Mało który kompozytor potrafi wzbudzić tyle kontrowersji swoją twórczością, co Hans Zimmer. Każda jego kolejna praca odbija się echem w świecie entuzjastów muzyki filmowej i stawia na nogi nawet najbardziej zaspanych recenzentów, choć często wcale nie jest tego warta. Niemiec przypomina rajdowca, który z impetem wpada na asfaltową drogę, nie wiedzieć czemu wzniecając wokół tumany kurzu. Co ciekawe, mimo tej świadomości, chyba wszyscy raz za razem, z niecierpliwością czekamy na następne dzieła kompozytora. Czy to zasługa jego kunsztownie prowadzonej autopromocji czy po prostu faktu, że należy do grona "Wielkich" – ciężko powiedzieć. Na pewno jednak jakimś sposobem sprawia, iż chce się o nim mówić.
Nie inaczej jest z długo wypatrywanym na horyzoncie "Sherlockiem Holmesem". Film Guy'a Ritchiego, płynący w jednym z hollywoodzkich nurtów, charakteryzującym się odświeżaniem oraz nadawaniem współczesnego wymiaru staroświeckim, nieco zapomnianym bohaterom ("Van Helsing", "Nieustraszeni Bracia Grimm") czy też pozornie wyczerpanym gatunkom ("Piraci z Karaibów"), zdawał się dawać sporą przestrzeń dla kompozytorskich harców i hulanek. Hans Zimmer zaś zawsze potrafił nieskrępowanie korzystać z takich terenów twórczych. Efekt jego pracy jest jednak, jak to już od dłuższego czasu, trudny do jednoznacznej oceny…
Najwięcej wątpliwości budzi wybór języka ilustracyjnego. Zimmer ukształtował go bowiem przede wszystkim w oparciu o tradycję bałkańską, co muzycznie niepotrzebnie zmienia położenie geograficzne miejsca akcji filmu. Ponadto, zarówno na płycie, jak i w samym obrazie, znajdziemy elementy irlandzkie ("Psychological Recovery… 6 Months") oraz żydowskie ("Not In Blood, But In Bond" – zapewne miał to być cygański lament, ale jak dla mnie nieudany). Trzeba więc przyznać, że "Sherlock Holmes" jest ścieżką dosyć eklektyczną, nawet jak na standardy muzyki filmowej, a co gorsza ten eklektyzm zdaje się zupełnie nie mieć sensu w kontekście tworu Guy'a Ritchiego. O ile sama instrumentacja (cymbały, banjo, akordeon, wskazane dla postaci Sherlocka skrzypce) moim zdaniem dobrze współgra z obrazem, o tyle melodyka przywołuje już niewłaściwe skojarzenia. Bregoviczowski utwór "I Never Woke Up In Handcuffs Before", stanowiący swoją drogą chyba największą atrakcję płyty, czy przywodzący na myśl jego "Underground Tango" "Is It Poison, Nanny?" wydają sie tu być jakimś nieporozumieniem. Ten pierwszy ma jednak pewną ilustracyjną zaletę na samym końcu, a mianowicie dowcipne "bzyknięcie", świetnie imitujące odgłos paralizatora.
Jeżeli więc miałbym znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie dla zapuszczenia się Hansa w ten rejon świata, poza jego sympatią dla bałkańskiej muzyki, to szukałbym go w dopasowaniu barwy dźwięku do sposobu wizualizacji filmu oraz czasu akcji. Surowe, twarde i niekiedy ostre brzmienie wymienionych wyżej instrumentów całkiem nieźle opisuje kwitnącą od dawna rewolucję przemysłową i ówczesne społeczeństwo industrialne, żyjące w brudnym, śmierdzącym Londynie (brzęczenie metalu, tykanie zegara, przeładowywanie rewolweru). Krótko mówiąc, coś po prostu czyni tę muzykę staroświecką – może fałszywie, ale jednak. Na dodatek zimmerowski "Holmes" brzmi także nieco "kowbojsko". Wyraźnie kojarzy się z twórczością Ennio Morricone czy jej parafrazami w bardziej współczesnych westernach, np. "3:10 do Yumy" Beltramiego. To moim zdaniem duży plus, ponieważ "Sherlockowi" zupełnie niedaleko do westernu.
Dosyć osobliwa stylistyka partytury wywarła nieunikniony wpływ na kształt tematów i motywów, których jest tu zresztą całkiem sporo. Większość z nich ma więc bałkańskie kontury. Największą uwagę przykuwa oczywiście temat główny, przypisany tytułowemu bohaterowi, będący czymś pomiędzy "Jackiem Sparrowem" a "Matchstick Men". Ilustracyjnie poprawny – prosty, chwytliwy, lekko heroiczny, odpowiednio komiczny – dobrze charakteryzuje postać detektywa-zawadiaki. Nie pozostawia więc w zasadzie nic do życzenia. Gorzej z motywami pobocznymi, które mimo swojej niezaprzeczalnej funkcjonalności, zwyczajnie nudzą. Wynika to przede wszystkim z ich nieatrakcyjnej, ostinatowej budowy i małej oryginalności.
Podobnie przedstawia się sytuacja z muzyką akcji, którą Hans Zimmer oparł na współcześnie nieodzownych wirażach smyczków oraz niezbyt wyszukanej rytmice, z naciskiem na "trzeszczące" instrumenty perkusyjne. Interesujący jest jedynie udział solistów, dzięki czemu można niekiedy mówić o tzw. "momentach", ale na pewno nie w fatalnym utworze "Martial Sabotage", gdzie Hans niemal wszedł na jablonski poziom toporności.
Ostateczny sąd, jak wspomniałem na początku, jest trudny do wydania. Mimo wielu wad, z monotonią na czele, partytury tej nie można nazwać chałturą bez pomysłu. To wyraźnie przemyślana muzyka i zostawiając bez komentarza bajki, jakie opowiada Hans, stanowi dosyć jasny sygnał chęci zmian u kompozytora. Nie nastąpiły one oczywiście ani w harmonii, ani w budowie utworów czy tematów, ale za to w instrumentacji, chociaż ta jest w dużej mierze raczej tylko wykorzystaniem dawnych zdobyczy na szerszą skalę ("An Everlasting Piece", "Black Hawk Down", "Spanglish", "As Good As It Gets"). Dlatego niesprawiedliwością byłoby ocenienie "Sherlocka Holmesa" jak "Transformersów 2" albo "Metra Strachu". Także owa dziwna stylistyka wymaga być może innego podejścia. Nie wiadomo, czy jest ona wynikiem niezwykłej podatności Zimmera na impulsy wizualne czy po prostu przejawem braku u niego wyczucia smaku artystycznego. Nieważne. Grunt, że dobrze spisuje się w filmie. Skoro można ilustrować Dziki Zachód kościelnymi organami i chórem (Morricone), krwiożerczego Pingwina muzyką o rosyjskim zabarwieniu ("Batman Returns"), a Obcego "Latem" Vivaldigo ("Obcy 3"), to w takim razie Londyn i bałkańska kultura też nie powinny się gryźć…
Imho najlepsza i najtrafniejsza recenzja tego mocno dziwacznego i kontrowersyjnego soundtracku. 🙂