Władysław Pasikowski – to nazwisko wywołuje jednoznaczne skojarzenia. Jednak specjalista od kina sensacyjnego w 1996 roku zaskoczył wszystkich realizacją młodzieżowego filmu „Słodko-gorzki”. Okazał się on kasowym hitem (ponad 400 tysięcy widzów), jednak nie aż takim jak „Psy” czy „Psy 2”, a po latach nadal dobrze się go ogląda. To samo, wydawałoby się, można powiedzieć o muzyce.
Tym razem jednak Pasikowski nie skorzystał z usług Michała Lorenca, z którym się posprzeczał. Jego miejsce zajął Marcin Pospieszalski, który współpracował z Lorencem jako orkiestrator, a dodatkowo całość została jeszcze wsparta piosenkami Tomka Lipińskiego. Powstał dość dziwny i pozornie eklektyczny zestaw, który bardziej działa na ekranie niż poza nim.
Score Pospieszalskiego to pełnoorkiestrowe granie (inaczej nie zatrudnia się Symfonii Varsovia), lekko zabarwione jazzem. Tak jest w otwierającym całość „Mieście”, gdzie przez chwilę można odnieść wrażenie, że to dzieło Lorenca. Samotna trąbka, płynące smyczki, wreszcie saksofon, zgrabnie przechodzą do eleganckiego tria na fortepian, kontrabas i perkusję (grają: Leszek Możdżer, sam kompozytor i Michał Dąbrówka). Wtedy wszystko nabiera eleganckiego liryzmu. Maestro potrafi wprawić w melancholijny nastrój („Czołówka”), ale też zbudować mroczny suspens („Plaża i ślub” ze sceny opisującej wytłumaczenie zagadki – niskie tony wiolonczeli budzą niepokój, tak jak uderzenia fortepianu i drapieżne „Emocje”; szkoda tylko, że część druga taka króciutka). Swoje robi też „Trąbka druga”, która brzmi niczym przerobiony temat liryczny z „Psów”. Z kolei taki „Orient” wprawia w konsternację.
Piosenki Lipińskiego stanowią natomiast niejako komentarz do wydarzeń fabularnych, co sugerują ich teksty. Kompozycje te są pełne gitar (głównie akustycznej), czasami wplecionej elektroniki („Wyżej niż na szczycie, głębiej niż na dnie”), a czasem ostrych i agresywniejszych nut (punkowe „To akurat wiem”). Troszkę od tej grupy odstaje smętne „Tak bym chciał”, ale to na szczęście wyjątek od reguły. Nawet Tiltowe w duchu „Jak zrozumieć, że…” robi dobre wrażenie.
Poza tym zestawem jest jeszcze mieszanina innych piosenek. Tutaj najbardziej wybija się grający Marlona Rafał Olbrychski, który pokazał też świetny talent wokalny. Wystarczy posłuchać tytułowej piosenki, jak i „Duetu”, by przekonać się, że wybór kariery muzycznej nie był błędem. Za to rozczarowuje Robert Brylewski ze swoimi elektroniczno-dyskotekowymi kawałkami. Utwory te burzą klimat i są tylko muzyką tła, chociaż trafnie umieszczono je dopiero na samym końcu płyty.
Innymi słowy „Słodko-gorzki” bardzo dobrze brzmi na ekranie, gdzie jazz mieszający się z orkiestrą tworzy miejscami gęsta atmosferę. Docenili to krytycy, nagradzając muzykę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Pospieszalski brzmi miejscami jak Lorenc, ale stara się grać bardziej po swojemu. Z kolei album jest po prostu chaotyczny i niezbyt trafnie ułożony chronologicznie. Miks score’u z piosenkami, mówiąc delikatnie, nie klei się – brakuje jakiegoś łączącego spoiwa, przez co ciężko się go słucha. Niemniej swoje podstawowe zadanie wykonuje bez zarzutu, dlatego mocna trójka ode mnie. To taka słodko-gorzka ścieżka.
0 komentarzy