Kiedy cały Londyn świętuje zakończenie II wojny światowej, tylko w Pałacu Buckingham nic się nie dzieje. Księżniczka Małgorzata przebiera nogami, żeby wyjść na tańce. Elżbieta z trochę mniejszym entuzjazmem również prosi o to rodziców. W końcu królewska para wyraża zgodę i dwie młode damy po raz pierwszy w życiu ruszają się zabawić.
Skoro chcą tańczyć, to i muzyka Paula Englishby'a przybiera taneczną nutę. Dominują bardzo energiczne, jazzowe kawałki, przy których nie sposób przynajmniej nie przytupywać. Najważniejszy z nich ze swawolną, szykowną melodią i dynamiczną perkusją wyprowadza dziewczyny z pałacu, a potem w coraz to nowych aranżacjach towarzyszy pościgowi, jaki musi urządzić po ulicach Londynu biedna Elżbieta, by złapać bawiąca się na całego siostrę („Yippee”, „Chasing Margaret”).
Różnorodność, a zarazem niesłabnący animusz jazzowych kawałków, pozwalają poczuć szaleństwo tej niezwykłej nocy, nadają ścieżce dźwiękowej żywiołowy rytm i impet. Siłą rzeczy taneczne utwory wypadają znakomicie w samodzielnym odsłuchu, a przecież w filmie towarzyszą nie tylko scenom tańców i poszczególnych imprez, lecz pełnią też funkcję typowo ilustracyjną.
Prawdziwą perłą „Randki z królową” są jednak nie te momenty radosne, oszałamiające żywością i tempem, lecz – zdawałoby się – bardziej banalne, klasyczne, romantyczne, czy nawet sentymentalne. Przy delikatnej aranżacji na fortepian, miękkie smyczki i chropowate, folkowe skrzypce z każdej lirycznej nuty Englishby wydobywa absolutnie zniewalającą dawkę emocji. Poczynając od słodkiego w swej niewinności „Elizabeth Asks”, przez tkliwe „Tugboat” po wyciszone „Cafe in Paris”, gdzie odzywa się nominalny temat Elżbiety, przed słuchaczem rozwija się rzadkie zjawisko – muzyka z duszą. Nie musi być oryginalna, zaskakująca, czy przesadnie zawiła, by dogłębnie poruszyć. Swoją rolę odgrywa z równym powodzeniem z obrazem, jak i bez. Chociażby utwór „Trafalgar Square” czysto i łagodnie unosi, gdy sam odzywa się z głośników, a w trakcie seansu potrafi wycisnąć łzy .
Liryczne utwory „Randki z królową” mają tylko jedną wadę; są za krótkie. Czasem wywołują trudne do zniesienia uczucie niedosytu. Na całej płycie zresztą roi się od miniaturek. Część z nich śmiało mogłaby trafić do kosza, ale zgrabny montaż i niedługie trwanie całości częściowo rekompensują słabości pojedynczych kawałków. Cała płyta jest niewątpliwie czymś więcej niż sumą swoich części.
Englishby nie serwuje czegoś nowego, czy choćby imponującego techniczną brawurą albo tematyczną wyjątkowością. Z jego ręki wyszedł raczej uroczy drobiażdżek, który jednak w swych dynamicznych kawałkach porywa, a lirycznymi porusza. Króciutkimi utworami potrafi wywołać więcej uczuć niż niejedna długa i bogata ścieżka dźwiękowa. „Randka z królową” nie ma szans na znalezienie się wśród najlepszych kompozycji roku, łatwo za to może trafić na listę ulubionych.
0 komentarzy