O kinowej adaptacji mrocznego komiksu Todda McFarlane’a nie będę się rozpisywał. Dość powiedzieć, że gotowy produkt okazał się na tyle zły, iż jego reżyser, Mark Dippé po dziś dzień znajduje się w hollywoodzkim niebycie, zajmując się anonimowymi produkcjami, o których mało kto słyszał, a w wolnej chwili przygotowując jeszcze efekty specjalne do równie ambitnych projektów. Ta porażka artystyczna (bo finansowo film sobie nawet poradził) miała jednak wpływ na oryginalną muzykę, autorstwa Graeme Revella, którą zupełnie zignorowano i w rezultacie nigdy nie wydano. Co ciekawe, w tym samym roku powstał też serial animowany o Spawnie. I – w przeciwieństwie do filmu – osiągnął niemały sukces, a po trzech sezonach dochrapał się nawet statusu kultowego (przypuszczalnie dlatego, iż za skrypt i autoryzację odpowiadał sam McFarlane). Muzykę doń napisali J. Peter Robinson i, mająca wprawę w tych tematach (patrz: animowane serie o Batmanie), Shirley Walker. Ich jednak wydawcy także zlali…
Nie zaliczam się co prawda do wielkich fanów, ale nawet lubię muzykę Revella, gdyż często jest solidna, ma w sobie potencjał i fajne pomysły/tematy („Red Planet”, „Dead Calm”, „Daredevil”, „The Chronicles of Riddick”, „The Negotiator”, „Titan A.E” – co by wymienić kilka przykładów). Tym bardziej żałowałem, iż taki los spotkał jego ilustrację do „Spawna” – filmu bądź co bądź odrobinę niesfornego, innego od typowych produkcji Hollywood, ergo dającego pole do popisu. Zresztą Revell miał już do czynienia wcześniej z podobnym formatem mrocznej historii o komiksowych korzeniach (mowa rzecz jasna o dwóch częściach „Kruka”), z których wywiązał się więcej, jak poprawnie. Ale co się odwlecze, to w necie… Tam też, zupełnie przypadkowo zresztą, trafiłem na promocyjny (?) bootleg, który krąży także pod nazwą „Unreleased Score”. Acz jedyna okładka, jaką udało mi się znaleźć w sieci, ma – nie wiedzieć czemu – napis „Complete Score”…
Utworów jest niewiele i są w miarę krótkie (zaledwie trzy z nich przekraczają trzy minuty), ale za to dokładnie takie, jak można by się spodziewać po tego typu produkcji – mocne, dosadne i spowite ciężką atmosferą, która idealnie pasuje do stylistyki filmu i, w przeciwieństwie do niego, nie przypominają dziwacznej sinusoidy. Generalnie w całości przeważa ostra gitarka, jest trochę żywych, damskich chórów w tle, tudzież zawodzenia solo – odpowiednio modyfikowane w zależności od sytuacji; jest także elektronika i syntezatory, a basy dają mocno. Z góry uprzedzam więc ewentualnych słuchaczy, iż miejscami główka może zaboleć… Do tego w niektórych miejscach dochodzą dźwięki z filmu, w rodzaju daaalekich okrzyków, czy odgłosów potyczek. Jest ich jednak na tyle mało, trwają tak krótko i są tak umiejętnie wkomponowane w całość, że trudno powiedzieć mi coś więcej, oprócz tego, że jest to tylko mój domysł – bo też i wcale nie muszą one pochodzić z filmu, a np. z sesji nagraniowej 😉
Z drugiej strony mamy tu także kilka nieco cichszych i spokojniejszych fragmentów, takich jak klimatyczny "Spawn and Cyan", od którego aż bije swego rodzaju mistycyzm i przyjemny dreszczyk nieprzeniknionego. To jednak wyjątek, a podobne nuty można policzyć na palcach ręki kapitana Hooka. Nieco innym klimatem może pochwalić się także końcowe "Spawn Medley", które brzmi bardzo luźno i stanowi prawdziwy miks tematów, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu o promocyjnym rodowodzie całości.
Cała płyta jest niestety bardzo krótka – za krótka, żeby bardziej wciągnąć słuchacza. Nie pomaga w tym również fakt, iż jakość, szczególnie względem dzisiejszych, podyktowanych FLAC-ami standardów, jest zwyczajnie słaba. Szkoda, bo od kompozycji tej bije fajny klimacik, a gdy się wsłuchać, to można dostrzec też nutkę szaleństwa i niejaką plastyczność kompozycji. Trudno więc ocenić wysoko daną pozycję (za samą rolę w filmie należy się punkt wyżej, ale wszystko kładzie albumowy całokształt), że o polecaniu nie wspomnę. Kto jednak lubi dokonania pana Revella (a ten ma jednak w swym dorobku masę ciekawszych rzeczy), nieco ostrzejszą muzykę lub takie, rzadkie ‘cuda’, ten może sięgnąć po opisywany bootleg, nawet i z ciekawości. Choć wszyscy wiemy, gdzie takowa potrafi zaprowadzić…
P.S. Oficjalny soundtrack ukazał się nakładem Epic/Sony i znajduje się na nim 14 piosenek – z reguły ciężkiego grania. Sony wypuściło także świąteczną edycję limitowaną z dodatkowym trackiem i specjalną okładką. Poza tym wydano też dwa różne single, po cztery ścieżki każdy.
Tekst ten jest natomiast poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl
0 komentarzy