"Zapach kobiety" to niezapomniany film i świetna rola Ala Pacino (dodajmy, że oscarowa). Dla wielu obraz tylko jednej sceny (tango lub przejażdżka Ferrari – do wyboru), dla innych skończone arcydzieło. Dla mnie to także porcja wspaniałej muzyki Thomasa Newmana, który po raz kolejny pokazał co potrafi.
Jak zwykle muzyki nie jest za dużo, akurat blisko 40 minut. Przekłada się to na 17 utworów, w tym 2 autorstwa zespołu The Tango Project, o czym za chwilę. Utwory ułożone są w kolejności pojawiania się na ekranie, a ich charakterystyczne brzmienia i instrumentalizacje sprawiają, że bez większego trudu przypomnimy sobie z jakich mniej więcej scen/wydarzeń pochodzą. Bardzo często, jak choćby w przypadku "The Oakroom", tytuły wyręczają nas w tym zadaniu. Osobiście uważam, że taki zabieg jest doskonałym pomysłem, a trzeba przyznać, że rzadko spotykanym. Pomocny jest on tym bardziej, że niestety, wbrew temu co przed chwilą napisałem, w filmie muzyka w znacznej części ginie. Wybija się tylko kilka utworów, jak, pamiętny dla mnie "Tract House Ginch", słyszalny chyba najlepiej w momencie przyjazdu pułkownika Slade'a z Charliem do hotelu w Nowym Yorku. Takich przykładów jest więcej – "Main Title", "End Title" czy "Fleurs De Rocaille" z końcowej przemowy pułkownika w szkole – jednakże znaczna część muzyki w filmie jakoś nie rzuca się w uszy. Sam nie wiem czy to źle czy dobrze, ale dla mnie muzykę tę w pełni docenić można dopiero poza obrazem…
Przejdźmy jednak do samych utworów, a zaczniemy właśnie od wspomnianych już kompozycji The Tango Project. "Por Una Cabeza" to nic innego, jak słynne, ba! najsłynniejsze chyba filmowe tango, które w rok później, dokładnie w tej samej aranżacji odstawi Arnold Schwarzenneger w "True Lies" Camerona. Ogółem jest to dość stary utwór, sięgający jeszcze lat 30 ubiegłego stulecia, a jego autorem jest niejaki Carlos Gardel. Z kolei drugi utwór, czyli "La Violetera" napisał Jose Padilla i jest to równie stara kompozycja, jak poprzednia. W przeciwieństwie jednak do tamtej, "La Violetera" pojawia się w filmie jedynie w tle, choć trzeba przyznać, że obie są bardzo ładne, a na płycie, co ważne, nie kłócą się w żaden sposób z partyturą Newmana, do której teraz przejdziemy już w całości.
Jak to zwykle u niego bywa, mamy dużo skrzypiec, wiolonczele, fortepian (bardziej w tle), cymbałki, trójkąty… Do tego dochodzą tutaj tamburyn, rewelacyjna trąbka ("Tract House Ginch") oraz klarnety, flety i gitara, a w kluczowych momentach słychać większą część orkiestry ("Fleurs De Rocaille "). Ponadto występują tu też wojskowe werbelki, choć zdarza się to sporadycznie ("End Title"). Całość zamknięta jest dość szczelnie przez dwa kluczowe motywy. Pierwszy z nich pojawia się już w "Main Title" i potem przewija się w różnych formach aż do końca, choć ja akurat najbardziej lubię go w pierwszej formie. Jest to spokojnie rozwijająca się muzyczka z charakterystycznymi dla Newmana brzmieniami. Drugim tematem jest właśnie ta świetna trąbka, która wychodzi na temat rozpoznawczy tej produkcji. Mówię o "Tract House Ginch" powracającym jeszcze potem w "The Oakroom" czy "Assembly", jednak podobnie do "Main Title" najlepiej brzmi w pierwszej swojej odsłonie. W przeciwieństwie jednak do tamtego motywu, ten jest bardziej dynamiczny, a już na pewno bardziej podniosły. Dla mnie perełka tej płyty, choć zdecydowanie za mało rozwinięta, gdyż tam gdzie pojawia się w całości nie trwa dłużej, jak minutę, a w innych jej wersjach jest jeszcze krótsza lub nie robi aż takiego wrażenia. Mimo to warto się jej przysłuchać bliżej.
Poza utworami, które wymieniłem powyżej nawet i trzykrotnie, warto może jeszcze wspomnieć o najdłuższym utworze na krążku, jakim jest "Park Ave". Utwór ten trwa ponad 4 minuty i choć jest bardzo spokojny, to w jakiś sposób przykuwa uwagę. Także końcówka "Other Plans", która wypada bardzo złowieszczo i dramatycznie (takim też wydarzeniom filmowym odpowiada), daje o sobie znać. Z punktu widzenia filmu ważny jest też fragment "Witnesses", jednak wykorzystuje on już utarte motywy. Tak też przedstawia się pozostała ferajna. Jest to bowiem bardzo zwarta płyta, bez zbędnych fajerwerków i wybuchów, spokojna i miejscami usypiająca wręcz. Sporo tu też muzyki czysto ilustracyjnej, ale trzeba przyznać, że nie nudzi to ani na moment. Ja całości słuchałem kilkakrotnie pod rząd i jakoś nie udzieliło mi się zmęczenie czy znużenie. Myślę, że na tym właśnie polega siła tej płyty. Całość nie za długa, za to bardzo ładna i odpowiednio rozłożona, z dodatkowymi, dość dynamicznymi na tle reszty, utworami Tango Project – umieszczonymi odpowiednio przy początku i pod koniec – sprawiają, że wrażenie pozostaje niesamowite. Z pewnością nie jest to najlepsze dokonanie Newmana, ani pośród takowych się nie plasuje, jednakże słucha się tego doskonale.
Zanim jednak skończę, to powiem też i o pewnych nawiązaniach, jakie popełni pan Newman w przyszłości, w stosunku do tej pozycji. Objawia się to jego specyficznym stylem i charakterem kompozycji, jednakże nie sposób o tym nie myśleć. I tak przy np "A Tour of Pleasures" rzuca się na myśl późniejsze "American Beauty", a podczas odsłuchu "Other Plans" myślałem też o "The Shawshank Redemption". Nie jest to nic strasznego i nie obniża mojej oceny podpadając pod plagiat. Po prostu taka mała rzecz, na którą z pewnością zwróci uwagę co wprawniejsze ucho. Przykład, na którym można nauczyć się stylu tego kompozytora.
A tymczasem partytura Newmana zdobyła w 1993 roku nagrodę BMI Film Music Award. Ode mnie otrzymuje 4,5 nutki. Mogę być ślepy, ale nie jestem głuchy.
0 komentarzy