień sprawia, że na ekranie brzmi ona rewelacyjnie. W zasadzie nie ma opcji, by słuchając tych dźwięków nie myśleć o Człowieku-Pająku. Mimo eksperymentów, maestro nie zapomina o stworzeniu tematu przewodniego. Pierwsze jego wejście to „Only One Spider-Man”, mające formę fanfary z falującymi smyczkami. Jest to sklejone z perkusyjnym bitem oraz skreczami, podkreślającymi nastoletni wiek naszego bohatera. W pełni blasku motyw słychać w „The Amazing Spider-Man”, gdzie dodano mocną perkusję, oraz w marszowym „My Name Is Peter B. Parker”. Czasem – z powodu „świńskiego” Spider-Mana – pojawia się mickey-mousing, jak we fragmencie „Aunt May and Spider-Shed” czy agresywniejsza elektronika (anime Spider-Man), co jest celowym zabiegiem. W końcu mamy zderzenie alternatywnych rzeczywistości, co doprowadza do chaosu.
Także chaosu dźwiękowego, albowiem maestro miesza wszystko ze wszystkim. Od jazzowych fragmentów godnych heist movie w niektórych scenach pościgowych (perkusyjne „Security Guard”, gwizdane „Visions Brooklyn 1,2,3”) i jego bardziej elegancką formę fortepianową („For the Love of MJ”), przez agresywną elektronikę („ryczący” temat Prowlera na początku „Escape the Subway” czy w środku „The Amazing Spider-Man”), aż po r’n’b i rap w postaci wspomnianych skreczy. Zdarza się, że poszczególne utwory mają więcej niż jeden styl, co może doprowadzić do bólu głowy (skreczowany jazz w „Catch the S Train”, 8-bitowa elektronika z orkiestrą w „Quantum Physics”). Tolerancja na ten bajzel to już kwestia indywidualna.
Co jeszcze bardziej utrudnia odsłuch to czas trwania soundtracku, czyli ponad 80 minut. Jest tu strasznie dużo krótkich fragmentów oraz ilustracyjnej tapety w rodzaju „Gimme the Gobbler”, „Alchemax Arrival” czy „Spider-Man Science”. A jeśli wrzucimy do tego skrecze oraz elektronikę, dostajemy barierę do złamania tylko dla prawdziwych śmiałków. Choć są absolutnie fantastyczne momenty akcji – jak w brawurowym „Are You Ready to Swing?”, gdzie pomieszano orkiestrę, skrecze oraz gitarę z perkusją; intrygującym, troszkę zimmerowskim „Kingpin Clicks”, na początku którego słychać klikanie długopisu czy też w finałowej konfrontacji z Kingpinem (od epickiego „Miles Morales Returns” do wyciszonego „Aftermath”).
Pemberton znany jest z tego, że w muzyce łamie schematy i podąża własną drogą. Nie inaczej jest w przypadku „Spider-Mana Uniwersum”, gdzie dochodzi do mocnej dekonstrukcji stylu kina superbohaterskiego. Problem w tym, że jest to muzyka najlepiej spisująca się w połączeniu z wydarzeniami ekranowymi. Oderwana od obrazu wywołuje dezorientację, wręcz przytłaczając swoim czasem i stylistycznym misz-maszem. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w sequelu będzie lepiej zbalansowana. Mocarne trzy z połówką za oryginalność oraz symbiozę dźwięku i obrazu.
0 komentarzy