Tegoroczne „Do utraty sił”, to kolejna wariacja Rocky’ego, gdzie życie osobiste bohatera odbija się na deskach ringu i vice versa. Antoine Fuqua stawia jednak na większy dramatyzm oraz realizm historii, co odzwierciedla także ścieżka dźwiękowa.
Pierwotnie stałym kompozytorem Fuqua był Hans Zimmer. Potem jednak reżyser wybrał się na poszukiwania następcy. Po wielu próbach znalazł go zdaje się w osobie Jamesa Hornera, jednak kompozytor zmarł niedługo po napisaniu ilustracji do „Southpaw”, która tym samym jest jednym z jego ostatnich projektów – zadedykowanym zresztą jego pamięci. Przypuszczalnie z tego właśnie względu, poza odrębnym wydaniem score’u, dwa fragmenty maestro umieszczono także w formie klamerki na albumie piosenkowym – poniekąd filmem jedynie inspirowanym, na którym rządzi niepodzielnie hip-hop.
Nie powinno to dziwić, bowiem na ekranie możemy zobaczyć takie sławy gatunku, jak 50 Centa i Ritę Ora, a za produkcję płyty odpowiada sam Eminem. Ten ostatni promuje w dodatku całość dwoma hitami swojego autorstwa. I są to bez dwóch zdań najciekawsze momenty całego albumu – charakterystyczne, pełne werwy i z jasnym przekazem. Dodatkowo w jednym z nich pojawia się gościnnie inna legenda amerykańskiej sceny muzycznej, Gwen Stefani, co również dodaje punktów do atrakcyjności.
Pozostałe 10 utworów to już raczej pewien standard czarnej muzyki, acz oczywiście nie schodzący poniżej pewnego poziomu, co gwarantują jeszcze takie osobowości, jak Notorious B.I.G. czy Busta Rhymes. Nie pozwalają oni nudzić się słuchaczowi i w znaczącej większości nie są tylko i wyłącznie zapychaczami czasu. Sporo z nich dość bezpośrednio i często dosadnie odnosi się do fabuły filmu, w jakim zresztą niektóre się pojawiają, znacząco ubarwiając ruchome kadry. Nie ulega jednak wątpliwości, że poza ekranem jest to głównie propozycja dla fanów takich brzmień.
Dziwacznie na tym tle prezentuje się zatem muzyka Hornera – dwa krótkie, bo trwające zaledwie po półtorej minuty urywki, to co najwyżej klimatyczny bonus, o jakim szybko się zapomina. Wyciszone, fortepianowe melodie nijak nie przystają do reszty krążka, a i same w sobie niewiele oferują słuchaczowi. Ich przejmujące tytuły są przy tym zbyt na wyrost, gdyż nie ma w nich za grosz dramatyzmu, niewiele również miłości. To zaledwie strzępki pełnoprawnej i jak najbardziej ciekawej ścieżki dźwiękowej, jednak zapodane w taki sposób, że niespecjalnie zachęcają by sięgnąć po osobną płytę.
Szczęśliwie, ten czysto marketingowy zabieg nie wpływa zbytnio na odbiór całości, jaką fanom Eminema i s-ki można na luzaku polecić. Nie spodziewajcie się jednak szału – ta solidna składanka ma co prawda przyjemnie posępną naturę i odpowiedniego kopa, ale startu do pełnoprawnych albumów poszczególnych wykonawców już nie.
P.S. A TUTAJ pełna lista wykorzystanych w filmie utworów.
0 komentarzy