Był kiedyś czas, w którym Mel Brooks był świetnym parodystą. Ostatnim jego filmem wartym uwagi są „Kosmiczne jaja” – parodia „Gwiezdnych wojen” oraz kina s-f w ogóle. Zabawa jest tu wyczuwalna zarówno w karykaturalnym przedstawieniu postaci (Lone Star, Lord Hełm), zestawie gagów trzymających fason oraz świetnie sobie radzących aktorach (Bill Pulman, Rick Moranis, John Candy, Daphne Zuriga). Także muzycznie jest tutaj ciekawie.
Album wydany przez Atlantic Records, to mieszanka zarówno ilustracji autorstwa stałego współpracownika Brooksa – John Morrisa (który od lat jest na emeryturze) – oraz zbioru piosenek, które albo przewijają się w tle lub zostały napisane specjalnie na potrzeby filmu.
Utworów Morrisa jest raptem trzy. Motyw z czołówki to świadomy pastisz podniosłego stylu, z jakiego znany był zarówno John Williams, jak i Jerry Goldsmith – potężne brzmienie dęciaków, smyczków, marszowej perkusji oraz drobnej elektroniki. Drugi motyw to temat miłosny na skrzypcowe solo, w tle którego płynie reszta sekcji smyczkowej. Temat trzeci to bardziej underscore, czyli ucieczka z wesela oraz transformacja statku w Mega-Pokojówkę. Zaczyna się nerwowymi ‘ciosami’ dęciaków oraz smyczków, które stopniowo nasilają się. Następuje delikatne wyciszenie, a snujące się skrzypce, wraz z nadciągającymi werblami i kotłami, nadają ścieżce epicki charakter.
Jeśli zaś chodzi o piosenki, to destylacja lat 80., czyli mieszanka gitary elektrycznej, syntezatorów i tym podobnych wynalazków. Pasuje to do ówczesnej epoki, jednak z dzisiejszej perspektywy może wydawać się mniej strawne. Nie brakuje typowych reprezentantów tego okresu, jak Berlin i The Pointer Sisters, jednak z tego zestawu najbardziej wybija się ostry Van Halen („Good Enugh” ma pazur i kopyto) oraz popowy duet Carnes/Osborne. Reszta piosenek jest porządna i też stanowić może całkiem niezłą zabawę.
Nie będę się więcej rozwodził, bo i nie ma specjalnie nad czym. Kompilacja ta jest dość solidnym, uczciwym albumem. Jeśli jednak ktoś czuje niedosyt względem pracy Morrisa, to warto wspomnieć, iż wytwórnia La-La-Land wydała na 19-lecie filmu limitowaną edycję z pełną ilustracją Amerykanina oraz utworami niewykorzystanymi. Oprócz niego istnieje jeszcze album od MGM, na którym znajdziemy sam score w liczbie 20 utworów. Natomiast płyta podstawowa to pozycja na mocną trójkę.
0 komentarzy