No i stało się – Intrada w swojej Specjalnej Kolekcji sięgnęła po kolejny Święty Graal muzyki filmowej. Tym razem rozszerzonego wznowienia doczekał się „Robin Hood” autorstwa nieodżałowanego Michaela Kamena. O filmie, ani też o podstawowych założeniach i walorach samej muzyki nie ma się specjalnie co rozpisywać, bo tytuł ten został obszernie podsumowany w odrębnej recenzji (link na dole). Przyjrzyjmy się jednak, co ma do zaoferowania nowe wydawnictwo o numerze ISC 395 i wartości 30 dolarów amerykańskich.
Zremasterowana cyfrowo muzyka – niejako tradycyjnie rozbita na dwa krążki, odziana w nową szatę graficzną oraz uzupełniona pulchną książeczką z informacjami oraz posłowiem Franka K. DeWalda – obejmuje ponad 130 minut materiału, na który składają się także utwory bonusowe/alternatywne. Razem jest to ponad godzina grania więcej, niż na podstawowym albumie – grania, dodajmy, na wysokim poziomie. Ale zacznijmy może od tego, czemu, wbrew pozorom, jest to tylko wersja expanded, a nie complete, i co na niej brakuje.
Tym razem bowiem, mimo szczerych chęci, nie udało się producentom znaleźć niektórych fragmentów nagrań do tego blisko trzydziestoletniego już filmu (!!!). I tak oprócz dwudziestu sekund ilustracji pod napisy końcowe, na wydaniu Intrady nie znajdziemy następujących motywów:
– „And His Merry Men” – pięciominutowy kawałek, który towarzyszy Robinowi tuż po ucieczce z więzienia oraz uwzględnia zniszczenie posiadłości Locksleya;
– „Arrow”, czyli zaledwie minuta underscore’u poświęconego Robinowi ratującemu chłopca przed ludźmi Gisborne’a;
– „Medieval Dance Source #3” – jak sama nazwa wskazuje to tylko kolejny fragment tanecznej muzyki źródłowej;
– „Marriage Plans / Robin's Alive” – blisko pięciominutowy podkład pod wymuszoną ceremonię ślubu pomiędzy Szeryfem i Marian oraz przerwanie ją przez Robina;
– „Hangman's Drums” – dwie minuty okolicznościowego naparzania w bębny podczas publicznej egzekucji.
I tyle. Jak więc widać, tragedii nie ma. Gdyby jeszcze tylko nie brakowało obu piosenek promujących film, to spokojnie można by było uznać starania Intrady za definitywne wydanie tej ścieżki dźwiękowej (zresztą i tak nim w sumie zostanie). Tym samym fani tego soundtracku powinni być ukontentowani nie tylko nową jakością nagrania, znacznie przewyższającego czystością pierwotne wydanie, ale też i nigdy wcześniej nie publikowanymi utworami.
Wśród tych znajdziemy przede wszystkim rozbudowany motyw finałowej potyczki, czyli między innymi fragmenty dotyczące wiedźmy (dość ciekawe, dodajmy); a także ilustrację pod pierwszy pojedynek Robina z Gisbornem, zasadzkę całej szajki na tego ostatniego, śmierć Duncana, czy w końcu bitwę w lesie z Celtami. Każdy z tych fragmentów łatwo znaleźć na trackliście dzięki odpowiedniemu nazewnictwu. Inna sprawa, że nie każdemu udaje się sprostać potencjalnym oczekiwaniom towarzyszącym zaginionym muzycznym skarbom, jakie jest okazja odkryć na nowo. Znaczna część tej muzyki to wszak czysty suspens, delikatna, nieinwazyjna liryka, bądź charakterystyczne, ale niezbyt zjadliwe poza kontekstem tło.
Dobrym tego przykładem jest tu wspomniany podkład pod leśną batalię z barbarzyńcami. W filmie był to jeden z niewątpliwych highlightów i wiele osób narzekało na brak tejże muzyki na albumie. Tymczasem w oderwaniu od ruchomego obrazu fragment ten bynajmniej nie zrywa kapci z nóg, gdyż jest to dość siermiężna, typowo dramatyczna muzyka akcji, którą złośliwi mogliby opisać mianem chaotycznego „walenia w gary i dmuchania w trąby”. Zdecydowanie lepiej pod względem chwytliwości nut radzi sobie chociażby „Escape to Sherwood”, „Village Destructo”, osnute wokół tematu romantycznego, przejmujące „Baby”, a nawet ponad siedmiominutowe „The Plot Thickens (Maid Marian)” – choć i one zawierają w sobie mniej atrakcyjne nuty, które nie każdemu melomanowi przypadną do gustu.
Przede wszystkim jednak kompozycji Kamena nie służy specjalnie rozbicie jej na wiele mniejszych, często nic nie wnoszących utworów. Ich montaż pozostawia w dodatku sporo do życzenia. Jest to oczywiście dalej diablo dobra porcja filmówki w duchu wielkiej przygody. Ale wyraźnie traci na tempie, ogólnym polocie oraz dźwiękowej harmonii, którymi niesione było podstawowe wydawnictwo. Idealnie skrojone czasowo, perfekcyjnie ułożone w piękne, tematyczne suity, przejścia między którymi były wręcz niezauważalne i spajające w sobie wszelkie najważniejsze motywy partytury, dosłownie płynęło ono z głośników. Tymczasem wydanie Intrady zabija frajdę z odsłuchu właśnie poprzez o wiele bardziej tradycyjny sposób prezentacji (jakby nie patrzeć w większości tego samego) materiału.
Przykładowo cierpi na tym śliczne „Marian at the Waterfall”, które rozszerzone o dodatkowe minuty dotyczące przybycia do obozowiska („Camp”) traci na swojej magii i sile oddziaływania. Oto do pełni kobiecego piękna dodano bowiem nic nie znaczące, nudne dźwięki tła. A tych sporo także w innych ścieżkach. „I Will Not Rest”, „The River”, „Camp Oak”, „Stitch Warning” czy „Arrow” – to wszystko kilkudziesięciosekundowe przerywniki, których nawet się nie zauważa, a które mimo to wytrącają z rytmu, względnie także klimatu słuchowiska. Parę z nich – jak „The River” – na podstawowym wydawnictwie było wprawnie wplecionych w większe struktury. Tymczasem tutaj sprawiają niekiedy wrażenie burzących te dłuższe konstrukcje, bezmyślnych wtrętów. Pod tym względem największy żal mam do „Mayhem in Town” – efektownej fanfary, która po oddzieleniu od pozostałych fragmentów wielkiego finału brzmi jak jakiś niedokończony szkic bez kontynuacji.
Jak zatem słychać, a czego w sumie można się było domyśleć jeszcze przed premierą, rozszerzony „Robin Hood” Kamena ma swoje plusy i minusy. Do tych ostatnich zaliczyć należy przede wszystkim rozwodnienie kompozycji, która w moim odczuciu uchodziła dotąd za idealną do smakowania poza filmowym kontekstem. W zamian za to dostaliśmy trochę dobra nieobecnego na tak zwanej podstawce, poprawioną względem niej jakość dźwięku oraz sporo utworów bonusowych (nie ma co się jednak łudzić – te nadają się tylko i wyłącznie dla największych fanatyków). Z całą pewnością warto zatem zainwestować w expanded score, gdyż „Książę złodziei” w każdej formie stanowi po prostu porywającą, ponadczasową pracę. Jednak nie rozstawałbym się tym samym z wydaniem regularnym, do którego osobiście nadal będę częściej wracał – bynajmniej nie tylko z uwagi na obecne tam piosenki…
Wydanie warte każdego wyłożonego na nie $. Szkoda, że nie wszystko się tutaj znalazło, ale z drugiej strony trudno oczekiwać, że wydawcy stawać będą na głowie, aby odnaleźć lub odtworzyć zaginiony w gruncie rzeczy materiał. Dlatego w sumie boli tylko brak piosenki promującej. Ale idzie to przełknąć w obliczu nowego materiału, jaki serwuje nam dwupłytowiec Intrady. Mocna czwóra z plusem!