Poza składanką z piosenkami z filmu „Sing” wydano także score – dość krótki i pozornie nie rzucający się w uszy. Za ten element produkcji odpowiada Joby Talbot, który już pracował z reżyserem Garthem Jenningsem przy jego debiucie „Autostopem przez galaktykę”. Wydawałoby się, że maestro jest na straconej pozycji, ale czy na pewno?
Ponieważ mamy do czynienia z animacją, zawsze można sobie zawsze pozwolić na więcej. Dlatego muzyka jest tu rozpisana na dużą orkiestrę, co czuć już na początku płyty, gdzie mamy wplecioną piosenkę „Golden Slumbers” The Beatles śpiewaną przez chór. Dominuje tutaj jednak jazz. Ten gatunek muzyczny mocno podkreśla charakter naszego głównego bohatera, który działa na zasadzie improwizacji: dużo dęciaków oraz wręcz płynących smyczków, a także bardzo wyrazistego basu. Motyw ten pojawia się dość często (niemal barokowe „The Winds of Change”, kołysające „Talk to Me, Crawley” czy werblowo-militarne „All Creatures Great and Small”), dając sporo frajdy podczas odsłuchu, a najpełniej prezentuje się w finałowym „Out to Lunch”.
Drugi styl muzyczny, który naznacza tutaj swoją obecność związany jest z postacią Johnny’ego, czyli członka gangu goryli. Stąd różnego rodzaju perkusjonalia oraz gitara elektryczna („Gang Getaway”, „Stuck in Traffic”), budująca napięcie oraz najbardziej agresywnej muzyki w całym zestawieniu. Szkoda tylko, że te utwory są takie krótkie – rzadko dochodzą do pełnej minuty.
Dalej mamy misz masz wszystkiego: od liryki po underscore. Nie brakuje zarówno podniosłego zacięcia militarnego („Good Luck Everyone” czy „Buster’s Pep Talk”), dynamicznej energetyki, jak niemal taneczna druga połowa „Rosita’s Invention”, czy wręcz fragmentów bardziej typowych dla horroru (nerwowe „Who Is This Moon?” na smyczki i niemal pulsujacy fortepian). Najbardziej wyraziste w kwestii budowania suspense’u jest natomiast tykające „The Selection” z gwałtownymi ciosami perkusji. Kompozycja ta świetnie pasowałaby do jakiegoś talent show w momencie, gdy trzeba zdecydować kto odpada z gry.
Strona bardziej delikatna podparta jest tutaj za pomocą fortepianu oraz łagodnych dźwięków harfy („Meena”), kołysankowych cymbałków („Rosita Returns Home”), bardzo poruszającego solo skrzypiec (środek „The Poolhouse”) czy energicznego kopa w postaci ostrzejszego „Big Daddy Escapes”. Niby niewiele i nic nowego, ale zgrabnie jest to zaaranżowane.
Ilustracja do „Sing” od Talbota może nie na prawa konkurować z piosenkami, ale jako samodzielny byt całkiem nieźle się broni. Jest chwytliwa, ma przebojowy potencjał i stanowi bardzo solidne tło dla ekranowych wydarzeń. Sam album jest krótki (nieco ponad pół godziny) oraz bardzo przystępny, co też jest plusem. Moja ocena to 3,5 nutki.
0 komentarzy