Bernardo Bertolucci to reżyser, który nie boi się wyzwań. Nie inaczej jest z adaptacją powieści Paula Bowlesa „Pod osłoną nieba”. To historia małżonków, którzy po dziesięciu latach wspólnego pożycia, wędrują po północnej Afryce, by znowu się do siebie zbliżyć. Trudne i bardzo wymagające kino psychologiczne z niesamowicie wyglądającymi plenerami (zdjęcia są tu znakomite), solidnym aktorstwem oraz wyjątkowym klimatem.
Włoski reżyser postanowił drugi raz w swojej karierze zatrudnić Ryuichiego Sakamoto, z którym odniósł ogromny sukces przy „Ostatnim cesarzu”. Japoński maestro i tym razem nie zawiódł, tworząc bardzo intrygujący score, oparty na jednym, znakomitym temacie. „The Sheltering Sky Theme” to bardzo melancholijna, mroczna, przypominająca adagio z wielce rzewnymi (do połowy utworu) i zapętlonymi smyczkami kompozycja, podkreślająca kryzys małżeński (w tle uderza też elektroniczna perkusja). Temat ten pojawia się dość często – najlepiej wybrzmiewa w „On The Bed” z przejmującą wokalizą pod koniec oraz w wersji fortepianowej – jednak nie wywołuje to poczucia znużenia.
Pozostała część pracy Sakamoto lepiej sprawdza się na ekranie niż poza nim. Mamy tu zarówno bardziej awangardowe eksperymenty („Port’s Composition”), elementy azjatyckie (dziwnie pasujące do całości „Kyoto”), jak i fragmenty czysto dramatyczne (harfa i flety w „Cementary”, czy mocna perkusja w towarzystwie sekcji smyczkowej w „Market”).
Spore ogniwo ilustracji stanowi także miks piosenek z epoki (jazzujące lata 40.), jak i kompozycji podkreślających miejsce wydarzeń. Te ostatnie są dziełem Richarda Horowitza, który już w czołówce filmu podpisany jest pod „Original North African Score”. Od tej pory muzyka przestaje być aż tak przyjemna w porównaniu z utworami Sakamoto, skręcając w rejony znane z world music. Czyli jest wszelkiego rodzaju mieszanka klaskania i dźwięków wydobywanych za pomocą strun głosowych, polanych dodatkowo sosem elektronicznym.
Ten mieszany twór świetnie sprawdza się w konkretnych scenach. Samoistnie robi spore zamieszanie w uszach – z każdym kolejnym utworem czuć coraz większe znużenie oraz zmęczenie, jakbyśmy byli w samym środku afrykańskiej pustyni. Miłym wyjątkiem jest jedynie dość efemeryczna pieśń „Goulou Lamma” mieszająca etnikę z elektroniką.
Bertolucci od zawsze znany był z muzycznego eklektyzmu i „The Sheltering Sky” tylko to potwierdza. Ilustracja ta bardzo dobrze odnajduje się w przestrzeni ruchomego obrazu, co przyniosło autorom Złoty Glob. Jednakże dwutorowość tego dzieła może – tak jak sam film – wystawić słuchacza na ciężką próbę. Najmocniej błyszczy temat przewodni, lecz poza nim album nie jest zbyt przyjemny, więc mogę polecić go tylko fanom filmu i/lub dorobku Sakamoto.
Album jest problematyczny, fakt, ale za sam temat główny czwóreczkę (trochę naciąganą) można dac.