Czasy, w których muzyka z gier komputerowych była tylko cieniem filmowej odeszły w niepamięć. Dziś większość, nawet średnio-budżetowych gier ma rozpisaną na orkiestrę (choć często samplowaną) ścieżkę dźwiękową, a najlepsze pozycje od Jeremiego Soula, czy Jespera Kyda można śmiało postawić obok soundtracków autorstwa Williamsa i Zimmera. Nawet bardzo doświadczeni kompozytorzy ‘filmówki’ coraz chętniej wchodzą w takie projekty. I nie mówię tu tylko o Giacchino, dla którego jest to w pewnym sensie środowisko naturalne (w końcu stał się on popularny dzięki znakomitej serii „Medal of Honor”), ale również o Johnie Debneyu, wspomnianym Zimmerze, czy Stevie Jablonskym. Ten ostatni zilustrował m.in. trzecią odsłonę kultowej gry „The Sims” i trzeba przyznać, że efekt końcowy jego pracy jest bardzo satysfakcjonujący.
To, czym przed wszystkim zaskoczył mnie Amerykanin o swojsko brzmiącym nazwisku, to niezwykła lekkość omawianej kompozycji. Soundtrack z trzecich Simsów, to 50 minut czystej rozrywki. Wszystkie utwory, jakie znajdziemy na albumie są bardzo pozytywne, a klimat muzyki idealnie pasuje do świata gry. Zdecydowanie na korzyść płyty działa też fakt, iż nie wymaga od słuchacza skupienia i wręcz doskonale sprawdza się jako poprawiacz nastroju.
Pykać w „Simsy” można bardzo długo, dlatego ciągłe powtarzanie jednego motywu muzycznego mogłoby znużyć gracza. Aby się przed tym ustrzec, Jablonsky skomponował wiele, bardzo przyjemnych tematów. Nie są to skomplikowane melodie, a czasami wręcz banalne, lecz ich stylistyka sprawia, że nie irytują podczas słuchania/rozgrywki. Orkiestracje autorstwa Penki Kounevej i Philipa Kleina również nie powalają zbytnim artyzmem. Mamy tutaj głównie niewielką orkiestrę wspomaganą elektroniką i, okazjonalnie, gitarą elektryczną. Natomiast najciekawszym elementem tej partytury są charakterystyczne perkusje i świetne chórki, z którymi fragmentów wciąż wyczekiwałem podczas odsłuchu płyty.
Zaś jeśli chodzi o zapożyczenia, jakich twórca się dopuścił, to narzucają się te z jego wcześniejszego projektu – „Desperate Housewives”. Klimat muzyki i skromne środki wyrazu są w obu przypadkach podobne. Również perkusje w „The Sims 3” mają swój pierwowzór w „Gotowych Na Wszystko”. Jednocześnie należy zwrócić uwagę na to, iż score z gry ma jedną, bardzo wyraźną przewagę nad serialowym. Kompozytor, nie będąc skrępowanym przez długość trwania poszczególnych scen, mógł tu rozwinąć skrzydła. W przeciwieństwie do oprawy telewizyjnej serii, utwory z komputerowego symulatora życia mają więc czas, by się rozkręcić, gdyż nie trwają jedynie po kilkadziesiąt sekund – co oczywiście przekłada się na słuchalność.
„The Sims 3” to zdecydowanie udany projekt Steve’a Jablonskiego. Niezbyt oryginalny, ale wszelkie ‘inspiracje’, jakich się dopuszcza nie przeszkadzają w odsłuchu, a już na pewno nie irytują tak, jak chociażby „Transformers”. Ale choć nie ma tutaj nic, co zniewalałoby swą pomysłowością, nie ma epickich tematów i różnorakich wariacji, a i orkiestracje nie są zbyt wyszukane, to jednak płyta nie zawodzi na najważniejszej płaszczyźnie i daje bardzo dużą satysfakcję zarówno graczom, jak i melomanom. Za tę lekką i bardzo równą ścieżkę dźwiękową dodaję więc Jablonskiemu wielki plus do finalnej noty, tym samym polecając ją wszystkim – w szczególności jako remedium na kiepski humor.
Czekam na recenzję jedynki
Chcemy jedynki 😉 A S3 to przyjemna muzyczka. Co prawda mało wartościowa, nie wiele zostaje z niej w głowie i zrobiona trochę na jedno tempo, przez co ciężko odróżnić jest poszczególne utwory, ale jako „poprawiacz nastroju” działa bez zarzutu 🙂
CHCEMY JEDYNKI !!! CHCEMY JEDYNKI !!!
W planach mam „Sims Medieval”, a co do jedynki to zobaczymy 😉
Uważam, że większe byłoby zainteresowanie recenzją pierwszej części (oraz ewentualnie dodatkiem Abrakadabra – moim zdaniem ma najlepszą muzykę).
To kiedy panie Kuśmierz będzie ta recenzja jedynki? 🙂
Jak się sesja skończy 😉
Już po sesji?