Najnowszy (na chwilę obecną) film Edgara Wrighta nie doczekał się niestety w naszym kraju dystrybucji kinowej, wędrując wprost na sklepowe półki z dvd. Szkoda, bo ta ekranizacja oryginalnej kreski Bryana Lee O'Malleya to zdecydowanie jedna z najlepszych i najciekawszych adaptacji komiksu na potrzeby wielkiego ekranu, zrealizowana z dużą fantazją i polotem, oraz rewelacyjnie zagrana. I, co ważne, ze świetnie dobraną muzyką.
Ta odgrywa w filmie znacznie większą rolę, niż jedynie tło dla akcji, czy dopełnienie bohaterów – ona wręcz jest ich częścią (często stanowiąc przedstawienie danej postaci i wprowadzenie kolejnego wątku, jak w przypadku kapitalnego „Black Sheep”), a gros fabuły i cały montaż opiera się właśnie na niej. Dzieje się tak głównie za sprawą zespołu Sex Bob-omb, jaki wraz z przyjaciółmi tworzy tytułowy ‘heros’. Podczas dwóch godzin jesteśmy więc świadkami wielu ich prób, kilku koncertów i, co stanowi chyba największą atrakcję, pojedynków na instrumenty, tudzież piosenki z innymi grupami. Zarówno w filmie, jak i na płycie główną bronią są nuty rocka i okolic – z reguły jest więc dynamicznie, głośno, drapieżnie i często undergroundowo, ale przy tym znośnie (czyt. głowa nie boli i można zrozumieć, kto i co śpiewa). Czasem jedynie, jak np.: w przypadku obecnego na drugim albumie „Slick (Patel's Song)” zbaczamy na znacznie odmienne, z reguły potraktowane pastiszowo gatunki, które dobrze wpisują się w daną scenę, nie gryząc się przez to z resztą.
Oczywiście to, co w filmie wypada rewelacyjnie, stając się nierozerwalną częścią większej całości, na albumie nie brzmi już tak różowo, czego najlepszym przykładem mogą być króciutkie, prześmiewcze w swym znaczeniu „I'm So Sad, So Very, Very, Sad” i „We Hate You Please Die”. Są one przebojami rywali Scotta i jego ekipy, stanowiąc przy tym siłę nośną dla wszelkiego rodzaju gagów i smaczków w filmie. Natomiast na albumie stają się na dobrą sprawę zbędne – szczególnie w przypadku, gdy ktoś nie wie, o co chodzi. Na szczęście takich utworów nie ma tu zbyt wiele, dzięki czemu cały album dzielnie trzyma poziom, stanowiąc kawałek dobrego grania, z którego czerpać przyjemność mogą nie tylko scotto-maniacy.
Właściwie największe zastrzeżenie miałbym tu jedynie do wtrętów Becka – w większości oznaczonych jednak, jako utwory bonusowe (a więc dla najbardziej zagorzałych fanów). To rzecz jasna kwestia gustu, ale mnie jego przeróbki ‘przebojów’ filmowego Sex Bob-omb zupełnie nie ruszają, a wręcz irytują. Podobnież i akustyczna wersja, całkiem udanej skądinąd ballady „Ramona”, czy też drażniące, celowo wystylizowane na fragment z jakiejś archaicznej gry „Threshold (8 Bit)” Briana LeBartona (więcej na temat tego stylu w drugiej recenzji) zdają się być niepotrzebne. No, ale koniec końców lepiej narzekać na nadmiar materiału, który to zawsze można jednym kliknięciem ustawić pod siebie, niż na niedobór tegoż. A ponieważ w przypadku Scotta Pilgrima dostajemy aż dwa, wypełnione po brzegi albumy, toteż tym razem wszelkie ganienie wydawcy uważam za bezpodstawne – zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż film nawet na siebie nie zarobił.
Ale skoro już przy tym jesteśmy, to muszę wspomnieć jeszcze o jednej piosence, która nie znalazła się na żadnym albumie. Bynajmniej nie jest to jednak wina producentów, gdyż rzeczona piosenka nie pojawia się także w filmie, choć ma z nim co nieco wspólnego. Mowa o „Warmth of Him” – bardzo ładnej, ciepłej piosence w wykonaniu filmowej Ramony, czyli prześlicznej Mary Elizabeth Winstead, którą aktorka nagrała w trakcie prac nad filmem, a i możliwe, że została ona tymże zainspirowana. Bez problemu można odsłuchać jej za darmo w internecie – warto. A tymczasem, dla soundtracku ze Scotta Pilgrima wędruje ode mnie solidna czwóreczka. To porządna, choć nieco jednolita brzmieniowo płyta, w której każdy powinien znaleźć coś dla siebie – acz nie ukrywam, że jej wartość rośnie wraz ze znajomością konkretnych scen (nie-fani filmu mogą więc sobie obniżyć ocenę o 1). Na szczęście w przypadku tak fajowej produkcji nie powinno to stanowić większego problemu.
Filmu nie znam, ale przy czwórce pozostaję, bardzo udana kompilacja, jedna z najlepszych ubiegłego roku.