Wykidajło – rozszerzona edycja na 30-lecie
„…tylko i wyłącznie dla prawdziwych kozaków…”
Zapewne na decyzji zaważyło odnalezienie kompletnych taśm kompozytora, co zbiegło się również z trzydziestoleciem premiery samego filmu. Jeden z największych konkurentów Intrady – La-La Land Records – odświeżył dźwięk z tychże taśm i przerzucił je na nową, również limitowaną (do 2000 sztuk) edycję, którą opatrzono ładną grafiką i dogłębną analizą wszystkich nut od specjalisty w tej dziedzinie, Jeffa Bonda, oraz ceną 20 dolarów amerykańskich. Czy wartą zachodu dla biednego Polaka?
Poprzednie wydanie zamykało się w 48 minutach materiału, który już w takiej formie stanowi trudno przyswajalne doznanie, przeznaczone raczej dla największych fanów. La-La Land proponuje nam natomiast 70 minut muzyki, z czego aż 36 to wersje alternatywne poszczególnych utworów. Co ciekawe, według opisu wytwórni, ostatnie sześć ścieżek wzięto (za pozwoleniem) z wydania Intrady. Przy tego typu muzyce oraz mocno bliźniaczych nazwach trudno się jednak połapać, który konkretnie fragment odpowiada któremu. I nie jest to bynajmniej istotne, gdyż z góry było wiadomo, że lwia część score’u będzie się powtarzać. To z kolei daje jasno do zrozumienia, że rocznicowa edycja „Road House” przeznaczona jest tylko i wyłącznie dla prawdziwych kozaków, którzy z jakichś względów przespali wydanie Intrady albo lubią kompletować. To pisząc, nie ulega wątpliwości, że sama forma wznowienia stawia je ciut wyżej od poprzednika. Ale czy wpływa jakkolwiek na odbiór danej muzyki?
Nie, choć ta z pewnością zyskuje tu pełniejszy wymiar i słychać teraz całokształt zamysłu kompozytora. Nie jest to zamysł wielki, bo oparta na elektronicznych wypełniaczach tła ilustracja od samego początku miała uzupełniać te miejsca, w których nie przygrywa akurat muzyka rozrywkowa i/lub piosenki, tworząc jako taki nastrój bohaterskiego romantyzmu. I to się poniekąd udało, co pokazuje otwierające album „Dalton’s Theme” w skróconej, względem Intrady, odsłonie. Odrobinę melancholijna, ale generalnie przyjemna i podszyta heroizmem melodia (zwłaszcza w alternatywnej wersji), która ściera się następnie z ponurą ścianą dźwięku, co jakiś czas powracając w różnorakich aranżacjach (choćby bardzo ładne „Drop Like A Stone” czy bardziej dramatyczne „On The Rooftop”).
Jest to główna siła całej partytury, która poza ekranem zwyczajnie się nie sprawdza, co rzeczony krążek udowadnia aż nadto. Muzyka nierzadko zlewa się tu w naszej świadomości w jedną, wielką plamę topornego, eksperymentalnego projektowania dźwięku, jakiemu bliżej do mrocznego minimalizmu „Edge of Darkness” i czysto użytkowych struktur powstałych na potrzeby kolejnych części „Szklanej pułapki”, aniżeli jakiejkolwiek finezyjności „Zabójczej broni”. Tylko momentami usłyszymy co bardziej zadziorne, wybudzające nas z letargu i w ogólnym rozrachunku atrakcyjniejsze dla ucha utwory. Głównie czystej akcji, tu i ówdzie zawierającej w sobie rozwiązania, które w nieco lepszej formie trafiły do późniejszych „X-Menów” – jak opisane już przy okazji poprzedniej edycji „Loading Dock Fight”, „Dalton and Reno Fight” czy najdłuższe na płycie „The Final Confrontation”.
Nowy materiał niewiele wnosi do całego odbioru tej ilustracji, toteż nie ma tu się za bardzo nad czym rozpisywać. Wariacje poszczególnych ścieżek, z których najwięcej w udziale przypadło właśnie tematowi głównego bohatera – Daltona, generalnie różnią się od siebie niewiele znaczącymi detalami. Z kolei takie dodatki, jak wieńczące album „Synth Effects”, wrzucone zostały tu chyba tylko po to, żeby czymś zapełnić wolne miejsce i posłużyć za ewentualną bazę początkującym kompozytorom. Choć i oni mają już na pewno własną bibliotekę sampli.
Zatem cały ten tytuł niezwykle trudno jest polecić komukolwiek. Nawet ja, zatwardziały fan kompozytora, miałem nie lada problem, żeby w ogóle powrócić do „Road House” z czystej przyjemności, a co dopiero mówić o radosnej przeprawie przez kolosa od La-La Land. Za samo wydanie należą się jednak pochwały, nawet jeśli nie przekładają się one na ostateczną ocenę samej muzyki – ta pozostaje bez zmian. Czyli bez szału.
0 komentarzy