Woody Allen jest jednym z największych muzycznych cwaniaczków w świecie filmu. Ten niechlujnie ubrany nowojorczyk w grubych okularach, już od ładnych kilku lat nie zatrudnił żadnego kompozytora. W jego filmach pojawia się sporo muzyki, jednak żadna nuta nie została ostatnio stworzona specjalnie na jego zamówienie. Allen, podobnie jak kilku innych bardzo znanych reżyserów, ukochał sobie wykorzystywanie istniejących już kompozycji. Do swoich filmów wrzuca prawie wszystko, od jazzu i rumby a na klasyce skończywszy. Nie jest to jednak zwykłe skąpstwo, chęć kontroli nad każdym elementem filmu czy pokazania swojej erudycji w materii muzycznej. Tacy reżyserzy jak Woody Allen czy Quentin Tarantino wykorzystując w swoich filmach wyłącznie istniejące kompozycje, polują na ten jeden moment, idealne połączenie obrazu z muzyką, które przejdzie do historii kinematografii.
Zarówno Tarantino jak i Allen mają już takie magiczne momenty na swoim koncie. W przypadku tego pierwszego jest to słynna czołówka z filmu "
Pulp Fiction", w którym pojawia się grecka melodia "Misirlou" w wersji Dicka Dale z lat 60’. Z kolei Woody Allen zasłynął kultowym połączeniem "Błękitnej Rapsodii" Gershwina z widokami Nowego Jorku w filmie "Manhattan". Od tego czasu namiętnie ignoruje on rolę, jaką w filmie może odegrać specjalnie skomponowana do niego muzyka. Mimo że w swojej karierze kilkukrotnie spotkał się z różnymi kompozytorami, to żaden z nich nie zdołał zmienić poglądów Allena na muzykę filmową. Ostatecznie na rynku wręcz roi się od najróżniejszych składanek z utworami, które nowojorski reżyser wykorzystał w swoich filmach. Producenci takich płyt zapewne zacierają ręce widząc ścieżkę dźwiękową z najnowszego filmu Allena, jakim jest "Scoop".
Gdyby przeanalizować muzykę w kilku ostatnich filmach Allena, można dostrzec pewną prawidłowość. Dobierając utwory z repertuaru klasycznego stara się on utrzymywać je w pewnej określonej tematyce. W przypadku "Match Point" wykorzystywał głównie fragmenty włoskich oper, a obraz "Melinda and Melinda" obfitował w jazzowe standardy Duke’a Ellingtona. W "Scoop" pojawiają się kompozycje związane w jakiś sposób z tańcem, tudzież baletem. Znajdziemy tu między innymi największe nazwiska mistrzów muzyki klasycznej XIX i początku XX wieku, jak Piotr Czajkowski, Johann Strauss, Edvard Grieg czy Aram Khachaturian. Są to istne perełki, których melodie znają chyba wszyscy. Słuchanie geniuszu Czajkowskiego w "Jeziorze Łabędzim" czy całej pierwszej suity z "Peer Gynta" Griega, sprawia naprawdę ogromną przyjemność. Zwłaszcza, że są to jedne z najlepszych dostępnych nagrań tych dzieł. "Jezioro…" usłyszmy w wykonaniu Berlińskich Filharmoników pod dyrekcją, zmarłego niedawno, Mścisława Rostropowicza. Ta sama orkiestra wykonuje też "Peer Gynta", tym razem jednak pod batutą Herberta Von Karajana.
Pewną równowagą dla tej klasyki są tutaj bardzo rytmiczne i porywające do tańca utwory Lestera Lanina – kojarzą się one z potańcówkami amerykańskiej klasy wyższej na początku ubiegłego wieku. Mamy tutaj bardzo egzotyczne rytmiki – tango, cha-cha, rumba – w wykonaniu mnóstwa instrumentów dętych, smyczków, fortepianu i nieodłącznych perkusjonaliów. Połączenie tak różnych gatunków muzycznych na tej płycie daje dość swoisty efekt. Trudno wyjść ze zdumienia, kiedy po żywiołowej rumbie następuje słynny "Taniec z szablami" Khachaturiana. Jednak w tej pozornej niespójności płyty, jest coś z samego Woody’ego Allena – znerwicowanego i nadpobudliwego paranoika o absurdalnym poczuciu humoru. Słuchając ścieżki dźwiękowej ze "Scoopa" można bezbłędnie wyczuć ten pełen absurdu i odrealnienia klimat jego filmów.
Trudno zarzucić Allenowi brak pomysłów na filmy. Scenariusze pisze niemal z prędkością karabinu maszynowego, gorzej niestety bywa z ich trafnością. W jego filmografii sporo jest niewypałów i filmideł, o których pewnie sam by chętnie zapomniał. Podobnie jest ze ścieżkami dźwiękowymi z jego obrazów. Przeważnie tworzone są według jakiegoś pomysłu, który jednak nie zawsze się sprawdza. Muzyka w filmie "Scoop" spisuje się dobrze, choć na pewno nie rewelacyjnie. Można ją porównać do wymyślnej tapety, która z małego pokoiku w kawalerce miała zrobić elegancki salon. Allen po raz kolejny chciał stworzyć ikoniczne połączenie muzyki z obrazem, a tym czasem po obejrzeniu "Scoopa" pozostaje jedynie wrażenie muzycznej anonimowości. Także płyta nasuwa niewiele skojarzeń z konkretnymi scenami z filmu, bardziej zadowalając jako zbiór kompozycji reprezentujących skrajne postacie tańca – od klasycznego baletu po żywiołową rumbę.
Dla każdego Czajkowskiego piątka się należy. Tymbardziej dla sceny bitwy z Nutcrackera (po trójce dla tego i finału Jeziora?) 🙂