David Fincher
Urodzony(a): 28 sierpień 1962 r. Z: Denver, USA Praca: reżyser / producent
David Fincher to bez wątpienia jeden z ważniejszych amerykańskich reżyserów. I choć nie może poszczycić się on zbyt dużą ilością filmów, to dzięki ich jakości i klasie na stałe zapisał się w historii kina. Takich tytułów, jak "Siedem", "Fight Club" czy "Zodiak" nie trzeba nikomu przedstawiać – to filmy, które szybko zyskały uznanie u krytyków i widzów, stając się kultowymi pozycjami wśród tych ostatnich. Nieskalaną opinię reżysera zachwiał dopiero film "The Curious Case of Benjamin Button", który okazał się zbyt hollywoodzki i aż nadto lajtowy, a za mało "fincherowski" – tak przynajmniej brzmiały zarzuty jego przeciwników.
Kiedy zaś świat obeszła informacja, że jego kolejny projekt opowiadać będzie o internetowym serwisie społecznościowym Facebook, od razu dało się słyszeć głosy, że "Fincher się skończył". Jednak gotowy film zamknął usta krytykom – okazało się, iż reżyser stworzył wciągający i błyskotliwy film o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, dla których ww portal stanowi jedynie pewien zapłon.
W swojej karierze Fincher współpracował z wieloma muzykami – zanim zadebiutował na dużym ekranie, kręcił znakomite teledyski dla takich gwiazd, jak np. Madonna, Michael Jackson czy Aerosmith.
W kinie miał natomiast okazję współpracować z takimi tuzami muzyki filmowej jak Goldenthal, Desplat, Shire – którego zresztą przywrócił do łask po latach zapomnienia – czy, przede wszystkim, Howard Shore, z którym zrobił wspólnie aż trzy filmy. Przy "The Social Network" Amerykanin postąpił podobnie, jak dekadę wcześniej przy "Fight Club" – sięgnął po nazwiska spoza hollywood i świata filmu.
David Fincher, Trent Reznor, Atticus Ross są teraz znajomymi.
Osiągnięcia obu panów na polu muzyki filmowej były przed tym projektrem praktycznie zerowe. Ross napisał co prawda w tym samym roku dobrze przyjętą muzykę do "The Book of Eli", a wcześniej miał krótki romans z serialem "Touching Evil", ale na tym koniec.
Z kolei Reznor bawił się w latach 90 w podkład do popularnej strzelanki "Quake" i parę krótkich formatów pod własną muzykę, oraz zaliczył skromny udział w tworzeniu muzyki do "Zaginionej autostrady" i "Urodzonych morderców", ale tak naprawdę w kinie nigdy głęboko nie siedział, tym bardziej jako kompozytor.
Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z żółtodziobami – co to, to nie. Trent Reznor to w końcu nikt inny, jak założyciel i lider grupy Nine Inch Nails, wielce utalentowany multiinstrumentalista, w tym świetny klawiszowiec i gitarzysta. Atticus Ross to zaś uznany muzyk eksperymentalny i producent muzyczny, który nie raz współpracował z Reznorem i jego kapelą.
Co ciekawe, gdy Fincher po raz pierwszy zaproponował Reznorowi skomponowanie muzyki do swego najnowszego filmu, spotkał się z odmową. Muzyk dał mu delikatnie do zrozumienia, że film o Facebooku, to niezbyt fascynujący pomysł. Zdanie zmienił dopiero, kiedy przeczytał scenariusz Aarona Sorkina. Po lekturze przeprosił Finchera, wykonał szybki telefon do Rossa i razem wzięli się do roboty.
Zarówno w filmie, jak i na płycie od razu rzuca się w uszy hipnotyczne, ambientowe brzmienie, ostre gitarowe partie, oraz delikatny dźwięk fortepianu. Miłośnicy NIN od razu odkryją parę nawiązań i charakterystycznych brzmień zespołu. Szczególnie słyszalne jest podobieństwo do albumu "Ghosts I-IV". Zresztą dwa utwory na soundtracku – "Magnetic" i "A Familiar Taste" – są przerobionymi i odświeżonymi kawałkami z tej płyty. Mimo to "Social Network" nie jest kolejnym concept albumem tej grupy, powstałym pod przykrywką filmu, lecz bardzo eksperymentalną, industrialną ścieżką dźwiękową. Dzięki swojemu doświadczeniu i unikalnemu stylowi, duet RR stworzył muzykę, która od razu kojarzy się z obrazem, perfekcyjnie oddającą naturę produkcji Finchera i nadającą jej klimatu, mocy i kolorytu.
Jednak o ile w filmie muzyka spisuje się bezbłędnie, nuta po nucie budując niepewną, quasi technologiczną atmosferę, o tyle na płycie takie elektroniczne, często pozornie chaotyczne, acz magnetyzujące brzmienie sporo traci. Ponad godzinna kompozycja potrafi zmęczyć, tak przyciężkim underscorem, jak i podobną tonacją każdej kolejnej ścieżki – po pewnym czasie wszystko zbija się w jednostajną ścianę dźwięku, w której trudno się znaleźć. Oczywiście ten niecodzienny charakter ma swój urok, ale jednak szkoda, że brak tu większej różnorodności.
Pewnie dlatego najbardziej wyrazistym, pamiętnym momentem filmu i płyty pozostaje przeróbka "In The Hall Of The Mountain King". Ta niezwykle ciekawa aranżacja utworu Edvarda Griega została użyta w bardzo teledyskowej, świetnie zmontowanej scenie wyścigu wioślarskiego, który być może kłóci się swoją formą z pozostałą częścią filmu, ale i tak trudno o niej zapomnieć – czego nie da się do końca powiedzieć o reszcie muzyki.
Z oryginalnych kawałków Reznora i Rossa na pewno warto zwrócić uwagę na świetne, dynamiczne "In Motion", transowe "Painted Sun In Abstract" oraz wcześniej wspomniane "Magnetic" i "A Familiar…" z ostrym brzmieniem gitary elektrycznej. Ciekawe są również "Intriguing Possibilities" oraz "Pieces Form The Whole", które momentami przywodzą na myśl stare gry wideo. One bez problemu żyją własnym życiem, stanowiąc coś więcej niż tylko – co prawda inteligentną, ale jednak – tapetę. Inne fragmenty raczej nie zachwycają.
Lubi to
Pomimo kilku swoich wad, score Reznora i Rossa to odrobina świeżości w muzyce filmowej. Mimo iż bardzo specyficzna, często monotonna to praca, to jednak ciekawa i oryginalna. Choć ta oryginalność i eksperymentatorskie zapędy kompozytorów, układające się w dziwaczne dźwięki przypominające borowanie zębów, nie każdemu mają prawo się spodobać i też nie każdy doceni zamysł ich twórców. Z góry można ten soundtrack odradzić więc miłośnikom klasycznych, symfonicznych ilustracji (oni niech lepiej sięgną po daftpunkowskiego "Trona"), gdyż jest to przede wszystkim ciężkawy, elektroniczny eksperyment. Z perspektywy filmu jak najbardziej udany. Tylko od Was zależy, czy zechcecie dodać go do ulubionych i przesłać dalej, czy też zjechać w swoim opisie 😉
Ścieżka ta zdobyła Oscara za rok 2010.
Wydano też sampler z pięcioma wybranymi utworami z filmu – okładka różni się kolorami.
Zaproszenia do grona znajomych:
Mefisto
Jestem zwolennikiem symfonicznej muzyki, orkiestrowej, smyczkowej. I dlatego muzyka Rossa i Reznora to dla mnie lekkie nieporozumienie, chociaż trzeba zaakceptować fakt, że w filmie prezentuje się całkiem dobrze. Moim skromnym zdaniem Oscar powinien powędrować do Powella za „How To Train Your Dragon” zamiast do panów z Nine Inch Nails.
Tak jest. Muzyka oddziałująca w filmie solidnie, ale zarówno w filmie jak i na płycie, najciekawsze fragmenty to starocie na nowo odświeżone. A oscarowe to już na pewno nie jest. Trójczyna i to wcale nie mocna.
Czemu tak słaba ocena?Muzyka rewelacyjna nie jest ale za idealne zgranie z filmem należy się przynajmniej 4….no i ta oryginalność 🙂
Jaka oryginalność?
Chyba jedyna polska recenzja tej ścieżki. Powiem że po czasie mi się bardziej podoba. Od początku jednak genialnie współgrała z filmem i to było do zauważenia zanim ktokolwiek wspomniał o kompozytorze tej ścieżki czy szansach na nagrody. Perfekcyjna oprawa.
Muzyka zupełnie nie z mojej bajki, ale zgadzam się z przedmówcą, TSN od początku zwracało uwagę muzyką, dlatego według mnie Oscar był zupełnie zasłużony.
Jedno pytanie. Za co niby zasłużony?
A za to, że muzyka daje filmowi rytm, energię, brzmieniowo pasuje do tematu i bez niej obraz Finchera byłby po prostu uboższy.
No to jest chyba minimum do uznania tego za niezłą ścieżkę, a nie do dostania Oscara.
Dla mnie wystarczy, TSN muzycznie się wyróżnia i osiąga na każdym z wymienionych pól poziom znacząco wyższy od większości ścieżek dźwiękowych – wchodzi w krwioobieg film bardzo intensywnie. „The King’s Speech” – konkurent z ubiegłego roku, to dobra ścieżka, ale co z tego, skoro film świetnie radziłby sobie z jakimkolwiek innym podkładem. O TSN tego napisac nie można.
No fajnie, ale prawidłowe wpisywanie się w klimat filmu to jest minimum, jakie score powinien w ogóle spełniać. A taki Ghost Writer lub How to Train Your Dragon pod względem filmu rozkładają TSN na łopatki. Tym bardziej, że w całym TSN najbardziej pamiętna jest aranżacja Griega…
Ja tam akurat aranżacją Griega się jakoś nie zachwycam, są w filmie lepsze momenty zgrania muzyki z obrazem. „Autor Widmo” to oczywiście klasa – ale trudno oceniac szanse tej ścieżki na Oscara, skoro nawet nie została nominowana, a „Smok”, mimo że bardzo mi się podobał, jest szalenie konwencjonalny, dlatego TSN według mnie bardziej nadawał się na zwycięzcę. Dopasowanie muzyki do obrazu to kryterium i o właściwie jedyne, a kryterium z definicji nie może byc minimum.
Co z tego, że nie jest nominowane, skoro jest jedną z najlepiej działających ścieżek zeszłego roku, jeśli nie najlepszą? „Smok” może i jest konwencjonalny, ale m.in. to jest jego siłą. Bardzo udane, świetne przefiltrowanie konwencji przez nowoczesny i niesamowicie optymistyczny styl kompozytora. A przy tym muzyka ta zawiera w sobie wiele emocji, klimatu i różnorodności – czego TSN w takiej ilości nie posiada – to tak odnośnie odejścia od kryterium. Przy czym TSN to również nie jest nic oryginalnego, co by nie mówić.
http://mkbros.blogspot.com/2011/12/social-network-ost-trent-reznor-atticus.html Zapraszam do przeczytania mojej recenzji tej płyty
Strona nie istnieje 😀
To nie jest muzyka filmowa.
brzmi trochę jak dźwięki z gier ZX Spectrum przyprawione odrobiną melodyjności ala My Bloody Valentine:)