W 2009 roku, reżyser Guy Ritchie zawojował światowy box office swoją, dość teledyskową interpretacją dzieł Sir Arthura Conan Doyle’a. Publiczność od razu pokochała wielce ekscentrycznego Sherlocka w interpretacji Roberta Downeya Jr. i wiadomo było, że czeka nas sequel – tym bardziej, że sami twórcy zostawili otwarte zakończenie, sugerujące, że w kontynuacji Holmes będzie się musiał zmierzyć z samym „Napoleonem Zbrodni”, czyli profesorem Moriartym. Tak też się stało i oto w drugiej części Holmes i jego towarzysz, doktor Watson przemierzają Europę, aby pokrzyżować niecne plany przebiegłego profesorka. I choć film bardziej akcją, niż kryminałem stoi, to ogląda się go naprawdę bardzo dobrze.
Do akcji powrócił także Hans Zimmer, który za swą ilustrację do poprzedniej części otrzymał nominację do Oscara, czym wywołał lekką konsternację w branży. Mimo uznania ze strony kolegów po fachu, spora rzesza krytyków, jak i fanów zdecydowanie mniej przychylnie przyjęła jego dziwaczny eksperyment. Można się zatem było spodziewać, że na potrzeby „Gry Cieni” niemiecki kompozytor nie odejdzie zbytnio od stworzonego wcześniej, mocno dyskusyjnego stylu. Niestety, tym razem trochę się zagalopował…
Oprócz typowych na- i rozwiązań z poprzedniej części, HZ raczy nas tu przede wszystkim mnóstwem cygańskich rytmów, utworami zaczerpniętymi z muzyki klasycznej, acz utrzymanymi w stylu RCP, jak i technoremixem zwieńczającym krążek (czyżby zabieg ten na stałe zadomowił się w jego twórczości?). Całość jawi się więc niczym kolejny złowrogi plan Moriarty’ego i chyba nawet sam Sherlock Holmes nie byłby w stanie wydedukować, co też kierowało Zimmerem przy tworzeniu tego „potworka”. Aby rozwiązać jedną z największych zagadek muzyki filmowej XXI w. trzeba na początku zbadać główny dowód rzeczowy, którym jest… film.
Po seansie łatwo dojść do zaskakującej tezy: ta muzyka naprawdę dobrze spisuje się w połączeniu z obrazem! Co więcej, dziwaczne i trochę odstraszające płytowo aranżacje Mozarta i Schuberta nabierają w nim zdecydowanie większego sensu, pozwalając na przykład pojąć, czemu „Die Forelle” idealnie nadawałoby się do torturowania więźniów w (nie tylko) totalitarnych krajach. Podobnie sytuacja ma się z utworem Ennio Morricone z westernu „Two Mules for Sister Sara” z Clintem Eastwoodem i Shirley MacLaine. Kawałek ten, choć sam w sobie świetnie brzmi już na płycie, równie dobrze spisuje się też jako ironiczny podkład do jednej z zabawniejszych scen filmu – która na podstawowym gruncie odnosi się zresztą bezpośrednio do ww tytułu. Po raz kolejny dała tu o sobie znać nieskrywana miłość Niemca do muzyki Włocha…
Film przynosi też rozwiązanie obecności prawdziwych cygańskich muzyków ze Słowacji, których Zimmer zaprosił do studia nagraniowego. Wyjaśnienie to jednak tylko połowiczne, gdyż rodzi kolejne pytania – bowiem, co niepojęte, poza „Romanian Wind” reszta tej współpracy, jaką znaleźć możemy na krążku w ogóle nie pojawia się w filmie. Trudno zrozumieć, jaki jest sens zapełniania cdeka muzyką pozafilmową, pomijając przy tym te ekranowe nuty, które znaleźć się nań powinny? Toż to zaprzeczenie idei soundtracku!
Zamiast jednak zastanawiać się, co też skłoniło Zimmera do tak okrutnej zbrodni na własnej partyturze, skoncentrujmy się lepiej na jej dobrej stronie. Choć niepotrzebny materiał i zły montaż, niczym złowrogi cień porządnie ją nam przysłania, to gdy zapalić świeczkę można dostrzec pewien zamysł Niemca. Na potrzeby drugiej części, Zimmer stworzył zupełnie nową muzykę, którą można ochrzcić tematem Moriarty’ego, czy też tematem Cieni. To drugie określenie pojawia się przy trzech utworach związanych z wiecznym nemezis Holmesa: „That Is My Curse”, „Tick Tock” i „Chess”. Najokazalej z nich prezentuje się ponad 8-minutowe „Tick Tock”, które nie tylko idealnie oddaje geniusza zbrodni, ale jest też najciekawszym utworem płyty. Wartym uwagi jest również „Memories of Sherlock”, który swoją nazwą bezpośrednio nawiązuje do jednej z powieści Doyle’a. Jest on co prawda kolejną wariacją motywu Sherlocka z pierwszej części, ale delikatny fortepian wypada tu naprawdę bardzo ładnie i – szczególnie w połączeniu z obrazem – trudno odmówić mu emocji.
Nie trzeba szkła powiększającego, by dostrzec, że Zimmer dobrze się bawił przy „Grze Cieni”. Nie czuć, że jest to muzyka pisana na siłę, jak to miało miejsce przy ostatnich „Piratach z Karaibów”. Słychać też, że spodobał mu się także akompaniament słowiańskich artystów. Niestety, trochę się w tym wszystkim pogubił, tworząc coś, co porównać można z innym znanym, brytyjskim dziełem literackim – „Doktor Jekyll i Pan Hyde” Roberta Louisa Stevensona. Z jednej strony mamy tu, może nie rewelacyjny, ale przyzwoicie sprawdzający się w filmie podkład (Jekyll). Z drugiej – wydanie płytowe to ucieleśnienie zła i przykład jak nie powinno się rozpowszechniać muzyki filmowej (Hyde). Tym samym „Gra Cieni” jest drugą po „Rango” zeszłoroczną pracą Hansa, którą skrzywdzono kiepską edycją. Oczywiście nie jest to jedyna jej wada, bo też i całość jako taka pozostawia niedosyt i trudno ją uznać za w pełni udaną ilustrację. Dlatego też jednoznaczna ocena końcowa wcale nie jest taka prosta, jak mogło by się wydawać. Na szczęście dalsze śledztwo, jak i interpretacja tejże rozgrywki jest już sprawą czysto indywidualną… Powodzenia!
P.S. Płyta oferuje nam jeszcze skromny bonus w postaci linka do trzech dodatkowych utworów [„Shush Club #3”, „Beautiful Eyes” i „Just Follow My Lead (The Waltz)”] oraz filmików z sesji nagraniowej.
Trochę z dupy ta płyta. Zaczyna się jak typowy Zimmer, potem rytmy jakbyśmy pojechali na bałkański festiwal Guca, a dalej pomieszanie z poplątaniem. Nie wiem jak to w filmie leży, ale niewiele jest chyba argumentów na tym krążku, które przemawiają do mnie. Ale niech będzie, 2 postawię. 😉
Zgadzam się z oceną 3. Przyznam się, że nie mogę się porządnie wczuć w tę muzykę, gdy jej słucham. Jest parę momentów, które porywają, ale nie zapadł mi głęboko w pamięć. Jednakże muzyka naprawdę wspaniale działała z filmem i to jest chyba najważniejsze 🙂
Dla mnie muzyka wypada w filmie średnio (najlepiej chyba Tick-Tock i wstawki cygańskie, szczególnie w scenach potyczek). Z kolei na płycie cały ten miks zwyczajnie irytuje, nic tu się nie lepi i niespecjalnie zapada w pamięć. Dałbym 2,5, ale nie da się, więc mocno, mocno naciągane 3.
Bleh. Disappointed in Zimmer.
Nie ma co zwalać na kiepski album. Słabe to i tyle.
Na weselu sobie puszcze, wtedy zrozumiem jej So Overt It’s Covert geniusz
Kolejny gniot composed by Hans Zimmer 🙁
I ode mnie 2, na płycie to niestrawne, a podczas seansu i tak zostaje przede wszystkim temat z pierwszej części.
podoba mi się poza paroma utworami
Slabeusz
Aż 3! Iście fanboyska recka.