Czasami zdarza mi się wejść do sklepu muzycznego i nie oglądając się na sławne nazwiska kompozytorów muzyki filmowej, kupić płytę, o której nie wiem kompletnie nic. Często udaje mi się w ten sposób odkryć ciekawego twórcę, którego mógłbym w inny sposób nie poznać, ale bywa także i tak, że taki zakup "na ślepo" jest zwykłym nieporozumieniem – dlatego staram się wybierać wydania nie obciążające zbytnio mojego budżetu….;-) Kilka dni temu będąc w pewnym, dość dużym, poznańskim sklepie muzycznym, znalazłem ścieżkę dźwiękową, o której nie wiedziałem absolutnie nic. Była to muzyka niejakiego Antonia Meliveo z filmu tajemniczym tytule "Solas". Płyta nie była zbyt droga, więc mając nadzieję, że znajdę na niej coś ciekawego, postanowiłem się w nią zaopatrzyć. Dodatkową zachętą była także mała adnotacja na okładce, mówiąca, że film ten został nagrodzony w roku 1999 nagrodą publiczności na festiwalu w Berlinie. Tym samym kupiłem tego przysłowiowego "kota w worku" i czym prędzej wróciłem do domu żeby przekonać się czy było warto.
Warto może jednak wspomnieć kilka słów o samym filmie "Solas", który jak się okazuje pojawił się swego czasu także w polskich kinach. Zobaczyć go jednak mogli tylko nieliczni, bowiem dystrybutor rozprowadził po całym kraju tylko pięć kopii tego obrazu. Tak więc w wielkim skrócie "Solas" (polski tytuł to "Samotne") jest dramatempokazującym studium samotności kobiety w średnim wieku, próbującej zmagać się z przeciwnościami losu i pułapkami codziennego życia. Reżyser pokazuje tutaj historie dwóch kobiet – matki i córki – które są obrazem roli i miejsca kobiety we współczesnym świecie. Muzyką do tego niezwykłego obrazu zajął się absolutny debiutant w tej materii – Hiszpan Antonio Meliveo, dla którego była to pierwsza przygoda z muzyką filmową.
Płytę otwiera i zamyka ta sama piosenka, która jednocześnie staje się taką wizytówką całego albumu. Jest to nieśmiertelny hit czarnoskórej wokalistki, Neneh Cherry – "Woman". Piosenka ta pojawiała się już między innymi na ścieżkach dźwiękowych do takich filmów jak "Dzienniki Brigdet Jones 2" czy "Długi pocałunek na dobranoc". Tutaj możemy wysłuchać jej w dwóch wersjach. Pierwszą jest ta otwierająca płytę – jest to oryginalna i najbardziej popularna anglojęzyczna wersja. Z kolei wersja zamykająca płytę wzbogacona jest o piękną gitarę i wykonywana jest w języku hiszpańskim. Trudno orzec, która z tych wersji jest lepsza, ale na pewno ta druga przez to, że nie jest tak "ograna", wydaje się dużo ciekawsza.
Co do muzyki skomponowanej przez Antonia Meliveo, to trudno nie odmówić jej charakteru. Przede wszystkim jest ona bardzo subtelna i wyważona. Objawia się to zarówno w warstwie melodycznej jak i instrumentalnej. Oprócz sekcji smyczkowej pojawiają się tutaj tylko cztery instrumenty solowe, które prezentują coś na kształt tematu przewodniego. Tymi instrumentami są: fortepian, obój, skrzypce i wiolonczela. I to właśnie ten ostatni instrument i sposób jego użycia sprawił, że bardzo ta muzyka skojarzyła mi się z twórczością Alberto Iglesiasa. Podobnie jak i nadwornego kompozytora Almodovara, niczego nie jest tutaj za dużo. Poszczególne harmonie napływają jakby falami, zalewając nas nagle bardzo wyważonymi połączeniami sekcji smyczkowej w kolejnymi instrumentami solowymi. Nie ma tutaj żadnych solowych popisów czy barokowych wywijasów.
Kompozytor jest także bardzo wstrzemięźliwy, jeżeli chodzi o tworzenie rozbudowanych tematów. Na tej płycie nie doświadczymy ich niemal wcale, choć oryginalne przebiegi harmoniczne nadają jej unikalnego charakteru. Co ciekawe właśnie ta oszczędność tematyczna sprawia, że muzyka Meliveo pozostawia wiele niedopowiedzeń i dwuznaczności, co jest bardzo intrygujące. Kolejne skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy podczas słuchania "Samotnych" dotyczyło fortepianu i Jana A.P. Kaczmarka. A dokładniej mam tutaj na myśli charakterystyczną funkcję, jaką pełnił ten instrument w "Niewiernej". Oba te filmy są bardzo podobne pod względem nastroju i pewnej melancholii, którą kreuje właśnie taki nieco jazzujący fortepian. Instrument ten swoim rozległym dźwiękiem nieco rozjaśnia tutaj ponure, smyczkowe podkłady. Bardzo dobrymi przykładami na podobieństwo "Samotnych" do "Niewiernej" są utwory "Mirando El Reloj" (jeden z ciekawszych na krążku) i "…Madre?", które bardzo przypominają muzykę Polaka. Poza tymi typowo akustycznymi instrumentami jak smyczki, obój czy fortepian, pojawią się na tej ścieżce dźwiękowej także drobne elektroniczne tekstury. Mogą się one kojarzyć nieco z tym, co Władysław Komendarek zrobił na ścieżce dźwiękowej Michała Lorenca do "Przyjaciół". Zdarzają się bowiem takie utwory jak "Las Vias", w których niski, elektroniczny dźwięk sprawia wrażenie jakby się powoli rozlewał wokół słuchacza…
Ostatecznie trudno nie nazwać tej muzyki inaczej, niż ambientem. Muzyka płynie tutaj bardzo spokojnie, niczym rzeka, niemal kołysząc słuchacza do snu i tylko w kilku miejscach wzbierając falami bardziej dramatycznych harmonii. Mimo to słychać w tej płycie też jakąś głębię, która ukryta jest w pełnych napięcia, choć skromnych dźwiękach. Z tego dość spokojnego i monotonnego albumu najbardziej wyraziście rysuje się tylko jeden, krótki utwór – "…Suicidio?". Obok wszechobecnych, przeciągłych smyczków pojawia się w nim, bowiem nieco zgrzytliwa perkusja, która nadaje tej kompozycji pewnej dramaturgii. Na uwagę zasługuje także utwór "Epilogo Solas" niemal w całości wykonywany tylko na fortepianie i będący najdłuższą instrumentalną kompozycją na całym krążku. No właśnie! Jednym z minusów tego albumu jest długość utworów, które w większości nie przekraczają jednej minuty. Chociaż w zasadzie to płyta jest tak jednorodna, że trudno zauważyć, kiedy kończy się jeden utwór a zaczyna następny. Mimo wszystko przydałoby się tutaj więcej kompozycji takich jak "Epilogo Solas", które posiadałyby jakąś bardziej rozwiniętą i słuchalną formę. Tymczasem "Samotne" mimo swojej głębi, obok której trudno przejść obojętnie, nie mają takiego przysłowiowego haczyka, do którego chciałoby się wracać.
Osobiście bardzo lubię takie "ambientowe" ścieżki dźwiękowe, które pozwalają się w spokoju wyciszyć, jednak jestem świadom tego, że dla wielu osób może ta płyta wydać się zwyczajnie nudna.. Nie jest to, co prawda jakaś wybitna ścieżka dźwiękowa, ale nie żałuję swojego zakupu, bo okazało się owy "kot w worku" był się tym, czego bardzo lubię słuchać w muzyce filmowej. Płyta ta, co ciekawe, nie jest łatwa w zdobyciu, dlatego tym bardziej cieszę się, że miałem "farta" i ją znalazłem. Jeśli jednak ktoś w przyszłości będzie miał okazję się w nią zaopatrzyć, niej lepiej wcześniej się zastanowi, dlatego że nie jest to muzyka dla każdego…
0 komentarzy