Samarytanin
Inwazji kina superbohaterskiego ciąg dalszy. Tym razem gościa z mocami zagrał sam Sylvester Stallone jako tytułowy Samarytanin w nowym filmie od Amazon Prime Video. Nasz heros od dwudziestu lat uważany jest za zmarłego i zajmuje się… zbieraniem śmieci. Na jego trop wpada mający obsesję na punkcie Samarytanina trzynastoletni Sam, zaś w mieście coraz bardziej szaleje gang Cyrusa. Ten ostatni chce powrócić jako Nemezis i dokończyć jego plan wprowadzenia chaosu. No i Samarytanin – niczym Lech Wałęsa – nie chce, ale musi wrócić. Sam film pełen jest znajomych klisz rodem z kina akcji lat 80. i 90., a fabuła jest przewidywalna niczym kolejność dni w tygodniu. Niemniej sporo tu frajdy i serca, sceny akcji wyglądają porządnie, zaś Sly ciągle jest w formie – także aktorskiej.
Podobnie można powiedzieć o ścieżce dźwiękowej, która cudów nie robi, ale swoje podstawowe zadanie wykonuje bez zarzutu. Odpowiada za nią aż dwóch kolesi: znany z „Alien: Covenant” i nowego „Makbeta” Jed Kurzel oraz weteran Kevin Kiner, którego nuty towarzyszyły m.in. „Gwiezdnym wojnom: Wojnie klonów” czy superbohaterskim serialom pokroju „Superboya”, „Doom Patrolu” i „Peacemakera”.
Sam score niewiele ma wspólnego z kinem o kolesiach z mocami, noszącymi fikuśne stroje. Bliżej mu do thrillera czy nawet horroru, co jest dość nieoczywistym kierunkiem. Jednak stylistyka mieszająca orkiestrę z elektroniką jest nazbyt znajoma. Najbliżej jej do kolaboracji Harry’ego Gregsona-Williamsa z Tonym Scottem. Jasne, jest to efektywne (mocno tykające „Beaten and Delivered” na smyczki czyrozciągnięte wiolonczele w „Graphite Bombs”), co pokazuje wyraźnie motyw głównego antagonisty, Cyrusa. Oparty na rytmicznych, dynamicznych uderzeniach perkusji, dęciakach, smyczkach oraz krótkich „mruknięciach”. Pierwsza wersja jest dość powolna („Cyrus Arrived”), jednak potem coraz bardziej zaczyna zaznaczać swoją obecność oraz nabiera intensywności (falujące „Hostage”, wolno rozkręcające się „Heist”, „Beaten and Deriveled” czy początek „Samaritan Lives”, gdzie w połowie wszystko przyspiesza, dodając do zestawu trzaski smyczków).
Twórcy nie zapomnieliteż o melodii godnej herosa, gdzie mieszają się przyspieszone smyczki, dęciaki, a nawet chór się przypałęta („Samaritan vs Nemesis”, choć w połowie robi się mroczniej i ciężej). Jego mroczniejszą inkarnację prezentuje „Nemesis Nightmare”, gdzie w tle smyczki grają niczym syrena policyjna. Odrobinę patetycznie jest też pod koniec „Samaritan Lives” z krótkim wejściem chóru, przeładowanym akcją à la Zimmer intensywnym „Bad Guys” czy ilustrującym finałową konfrontację (uwaga: spoiler w tytule) „Cyrus vs Nemesis”.
„Samarytanin” to jednak nie tylko walka i rozpierducha. Kurzel z Kinerem skupiają się także na postaci Sama, wykorzystując głównie delikatne dźwięki fortepianu – jak pod koniec „Walking Home”. Ale nie tylko, co pokazuje krótkie „Sam Rescuited”, naśladujące pozytywkę „Wall of Sam” czy mieszające powagę (smyczki i dęciaki) z lekkością („pozytywka”) „Car Hit”. Takich chwil nie ma za wiele i kończą się za szybko.
Rzadko się zdarza, że film i muzyka są na tym samym poziomie. Kurzel i Kiner zrobili score, który ma swoje momenty i na ekranie spełnia swoje zadanie, ale nic ponad to. Choć duet stara się iść w innym kierunku niż standardowe kino superhero, to jednak ta thrillerowa otoczka w stylu RCP nie zostaje z nami na długo. Niemniej nie odradzam odsłuchu – ale też i do niego nie zachęcam.
0 komentarzy