Premiera "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" w 2000 roku oraz grad nagród, który na niego spadł, zwróciły uwagę widzów na gatunek filmowy nazywany wuxia. Chińskie sztuki walki ujęte w baśniową konwencję zaczęły zdobywać uznanie nie tylko publiczności, ale i krytyków. Na fali tego zainteresowania powstawały więc kolejne dzieła, które tworzyli uznani azjatyccy reżyserzy. Należał do nich też Zhang Yimou – twórca "Hero", "Domu latających sztyletów" i "Cesarzowej". Jego filmy olśniewają wizualnym kunsztem, niezwykłą poetyką i baśniowością. Filozoficzne podłoże jego dzieł znajduje odzwierciedlenie w ich poszczególnych elementach – scenografii, zdjęciach, choreografii, a także muzyce.
Przełomowym filmem w dorobku Yimou był bez wątpienia "Hero". Muzykę do tego obrazu skomponował Tan Dun, który kilka lat wcześniej zdobył Oscara za "Przyczajonego Tygrysa…". Film odniósł sukces zachęcając Yimou do dalszej pracy w tym kierunku. Kiedy w roku 2004 chiński reżyser decydował się na realizację "Domu latających sztyletów" wiedział, że naraża się na liczne porównania do "Hero" (choćby ponownie zatrudniając swoją żonę Zhang Ziyi). Dlatego też postanowił podjąć współpracę z nowym kompozytorem, takim który pomógłby mu zmienić wizerunek kina spod znaku wuxia. Wybór padł na pochodzącego z Japonii Shigeru Umebayashiego, dla którego była to wielka szansa na zaistnienie w świadomości szerszej publiczności.
Japończyk doskonale przygotował się do zilustrowania filmu, którego akcja rozgrywa się w starożytnych Chinach. Napisał między innymi pieśń "Beauty song" w języku mandaryńskim, którą wykonała Zhang Ziyi (główna rola kobieca). Zaangażował też cały arsenał tradycyjnych instrumentów, które w tego typu ścieżce dźwiękowej są wręcz nieodzowne. W "Domu latających sztyletów" można zatem usłyszeć ehru, yangqin, pipa oraz dizi. Umebayashi poszedł jednak o krok dalej angażując również współczesną elektronikę (np. w "The Peonyhouse"). Zestawienie tradycyjnych instrumentów z Chin, orkiestry symfonicznej oraz syntezatorów odcina film od kanonu, jaki narzucił Tan Dun. Umebayashi połączył w swojej muzyce Wschód z Zachodem i starożytność ze współczesnością, podkreślając uniwersalne przesłanie filmu.
Cała ścieżka dźwiękowa jest oparta na typowo zachodniej konstrukcji, polegającej na tworzeniu motywów każdej postaci i interakcji między nimi. "Hero" opowiadał o poświęceniu miłości i szczęścia w imię wyższych wartości. "Dom latających sztyletów" porzuca ten system wartości, gloryfikując miłość i udowadniając, że to dla niej warto poświęcić nawet życie. To właśnie dlatego najważniejszym głosem tej ścieżki dźwiękowej jest piękny temat miłosny symbolizujący trudne uczucie między dwojgiem kochanków – Jin i Mai. Słuchając go uważnie, można zauważyć, że jest on mocno inspirowany tematem z "Ojca chrzestnego" Nino Roty. Początkowo oparty na brzmieniu ehru, z czasem zyskuje inne instrumenty, by ostatecznie zabrzmieć wylewnym głosem orkiestry symfonicznej. Wyrywa go to ze specyfiki kina azjatyckiego, czyniąc bardziej uniwersalnym i zrozumiałym.
Znacząca większość tej ścieżki dźwiękowej jest wypadkową wykorzystania motywów poszczególnych postaci oraz instrumentów przypisanych konkretnym emocjom i wydarzeniom. Indywidualne prezentacje bohaterów filmu i ich konfrontacje są dla Umebayashiego okazją do muzycznych roszad – zarówno w kontekście melodii jak i stylistyki. Mai (niewidoma rebeliantka) jest rozpoznawalna dzięki tradycyjnej pieśni, którą śpiewa w domu rozpusty ("Jia Ren Qu"). Jej kochanek, Jin, kojarzy się z motywem rozstania ("Farewell"), który na ekranie towarzyszy mu dwukrotnie – przy tej okazji pojawia się ciekawe połączenie muzyki ze scenerią (las brzozowy). Ostatnia z postaci dramatu, kapitan Leo również kochający Mai i będący szpiegiem w szeregach cesarskiej armii, otrzymał najbardziej zachodnio-brzmiący temat ("Leo’s Theme"). Jego buntownicze przekonania i walka z władzą imperatora zdaje się być w filmie symbolizowana skalą chromatyczną, która jest niejako buntem przeciw skali pentatonicznej – głównego wyznacznika muzyki dalekiego wschodu. Także pomiędzy Leo i Mai istnieje uczucie, które jest w ciekawy sposób zilustrowane przez Umebayashiego. W "Mei and Leo" pojawia się melodia, które próbuje przekształcić się w coś na kształt tematu miłosnego z "Lovers", jednak niektóre nuty zbaczają z tego toru wywołując dziwne wrażenie niedopasowania, pustki i dramatu.
Wszyscy miłośnicy ścieżek dźwiękowych wykorzystujących brzmienia Dalekiego Wschodu będą bez wątpienia usatysfakcjonowani "Domem latających sztyletów". To muzyka mocno osadzona w miejscu akcji filmu, ale jednocześnie mrugająca okiem w stronę zachodniego widza. W filmie zdarzają się fragmenty, gdy cisza staje się bardziej wymowna niż jakakolwiek muzyka (początek walki w bambusowym lesie). Takie momenty pokazują specyfikę kina azjatyckiego, które nie lubi przesady i dosłowności. "Dom latających sztyletów" często zaskakuje i igra z tym dogmatem stając się bardzo nietypową konstrukcją pod względem muzycznym – zdecydowanie inną niż dokonania Tana Duna. Tym samym jest to nie tylko uczta dla ucha, ale i ciekawe studium ukazujące różne sposoby komponowania muzyki filmowej.
Uciekł wam utwór: „Ambush in 10 directions (Shi Mian Mai Fu)”
Poprawione, dzięki.